czwartek, 15 maja 2014

17

Witajcie!
Udało mi się wreszcie napisać w miarę zadowalający rozdział, więc od razu Wam go prezentuję i czekam na opinie. Widzę mały zastój w blogowym świecie — szkoda... To zrozumiałe, dla wielu dziewczyn nastał teraz ciężki czas i mam nadzieję, że to wkrótce minie, bo na horyzoncie LGP! Cieszę się, bo będę miała okazję znów „podniecać” się skoczkami, jak to mam (podobno) w zwyczaju, tym razem oglądając ich na żywo pod skocznią ;) Życzę Wam przyjemnego weekendu, mimo nie najlepszej pogody. Pozdrawiam!
PS: Angela to moje zdrobnienie od imienia Angelika ;) Pamiętacie jeszcze mamę Gregora oraz gosposię i ich mały sekrecik?

***
Tak dłużej być nie może!
Sandra przemaszerowała przez całą długość hotelowego pokoju i zamaszystym ruchem posadziła swoje szczupłe ciało w fotelu. Jej włosy zafalowały, opadając wreszcie na świeżo opalone ramiona i przysłaniając nieco twarz. Zdmuchnęła niesforne pasmo, równocześnie strzepując nieistniejące pyłki ze swoich wcale nie najtańszych dżinsów. Była zła, a nawet oburzona.
Ja tam nie narzekam... — odpowiedział jej Thomas, podnosząc lekko głowę. Leżał na dużym łóżku i wyglądał na bardzo zrelaksowanego. Sińce po pamiętnej bójce z Gregorem zaczynały już blednąć i znów przypominał starego siebie — tego radosnego, uśmiechniętego faceta, którym przecież w głębi duszy wciąż był. 
Oboje przebywali w jednym z luksusowych hoteli gdzieś na krańcu świata i właśnie dobiegał końca ich wspólny tydzień pełen namiętności i wyznań, czułości i obietnic bez pokrycia. Gdy już wyczerpały się wszystkie słowa, a ciała zaczęły odczuwać znużenie bliskością, opadła również cała atmosfera romantyczności i powróciły stare demony, ukryte tylko pod powierzchnią zaślepiającej ich żądzy.
— Tu nie chodzi o ciebie, tylko o to, że on został tam całkiem sam z tą... tą... — Sandra zgubiła wątek, wygrażając uniesionym palcem.
Patrzyła na swojego ukochanego z grymasem na twarzy, który mógłby być uroczy u każdej innej dziewczyny, ale nie u niej. Thomas to widział, lecz odpychał takie myśli w najdalszy kąt swojego umysłu. One czasami wracały ze zdwojoną siłą, a wtedy... docierało do niego, że ona była złym człowiekiem. Prawdziwie zepsutą kobietą, skupioną jedynie na sobie — egoistką w najczystszym tego słowa znaczeniu. Zauważał, że zaczęli się od siebie oddalać już wtedy, gdy zrobili krok przez próg willi, tuż po wielkiej kłótni i zdewastowaniu pokoju z pamiątkami Gregora. Ten wspólny wyjazd miał im przypomnieć o tym, jak bardzo się kochali. Przypomniał? Chyba jednak nie...
Thomas coraz częściej wspominał swojego starego przyjaciela, towarzysza najważniejszych zdarzeń młodego życia. Dlaczego czuł do niego niechęć, a nawet nienawiść i jednocześnie tak bardzo za nim tęsknił? Czyżby żądza, którą czuł w stosunku do jego narzeczonej powoli się wypalała? Być może dlatego raz za razem wracał myślami do tej prawdziwej męskiej przyjaźni, którą tak nieopacznie i brutalnie zniszczył...
— Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości? — spytał zaczepnie, podpierając się na łokciach. — Sądzisz, że między nimi coś jest?
Nie uszedł jego uwagi cień, który przemknął przez twarz blondynki, niemal natychmiast ustępując miejsca minie pełnej powątpiewania. — Gregor miałby wiązać się z taką prostaczką? — wyśmiała go, wstając na równe nogi. Thomas również wstał, ale nie podszedł do niej. Zdenerwowało go to, że wciąż wspominała o tamtej dwójce. Czuł, jakby ich wspólne życie obracało się tylko i wyłącznie wokół zemsty i krzywdzenia innych. Nie chciał tego. Już nie...
— Dlaczego wciąż wymyślasz dla niej nowe nazwy, za każdym razem bardziej obraźliwe? Przecież ona ma imię... — upomniał Sandrę, patrząc na nią z naciskiem przez dzielącą ich odległość. — Łatwiej byłoby mówić po prostu: Lena. Nazwij swój największy strach po imieniu, a wtedy na pewno szybko zniknie.
Uniosła brwi i szeroko otworzyła oczy, zastygając w zdziwieniu. Co on właśnie powiedział? Jej największy strach? Lena? Przecież to zwykłe kłamstwo, a ona wcale nie musiała bać się żadnej innej kobiety, w szczególności już takiej małej, nic nie znaczącej brzyduli! Gregor to przeszłość — obchodził ją jedynie ze względu na zobowiązania, których się podjęła, będąc jeszcze młodą, zauroczoną pannicą. A może jednak nie...
— Jesteś śmieszny — wypaliła, potrząsając głową i zostawiła go samego, na tle satynowej pościeli, którą jeszcze kilka godzin wcześniej tak ochoczo dzielili. Szybko zatrzasnęła za sobą drzwi, by nie zdążył ujrzeć tej niepewności, która czerwonym rumieńcem zdenerwowania ozdobiła jej policzki.
Niestety, on widział.
Widział i wiedział już doskonale, że przy pomocy jakiegoś wyjątkowo głupiego zrządzenia losu pomylił zwykłe ludzkie pożądanie z prawdziwą miłością...

