poniedziałek, 30 grudnia 2013

10



***

Zbudowali ci klatkę ze złota oraz diamentów
Najpiękniejsze miejsce, gdzie możesz się zestarzeć
Podarowali ci księżyc i poczęstowali kłamstwem
A wszystkim, czego chciałeś była wolność, by lecieć...

***

  - Jego stan nie uległ poprawie od ostatnich dwudziestu czterech godzin - głos lekarza był cichy i zdecydowany. Miał wprawę w przekazywaniu tego typu diagnoz rodzinom pacjentów - robił to często, a w ostatnich czasach zdawało mu się, że nawet zbyt często.
 Osoby zgromadzone przy dużym szpitalnym łóżku spojrzały w stronę leżącego na metalowym wyciągu młodego mężczyzny - wyprostowany i usztywniony, miał nogi obciążone kilkukilogramowymi odważnikami, a głowę otoczoną skórzaną uprzężą, co może wyglądało śmiesznie, gdyby tylko komukolwiek z rodziny tego nieszczęśnika było wtedy do śmiechu.
 - Co to znaczy? - spytała opryskliwie młoda blondynka, zrywając się nagle ze swojego miejsca. - Mieliście go już wybudzać, a on ciągle śpi!
 Lekarz westchnął w duchu - czy oni naprawdę sądzili, że chłopak, który dosłownie roztrzaskał się na ubitym śniegu wróci natychmiast do świata żywych? Przecież wciąż jeszcze był jedną nogą poza krawędzią... Cudem było to, że przeżył sam upadek i nie zginął na miejscu.
 - Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej, jak już państwa informowałem. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, a teraz pozostaje tylko czekać.
 Dziewczyna zamrugała szybko, poruszając głową z niedowierzaniem.
 - Niby na co mamy czekać? Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy, widać było, że ledwo nad sobą panowała. 
 - Na ruch natury. Gregor za naszym pośrednictwem wyciągał w jej stronę dłoń, a teraz czekamy na to, czy ona tą dłoń pochwyci - odpowiedział spokojnie, wycofując się w stronę drzwi. - Proszę nie tracić wiary.
 Patrzyli za nim, dopóki nie zniknął w głębi korytarza. Wszyscy byli do siebie podobni - młoda kobieta, która trzymała nieprzytomnego za rękę, matka, ojciec, a także stojąca trochę na uboczu starsza kobieta z kryształowymi paciorkami wplecionymi między drżące palce. Modliła się, szepcząc bezustannie jak mantrę znane na pamięć formułki. Spośród nich, to właśnie ona wyglądała na szczerze wzruszoną i całkowicie przerażoną. Blondynka, narzeczona Gregora, trzymała się na dystans, krążąc po szpitalnym pokoju.
 W samym kącie pomieszczenia, na twardym krześle siedział najmłodszy z całej grupy chłopak i obserwował to wszystko zdezorientowanych wzrokiem człowieka, który nie całkiem rozumie otaczającą go sytuację. Jego oczy wyrażały strach i zdumienie. Chyba nie dotarło do niego jeszcze, że jego starszy brat mógł już nigdy się nie obudzić. 
 - Mogę jechać do domu? - spytał, podchodząc do ojca i szarpiąc go za rękaw. Pamiętał o tym, że w ostatnich dniach zaniedbał treningi i całe jego ciało aż rwało się, by do nich jak najszybciej powrócić. Nie mógł pomóc bratu w żaden sposób, tym bardziej siedząc bezczynnie, niezauważany przez nikogo.
 - Jedź, ja jeszcze zostanę - tylko tyle miał mu do powiedzenia ojciec.
Wyszedł więc, a oni nawet nie odpowiedzieli na jego pożegnanie, jedynie starsza siostra, odzyskawszy zainteresowanie otoczeniem, zerwała się, by wyjść za bratem.
 - Wrócę niedługo - rzuciła w przestrzeń.
Wpatrywali się w leżącego bez ruchu Gregora - starszego syna, dumę rodziny oraz... główne źródło pokaźnego już majątku. Co robić? - pytały ich spojrzenia. Jak żyć dalej po czymś takim? Miał być niesamowity sukces i nieśmiertelna chwała, a jeden podmuch górskiego wiatru obrócił wszystko w proch.


