sobota, 5 października 2013

2


***

   Monitor zgasł wraz z lekkim pyknięciem, a pytanie zawisło między nami w ciemności, ciążąc mi niemiłosiernie. Odezwał się! Drżał mu głos, do licha! Tkwiłam tam jak zamurowana, ale też nie miałam wielkich możliwości do jakiegokolwiek manewru, bo pokój pogrążył się w całkowitym mroku. Stało się też coś niesłychanego - w ogóle się już nie bałam. Dziwne, zważając na to, że stałam sobie w ciemnościach, a gdzieś niedaleko czaił się nieobliczalny, kiepsko panujący nad nerwami facet. Byłam także w obcym, wielkim domu, a na zewnątrz szalała właśnie potężna śnieżyca, o czym świadczyć mógł świszczący głośno wiatr. Coś - chyba gałąź drzewa - uderzało w szybę. Gregor oddychał coraz głośniej.
    - Zadałem ci pytanie - rozległ się jego władczy głos.
  Było coś w tym tonie, co strasznie mnie irytowało i choć odezwał się do mnie jedynie kilka razy, zaczynałam to coś rozpoznawać. Maniera, poczucie wyższości. Phi, wydawało mu się, że jest jakimś arystokratą, czy co?
    - M... mógłbyś eee... zapalić jakieś światło? - poprosiłam, zła na siebie, że głos jednak mi zadrżał.
  Pomyślałam, że będę dla niego miła i cierpliwa, jak dla małego dziecka, bo to najlepszy sposób, by nie wkurzać człowieka o niestałej psychice. Miałam tylko dwa dni, by cokolwiek zdziałać, a świadomość tego, że chciał ze mną rozmawiać niesamowicie mnie ucieszyła. To był postęp, i to na samym początku.
    - Nie - odpowiedz była prosta, zwięzła i całkowicie zrozumiała. 
  No może nie tak całkowicie zrozumiała. Bo niby dlaczego nie chciał zapalić światła? Przecież wiedziałam, że siedział na wózku... Po chwili mentalnie trzasnęłam się w czoło i po dwa razy w policzki - przecież on się zwyczajnie wstydził. Nie chciał pokazać swojej słabości, nie był przyzwyczajony do prezentowania się innym w tak złym stanie. Nie odrobiłaś lekcji, pani - wkrótce już - psycholog. 
   - Dobrze, więc pozwolisz, że sobie gdzieś tu przysiądę? - spytałam z całą sympatią, jaką potrafiłam z siebie wydobyć, mimo tego, że facet nieźle mnie wkurzał.
  Wyciągnęłam przed siebie dłonie, by nie staranować czegoś po drodze i nie czekając na odpowiedz, ruszyłam. To był błąd! Zle oceniłam odległość i kierunek... po ledwo kilku krokach poczułam pod nogami przeszkodę, straciłam równowagę i jak długa padłam na podłogę, czołem uderzając o coś twardego. Hałas, który narobiłam przy upadku z całą pewnością mógł zaniepokoić kucharkę.
   - Jezu, chyba odpadnie mi pół czaszki - jęknęłam, dźwigając się na nogi.
Z głębi pomieszczenia napłynął cichy pomruk, rozpoznałam też odgłos kółek przesuwających się po podłodze i...
 *** 
    - Nie.
   Chciałam odpowiedzieć, że nie wiem jak to jest nie wygrać wtedy, gdy trzeba. Nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji, więc nie miałam żadnego porównania. Planowałam długą przemowę - trochę by odwrócić jego uwagę od bolesnych wspomnień, podrażnionych dodatkowo przez oglądany wcześniej filmik, a trochę by wykazać się moją wiedzą i umiejętnościami rozmowy z osobą załamaną.
    - Jesteś do niczego - szepnęłam, opierając plecy o ścianę w korytarzu.
   Moja klatka piersiowa falowała jak po maratonie, oddech dosłownie szumiał w uszach. Uciekłam! Najzwyczajniej w świecie zostawiłam go samego i zwiałam! Spektakularna przewrotka... dobrze, że było ciemno. Przestraszyłam się jego ruchu, doskonale słyszałam, że się zbliżył. Co zamierzał?
    - Przejechać mnie chciał? - parsknęłam cichym śmiechem, ale zaraz skarciłam się w duchu za te głupie myśli. Chciałam być poważną, odpowiedzialną dziewczyną... Niestety, nie pozwalał mi na to mój nienormalny umysł.
   Długo zbierałam się w sobie by powrócić do pokoju. Trzy razy ruszałam z miejsca, ale nogi nie chciały zrobić ani kroku, a mózg wtórował im, podsyłając okropne wizje. Ciężko przełykałam ślinę, bo korytarz także był ciemny i mroczny, czułam się jak w rezydencji księcia Drakuli. Nie mogłam jednak stać tam do rana, więc z całą siłą woli odkleiłam plecy od ściany i z mocno bijącym sercem nacisnęłam klamkę...
    - Cholera.
   Za drugim razem użyłam więcej siły i... nic. Drzwi ani drgnęły, choć napierałam na nie całym ciałem.
    - Zamknięte? - wyrwało mi się krótkie westchnienie.
   Potrząsnęłam klamką gwałtownie, bo zaczął wzbierać we mnie wielki gniew. Nie miałam zielonego pojęcia jak i kiedy zdążył to zrobić, ale pokój został zablokowany na siedem spustów i dobrze przeczuwałam, że miało się to nie zmienić. Powietrze opuściło moje usta wraz z ciężkim jękiem złości, tupnęłam także nogą, ot tak! 
    Zaciskając zęby, odwróciłam się na pięcie i bez słowa wyjaśnienia opuściłam dom.