***

Postanowili wrócić do Austrii.
Irytował go stukot jej niebotycznie wysokich obcasów, gdy podążał o krok za nią przez halę odlotów jednego z większych lotnisk świata. Mógł obserwować jak kołysała biodrami, a jej zwiewna sukienka falowała lekko, bardzo zalotnie. Co z tego, skoro to pożądanie, które — mógłby przysiąc — odczuwał jeszcze kilka dni wcześniej, wyparowało nagle i pozostawiło po sobie jedynie kompletną pustkę, bez stanów pośrednich.
Mijali ich ludzie, a szmery i odgłosy prowadzonych rozmów łączyły się w jeden, bardzo denerwujący hałas. Thomas musiał przystanąć w tłumie i przetrzeć zmęczone oczy — nie zaczekała na niego, jak się później okazało, choć wcześniej miała w zwyczaju nie wypuszczać z uścisku jego dłoni. Nawet nie zauważyła, że zwolnił, idąc prosto przed siebie. Stał tak przez krótką chwilę, aż całkowicie zniknęła mu z oczu. Nie czuł zupełnie nic i zastanawiał się, czy ten stan był tylko przelotnym znudzeniem, czy tak już miało pozostać.
— Dlaczego zostawiłeś mnie samą? — spytała piskliwie pół godziny później, gdy przypadkiem odnalazł ją w poczekalni. Wyrzut widoczny w jej oczach sprawił, że znalazł się na skraju wybuchu, ale w porę się opanował. To nie był czas i miejsce na kłótnie.
 — Musiałem odetchnąć, ten upał mnie dobija — powiedział tylko, siadając obok i dla spokoju kładąc dłoń na jej dłoni. Nie umknęło mu, że była spięta. To znaczyło, że ona także czuła ten chłód wkradający się do ich życia. Może się mylili? Może postąpili zbyt pochopnie porzucając wszystko dla siebie nawzajem? Spojrzał jej w oczy kilka razy, głęboko, w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie znalazł nic, oprócz strachu... przed przyszłością.