***

 - Sponsor się wycofa, jestem tego pewna... - napięty kobiecy szept rozniósł się po pomieszczeniu, tłumiony jedynie cichym i rytmicznym odgłosem maszyny kontrolującej pracę serca Gregora. - Musimy pójść na ich propozycję. Jeśli... jeśli on się nie wybudzi, to... będzie nasz koniec.

 Ostra, zimna biel ścian tej szpitalnej izolatki była naprawdę przygnębiająca. Sandra westchnęła głośno, poprawiając przerzedzone pasmo włosów o rozdwojonych końcówkach - oto, co dostała za chęć doprowadzenia Gregora do ołtarza! Stres i brak snu zrobiły swoje, czuła się taka zmęczona i brzydka.
 - A co z Lucasem? - spytała, tym razem przyglądając się swoim paznokciom.
 Jej niedoszła teściowa, Angelika, skrzywiła się, co pogłębiło tylko widoczne na twarzy zmarszczki. Zestarzała się o jakieś dziesięć lat w ciągu jedynie kilku dni. Tak samo ojciec Gregora, który wrócił do domu, by wreszcie wziąć prysznic i chociaż przez chwilę odetchnąć.
 - Lucasa do tego nie mieszaj. On ma swoje sprawy, a zainteresowanie mediów jest ogromne... Nie chcę stracić jedynego syna - odpowiedziała, a przy ostatnich słowach załamał jej się głos.
 Sandra dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co usłyszała.
 - Przecież Gregor wciąż żyje... Masz dwóch synów.
 Angelika podniosła spanikowany wzrok, a jej spojrzenie znieruchomiało. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Prawie... prawie powiedziała coś, czego nie powinna nawet wspominać przy łóżku ledwo żywego Gregora. 
 - Tak, oczywiście. Przepraszam, jestem bardzo śpiąca - wyjaśniła.
 Obie czuwały przy jego łóżku już bardzo długo, a każda z nich miała ku temu swój powód - różny, choć wiele je łączyło. 
 Przeszłości nie da się wymazać - to, co zrobisz, wyjdzie na jaw. Wcześniej czy później i z lepszym lub gorszym skutkiem. Każde kłamstwo, najmniejszy nawet fortel wypłynie z ukrycia w czeluściach twojego umysłu niczym gęsta, czarna ropa. Nie ukryjesz się. Nie uciekniesz.
 Sądziły, że są dobrymi ludźmi. To tylko zwykła ludzka słabość - tłumaczyła sobie Sandra. Ukrywam to, bo go kocham - mówiła z przekonaniem w myślach Angelika. Dwie kobiety Gregora, dwie tajemnice, jeden cel - żeby się nie dowiedział.
 - Proszę, pojedź do domu - Sandra położyła dłoń na chudym, żylastym ramieniu Angeliki. - Zostanę z nim do rana, a wtedy mnie zmienisz.
 Ich spojrzenia się skrzyżowały - mętne i zmęczone tej starszej, a przebiegłe i uważne młodszej. Miały dobry kontakt, mimo wszystko. W pewnym sensie były do siebie bardzo podobne. Specyficzna więź łączyła je od dawna, choć może nawet nie zdawały sobie z tego sprawy.
 - Dobrze.
 Angelika dźwignęła się z krzesła, rzuciwszy jeszcze jedno pełne poczucia winy spojrzenie w stronę Gregora i natychmiast wyszła. 
 Cisza, która zapanowała w pomieszczeniu była przeraźliwa. Sandra nie lubiła milczeć, więc zaczęła nucić jakąś zasłyszaną wcześniej piosenkę, zupełnie bez ładu i składu. Wstała i podeszła do okna, obserwując ciemne, zimowe niebo. Widok nie poprawił jej humoru - miasto błyszczało światłami, pulsowało ruchem samochodów i ludzi, a ona tkwiła tam, zamknięta w czterech ścianach sterylnej aż do bólu izolatki i czuła, że powoli traci rozum.