***
    - Przykro mi - głos Duni był jak najbardziej szczery.
   Właśnie wróciłam do mieszkania, a ona pomagała mi w ściągnięciu z siebie grubej śniegowej warstwy, którą uraczyła mnie potężna zawierucha szalejąca na zewnątrz. Drogę z rezydencji do naszej klitki przebyłam pieszo, taka byłam wkurzona!
   - Zrobiłam z siebie kompletną idiotkę - wyjęczałam, gdy ostrożnie zdjęła czapkę z mojej głowy. - Jak mogłam sądzić, że w ogóle sobie poradzę? Studia są przereklamowane, albo to ja jestem wybitnie głupia!
   Na podłogę upadła spora ilość białego puchu i natychmiast zaczęła zamieniać się w wodę. Otrzepałam nogawki spodni.
   - To nieprawda, na pewno przesadzasz - pocieszała mnie, ale nie byłam jej za to wdzięczna. Miałam wielką ochotę na odrobinę użalania się nad sobą.
   - Uciekłam bez słowa! Podarłam umowę! - próbowałam przekonać ją do uszanowania powagi sytuacji, ale ona w tym samym czasie wyszła na chwilę do kuchni, by powrócić z mopem.
    - To nic takiego, wszystko da się jeszcze odkręcić - stwierdziła, uderzając nim w moje buty. - Ściągaj.
   Posłusznie zrobiłam co kazała i przeskoczyłam na drugą stronę, by mogła pościerać. Szorowała podłogę z prawdziwą radością, która była znana jedynie osobom lubiącym porządki - czyli nie mnie.
    - Nie chcę tam wracać...
   Mierzyłyśmy się wzrokiem -  w jej twarzy ujrzałam wielką determinację, jakby moja szalona próba pracy ze stukniętym ex - sportowcem była jakimś cholernym priorytetem! Chciałam żeby dała mi spokój. Miałam ochotę na gorącą kąpiel, lampkę wina do poduszki i długi sen. Bardzo długi sen...
    - Rób jak chcesz - mruknęła moja przyjaciółka i po chwili już jej nie było.

***
   W niedzielny poranek ciężko zwlekłam się z łóżka. Byłam zła i niewyspana, a na nosie wykwitł mi sporych rozmiarów pryszcz. Moje oczy dosłownie rzucały błyskawice we wszystkie strony, gdy przygotowywałam dla siebie poranną kawę. Dunia spała w najlepsze, a jej głośne pochrapywanie słychać było wszędzie. Ścisnęłam blat kuchenny, by wyładować gdzieś swoją frustrację. Jak on śmiał!?
   Do głowy by mi nie przyszło, że zamknie przede mną drzwi! Był aż tak uparty? Przecież ktoś musiał mu pomóc. Każdy, nawet największy samotnik, potrzebuje pomocy w trudnych chwilach i zazwyczaj przyjmuje ją, gdy ktoś mu ją ofiaruje, a ten... zamknięty w sobie facet (w myślach określiłam go inaczej) odrzucił mnie jeszcze zanim mogłam się wykazać. Tak, tylko czym chciałam się popisywać? Tym, że uważałam na wykładach, a to wcale nie przekładało się na praktyczne umiejętności? Przecież wcale nie miałam pojęcia jak zabrać się do pomocy osobie cierpiącej na tak głęboką depresję. Choć byłam zła i rozdrażniona porażką, którą poniosłam, trudno mi było wyobrazić sobie nadchodzącą rutynę, gdy już poznałam interesującą historię Gregora. Coś mnie do niego ciągnęło, pomimo tego że nie widziałam jeszcze jego twarzy i nie mogłam wyrobić sobie o nim zdania...
   Podskoczyłam, gdy głośny dzwonek telefonu wyrwał mnie z rozmyślań. Komórka świeciła i wibrowała na stole, a ja wpatrywałam się w wyświetlacz jak urzeczona. Dzwoniła... praca, która odmieni moje parszywe życie. 
   To mogło oznaczać tylko jedno - kłopoty.