***

Ciężkie chmury sunęły po niebie tak nisko, że z perspektywy osoby patrzącej z drogi wyglądało to, jakby zahaczały  lekko o spiczasty dach willi, która tonąc w szybko zapadającym zmierzchu, wyglądała jeszcze bardziej ponuro, niż zwykle. Cicha, ciemna i opuszczona budowla, kiedyś tak efektowna, stała się mieszkaniem dla cieni i strachów, a schowane gdzieś głęboko pod podłogą sekrety tylko czekały, by je odkryć.
To właśnie zainteresowało młodego dziennikarza, który już po raz kolejny zatrzymał swoje auto w pobliżu podupadającej rezydencji i wpatrywał się w jej zarys oświetlony delikatną księżycową poświatą. 
— Gdzie się podzialiście? — pytał sam siebie, wystukując na desce rozdzielczej nerwowy rytm. — Co jest z wami nie tak?
Musiał zapalić silnik, bo wieczór był wyjątkowo chłodny jak na tą porę roku, a on siedział w miejscu już od kilkudziesięciu minut. Skostniał cały i zmarzł, nie znajdując niczego nowego. Irytował się. Trzęsły mu się dłonie. Musiał sięgnąć po papierosa, albo najlepiej kilka.
Damian nie miał w swoim miejscu pracy ugruntowanej pozycji — gazeta, dla której pracował, była brukowcem i rotacja tematów następowała niezwykle szybko, podobnie jak i piszących dla niej dziennikarzy. Udało się wyciągnąć na światło dzienne czyjeś brudne sekrety, więc można było być spokojnym o dzień następny i tak przez wiele tygodni, aż do znudzenia. 
Miał dopiero dwadzieścia osiem lat, pisał zawodowo od pięciu, a czuł się jak stary, doświadczony i znużony życiem pismak, zaprawiony w boju o sensację. Na jego miejsce czyhało wielu podobnych, więc musiał działać szybko i na szeroką skalę — dlatego właśnie tak bardzo wkręcił się w podejrzaną historię zniknięcia Gregora Schlierenzauera, skoczka narciarskiego wszech czasów i żyjącej legendy sportów zimowych.
— Biedny młodziak, chciałoby się powiedzieć. Zgasł szybciej, niż zabłysnął, w samym punkcie kulminacyjnym swojej kariery — mówił sobie pod nosem, mając przed oczami migawki z przeróżnych konkursów, w których oglądał Gregora, gdy zaczął za nim węszyć. — Szkoda tylko, że ludzie żałują go, nie wiedząc o jego malutkim sekrecie!
Zacisnął dłonie w pięści, zgniatając niedopalonego papierosa między palcami. Wciąż nie mógł uwierzyć w udział Leny w tym wszystkim. Co tam robiła ta mała dziwka, która tak nim wzgardziła przed kilkoma laty? Uciekła, tak po prostu! Nikt chyba nie zdawał sobie sprawy ile najadł się wstydu po tym wszystkim. Jego własna rodzina prawie się go wyrzekła i musiał wyjechać. Nigdy nie pomyślałby nawet, że los skierował go znów w jej stronę, i to w takich okolicznościach.
— Tym razem ci nie odpuszczę — wymruczał w ciemności, odpalając kolejnego papierosa i zaciągając się głęboko. Zamknął oczy i wypuścił dym nosem. — Będziesz płakać nawet głośniej, niż wtedy i błagać o litość. Tym razem nie uderzę w ciebie, ale w tego kochasia. Ciekawe ile będziesz w stanie poświęcić, żebym go nie pogrążył, gdy już znajdę wystarczająco dużo dowodów, które będę mógł upublicznić... 
Przywołał przed oczy obraz tych dwojga tamtego ranka... Kaleka, który stał o własnych siłach i dziewczyna, która przyrzekała we łzach, że już nigdy w życiu nie pozwoli nikomu się do siebie zbliżyć. Jakie to urocze. Jakie śmieszne. Byli żałośni, oboje. 
Damian nie mógł już dłużej tam być, więc szarpnięciem wrzucił bieg i odjechał z rykiem silnika, całkowicie nieświadomy, że podczas gdy on obserwował willę, ktoś bacznym okiem przypatrywał się jemu. Auto zniknęło w oddali, zostawiając za sobą obłoki kurzu ginącego w ciemnościach, a wewnątrz budynku cicho zaskrzypiała przesuwana kotara. Cień przemykający pustymi korytarzami miał ludzką twarz i przyprószone pierwszą siwizną włosy.