 Na ramiona wystąpiła jej gęsia skórka, gdy delikatny powiew zimnego powietrza naruszył martwą atmosferę. Nie dosłyszała cichego świstu zamykanych drzwi, bo rytmiczne pikanie maszyn skutecznie odwracało jej uwagę. Poczuła czyjąś obecność w momencie, gdy silne męskie ramiona owinęły się wokół jej talii, a obejmujący ją mężczyzna wtulił twarz w jej szyję. Drgnęła, zaskoczona, choć wiedziała już kim był - znała jego zapach i uczucie, którego doznawała, gdy jej dotykał.
 - Jesteś wreszcie - szepnęła z ulgą, unosząc dłoń do jego głowy. Wplotła palce w gęste włosy i pociągnęła lekko, z zadowoleniem przyjmując jego natychmiastową reakcję. Mruknął i mocniej przyparł ją do parapetu. Krew w niej zawrzała - tak, to było to... pożądanie, pasja. Zupełnie inaczej, niż przy... tamtym.
 - Możemy to zrobić tutaj? - spytał chrapliwie, ściskając ją zaborczo.
Uśmiechnęła się zmysłowo, przeciągając jak kotka. Kochała w nim tą spontaniczność i prostotę wyrażania własnych potrzeb.
 - Nie wygłupiaj się. Może nas słyszy, a nie może się ruszyć? - spytała, mając na myśli leżącego niedaleko Gregora. - Wytrzymaj do jutra.
 - Aż do jutra? - zdziwił się i nie dał rady uniknąć jęku zawodu. Miał miły głos, zawsze się nim rozkoszowała, zaraz po po innych jego przymiotach.
 - Tak, przyjadę do ciebie zaraz rano. Muszę się wyspać.
 Oboje parsknęli śmiechem na to stwierdzenie. Poczuła, że jego uścisk zelżał, więc powoli obróciła się na przywitanie łakomych ust, które natychmiast wpiły się w jej wargi. Zapomniała, że byli w szpitalu, a tuż obok leżał jej umierający narzeczony. 
 Nie liczyło się nic - tylko ten facet w jej ramionach. To nie była zwykła ludzka słabość, jak sobie wcześniej wiele razy tłumaczyła. Nie, to było coś zdecydowanie większego.
 - Kocham cię, Thomas - wydyszała pomiędzy pocałunkami, tak bardzo złakniona jego ciała i... odpowiedzi.
 Nie dostała jej - zareagował, ale inaczej, niż by się tego spodziewała. Posadził ją na parapecie i wziął to, czego chciał. Zawsze tak robił, a ona ulegała. Byle tylko to dostać... i oddać mu z nawiązką. Żeby nie zostawił jej tak szybko, jak zdobył.
 Za jej plecami rozciągała się panorama nocnego miasta, gdzie zwykli ludzie w ich wieku śpieszyli się w wirażu codziennych obowiązków, braku pracy i pieniędzy. Oni byli inni... bogaci. Nie musieli się martwić takimi... codziennymi dramatami. Mieli swoje własne. 
 Nie mogli słyszeć coraz szybszego bicia serca Gregora, ani widzieć tego, że jego kończyny zaczęły drżeć lekko, poruszając obciążnikami. Nie mogli widzieć tego, że w pewnym momencie zaczął się wić i wyginać, jak w agonii. 
 Sandra i Thomas byli zbyt zajęci konsumowaniem swojego zakazanego związku, by w tamtym momencie być świadomymi czegokolwiek oprócz miejsca złączenia ich ciał.
 Za jego plecami największy powód ich uczuciowego dramatu otworzył szeroko oczy i usłyszawszy dziwne, stłumione odgłosy, podniósł się chwiejnie, by ujrzeć coś, co spowodowało, że jakaś część jego serca na zawsze obumarła.
***