***

Nazywali ją gosposią już od wielu, wielu lat, więc zdążyła przywyknąć, a nawet to określenie polubić. Czuła się panią wielkiego domu, choć był on tak przeraźliwie cichy i pusty, w dodatku nie należał do niej. Słyszała ciszę, jej wszystkie ledwo zauważalne odgłosy — miarowe tykanie starego zegara, skrzypienie podłogi i stękanie zabytkowych mebli. Przechadzała się korytarzami i delektowała spokojem, by po kilku chwilach dotrzeć do kuchni, jej prawdziwego królestwa.
Gotowanie polubiła jeszcze jako młoda kobieta, a to za sprawą pewnego młodzieńca, który często przychodził do jej rodzinnego domu. Miała wówczas dwadzieścia sześć lat i była pewną kandydatką do staropanieństwa — społeczeństwo było wtedy okrutne. Mieszkała z rodzicami i nie wymagała od życia zbyt wiele, byle tylko mieć gdzie spać i do kogo rzec słowo. 
Długie godziny spędzała na sumiennym wypełnianiu wszelkich prac domowych, za co niejednokrotnie była karcona przez matkę, która wolała, by najstarsza córka podźwignęła się jeszcze z kolan i znalazła męża, nie wspominając już o miłości. Ona znosiła to wszystko dzielnie, wpuszczając te słowa jednym uchem, a drugim wypuszczając. Była zdecydowana celebrować własną samotność do końca. Sądziła, że nie potrzebuje mężczyzny — dopóki nie nadszedł ten pamiętny dzień.
Doskonale zachowała w umyśle widok jego świeżej i wesołej twarzy, gdy przekroczył próg ich drewnianej chaty. Akurat zamiatała podłogę, podrygując do wymyślonej melodii, którą nuciła pod nosem. Zazwyczaj się z tym kryła, by nie narazić się na krytykę matki czy siostry, ale w tamtym momencie była pewna, że nikt jej nie słyszał. A jednak...
Jego głos miał barwę karmelu, mogła to widzieć, słysząc go. Ciepła fala lepkiej mazi spłynęła po jej ciele, gdy przemówił i przestraszył ją do tego stopnia, że wypuściła miotłę z rąk. Stanęła, rażona niewidzialnym piorunem i dotarło do niej bardzo szybko, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Policzki zapłonęły, podobnie serce, a on spytał po prostu:
— Czy Angela jest w domu?
Od tamtej chwili minęło wiele lat, ale ona wciąż żywo reagowała na jego wspomnienie. Przychodził często, zbyt często. Jej serce fikało koziołki i wypatrywała za nim oczy, coraz bardziej załamana. Mogła dokładnie opisać momenty, w których jej siostra i on coraz bardziej się w sobie zakochiwali. Widziała to wszystko na własne oczy — pierwsze nieśmiałe spotkania ich dłoni, potem ust... namiętne pocałunki, które wymieniali pod osłoną ciemności, gdy w parną lipcową noc odprowadził ją z tańców... Dusza w niej upadała z każdym ich cichym westchnieniem, gdy oparta o wilgotną ścianę podsłuchiwała, jak po raz pierwszy się kochali. Dlaczego to nie mogę być ja? — myślała, przełykając gorzkie łzy. — Co ma ona, czego nie mam ja? Jest moją rodzoną siostrą, krwią z krwi. Mamy takie same włosy, figury... nawet oczy podobne. Jak to się stało, że ja kocham jego, a on kocha ją?
Wzięli ślub kilka miesięcy później, ona cała w dziewiczej bieli, a on przystojny jak młody bóg. Nikt nie zwracał uwagi na druhnę, w szczególności zaś na jej palce o paznokciach zdrapanych do krwi. Całe wesele jawiło jej się niczym farsa urządzona, by sprawić jej przykrość i ból, by z niej zadrwić. Wyła wewnątrz, uśmiechając się promiennie. Zajmowała się wszystkim, jak najlepsza z dobrych sióstr. Angela była taka szczęśliwa i taka... O, miała ochotę wybić jej oczy i wyrwać serce, aby przestała się tak czuć właśnie dzięki niemu!
Nadeszła już północ, a ona wciąż nie mogła się pogodzić z myślą, że on zamieszka w ich domu i będzie musiała oglądać go przez resztę życia i każdego dnia znosić ból rozgrzebywanych ran. Topiła smutek w alkoholu, dopóki nie straciła poczucia czasu i rzeczywistości. Rzuciła się w wir tańca i zabawy, a wszyscy zgromadzeni na weselu byli zdziwieni jej zachowaniem, ponieważ po raz pierwszy odsłoniła przed innymi swoją prawdziwą twarz. 
Rozpuściła włosy, pozwoliła sobie na szczery uśmiech i tańczyła, jakby zatrzymanie się groziło śmiercią. Ludzie potrząsali głowami w niedowierzaniu, tylko on jeden, siedzący za stołem młodych, patrzył jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Była piękna, bo była prawdziwa. Objawiła mu się dopiero wtedy, gdy już było za późno. Spojrzał na siedzącą obok dziewczynę w bieli, która nie odrywała od niego rozanielonego wzroku i znów na wirującą w tańcu rusałkę. Prawie złapał się za głowę, uświadamiając sobie, że popełnił błąd — poślubił nie tę siostrę, co trzeba!

***

— Gregor... — westchnęłam, prawie dławiąc się powietrzem. — Ja chyba jestem w szoku i nie sądzę, by moja obskurna kuchnia była dobrym miejscem na tego typu rozmowy...
Wysunęłam palce z jego włosów, które wcześniej ściskałam, by nakłonić go do mówienia prawdy. Nie tego się spodziewałam! Czego ty chcesz, dziewczyno — wołał oburzony głos w mojej głowie. — Bierz się za dzieło, skoro tak ładnie mówi, że cię kocha. Kocha cię, słyszysz? Ogłuchłaś? Zgłupiałaś? To Gregor, śliniłaś się do niego przez tyle dni, a teraz chcesz go odrzucić? Patrz jaki jest fajny, jaki przystojniak z niego. Gniewny, mroczny, pewny siebie facet, który ma problemy emocjonalne i zbzikowaną rodzinkę — jak w cholernym romansie! 
Musiałam potrząsnąć głową, by uciszyć tą pustą panienkę, którą byłam wewnątrz. Tu nie chodziło o to, jaki Gregor był, a jaki nie był. Tu chodziło o uczucia, a więc o poważne sprawy. Obserwowałam jego twarz, czekając na jakiś ruch. Zbyt długo miał tą fazę normalności, więc mogły nas dzielić tylko minuty od powrotu "starego" Gregora. No ładnie, podejrzewałam faceta, w którym byłam nieziemsko zadurzona, o chorobę psychiczną! Dlaczego, do ciężkiego licha, u wszystkich doszukiwałam się jakiejś ciemnej strony? Czy to dlatego, że Damian był świrem i miałam tą nieprzyjemność, by odczuć jego szaleństwo na własnej skórze? To wszystko było takie ciężkie, ta cała miłość! 
Ale Gregor... Widziałam jego twarz i była mi ona tak droga, nawet droższa od mojej własnej. Bicie jego serca, oddech — gdy czułam go blisko, czułam, że żyję. Brakowało mi go przez ten czas rozłąki tak niesamowicie, że to prawie bolało. Czy to naprawdę była miłość? — Tak, brawa dla ciebie, tępa strzało — zawołała moja niedobra wewnętrzna wersja. — To właśnie jest miłość, a teraz bierz go w czym stoi i nie waż się wypuścić!
 Przewrócił oczami, obejmując mnie ciaśniej i ściskając do utraty tchu. Poddałam się, gdy znów poczułam jego ciepłe wargi na swoich. Zauważył pewnie, że rozmowa ze mną w wielu przypadkach nie ma sensu, więc postanowił kontaktować się niewerbalnie. Kant stołu po raz kolejny wbił mi się w plecy, ale tym razem był to przyjemny ból, łagodzony jego dotykiem. Coś się we mnie odblokowało, zaczęłam odpowiadać na pocałunki coraz śmielej i po chwili rozpętała się prawdziwa wojna o to, kto kogo całował.
Nie podejrzewałam siebie o taką śmiałość, ale przylgnęłam do niego całym ciałem, zupełnie bezwstydnie czerpiąc zadowolenie z tego, jak reagował na moją bliskość. Nie pozwalałam mu o sobie zapomnieć. Przestał oddychać szybko, a zaczął dyszeć. Byłam podniecona do granic wytrzymałości i właśnie nosiłam się z zamiarem zawleczenia go do swojego pokoju, gdy trzasnęły drzwi wejściowe, zwiastując nam bardzo nieoczekiwany powrót Duni. 
— Ma wyczucie czasu, cholera jedna! — jęknęłam, odklejając się od Gregora, którego wyraz twarzy wskazywał, że był lekko nieobecny i nie bardzo rozumiał co się stało. Wyciągnął dłonie w moją stronę, ale odsunęłam się, dotykając piekących policzków. Oddychaj i udawaj, że nic nie było.
— Jaka szkoda — stwierdził Gregor, po czym przeczesał włosy dłonią, choć były już wystarczająco przeze mnie rozczochrane.
Staliśmy obok siebie, gdy moja przyjaciółka pozbywała się butów i kurtki, a później weszła do kuchni. Gdy tylko na nią spojrzałam, wiedziałam, że miała mi coś do powiedzenia. Stało się coś, i to coś ważnego.
— Przeszkodziłam w czymś, prawda? — spytała od razu, wcale nie onieśmielona tym faktem.
Potrząsnęłam głową, na co Gregor pokiwał i nagle usiadł ciężko na taborecie. Dunia zastygła w miejscu, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Postukałam palcami o blat, udając niewiniątko.
— Dobrze, że usiadłeś — zwróciła się wprost do niego, wyciągając dłoń, w której trzymała zwiniętą gazetę. — Tu jest coś, co mogłoby zwalić cię z nóg. Dosłownie.
Serce mi załomotało, nawet mocniej i szybciej, niż wtedy, gdy Gregor przyciskał mnie do siebie, jakby chciał byśmy stali się jednym ciałem — wiedziałam co musiała zobaczyć Dunia na pierwszej stronie, by w ogóle zwrócić na to uwagę. Ona nigdy nie czytała gazet!