 Minęło kilka kolejnych, ciężkich dni. Znów zgromadzili się wszyscy wokół jego łóżka, patrząc z coraz mniejszą nadzieją w oczach na rozciągnięte obciążnikami ciało. Wyglądał jakby spał, zdrowy i rumiany pod warstwą bandaży i blednących siniaków, ale wciąż się nie obudził.
 Do wieczora zdążyli się znudzić swoim towarzystwem i ogólną monotonią panującą w szpitalu. Powoli cichły ożywione rozmowy, które wcześniej prowadzili, nieświadomi tego, że być może są słyszani. Wyczerpały się już tematy atakujących sponsorów, naglących zobowiązań i wciąż ubywających z rodzinnego konta pieniędzy. 
 Angelika podjęła w myślach decyzję, która mogła zaważyć na życiu jej syna... synów, a Sandra wciąż biła się z własnym umysłem i kiełkującym poczuciem winy, które skutecznie hamowało niesłabnące pożądanie jakie odczuwała. Już samo patrzenie na ten pamiętny parapet sprawiało, że się czerwieniła, więc usiłowała chować twarz, nieprzerwanie gapiąc się w okno.
 Każdego z nich zmogła senna atmosfera, a gdy na zewnątrz zapadł kompletny, ciężki zimowy zmrok, wszyscy drzemali gdzie popadło. Dało się słyszeć donośne pochrapywania umęczonych ludzi wpadających w głęboki sen.
 - Mamo...
 Głos był tak słaby i cichy, że równie dobrze mógł być jedynie złudzeniem, lub przypadkowym pomrukiem zwiastującym chwilowy błąd aparatury monitorującej funkcje życiowe. 
 Śpiący na siedząco ojciec i brat nie zareagowali, tak samo jak wpatrzona w szybę jasnowłosa Sandra. Podniosły się za to głowy obu starszych kobiet, równocześnie i gwałtownie, jakby one same były kierowane nagłym, wewnętrznym impulsem. Spojrzały w stronę łóżka i starsza z nich, znów trzymająca różaniec w dłoni, zerwała się pierwsza.
 - Woła mnie - szepnęła z naciskiem ta druga, młodsza i powstrzymała kobietę lodowatym wzrokiem.
 Ruszyła w stronę łóżka oraz migających w półmroku kontrolek sprzętu, w który było ono wyposażone i po chwili trzymała już bezwładną dłoń chłopaka. 
 Objęła wzrokiem jego wymizerowaną i obitą twarz - miał otwarte oczy i usta, a spierzchnięte wargi drgały nieznacznie, jakby chciał coś powiedzieć, a nie mógł. Zacisnęła palce, nieświadomie wbijając mu panokcie w skórę.
 - Mów do mnie, Gregor!
 Jej wcześniejszy ruch zaalarmował dziewczynę, która także zbliżyła się do leżącego, ale trzymała się na uboczu, obserwując wszystko spod uniesionych brwi. Wyglądała na całkowicie zdezorientowaną i niepewną, a ręce trzęsły się jej niemiłosiernie. Prawdopodobnie po raz pierwszy miała do czynienia z taką tragedią, albo... nie spodziewała się, że Gregor jednak się obudzi.
 - Nie zasypiaj! - zawołała matka, szarpiąc nieco zbyt mocno dłoń syna, w której wciąż umieszczony był plastikowy wenflon. - Wołajcie lekarza!
 Podczas, gdy najstarszy wybiegł z pomieszczenia, pozostali znów otoczyli łóżko i z wielkim niepokojem patrzyli na walczącego ze snem Gregora, który z całych sił usiłował przedostać się przez barierę własnego organizmu, zbyt zranionego, by powrócić do rzeczywistości.

***

 Obudził się na dobre już trzy dni później i tym samym wprawił lekarzy w osłupienie, bo w swoich kalkulacjach spisali go na straty, a także wzbudził westchnienia ulgi u swoich najbliższych, ponieważ oni także stracili wszelką nadzieję.
 Przyjmował uściski i pocałunki, odwzajemniał je i wyglądał coraz lepiej. Pozwolono nawet, by mógł podnieść się lekko do pozycji siedzącej, wsparty poduszkami. 
 Jego narzeczona nie odstępowała łóżka ani na krok, czujna i dziwnie nieobecna myślami, a on głaskał jej dłoń delikatnie, dodając otuchy, a wewnątrz swojego umysłu zwyczajnie... krzywił się z najwyższą odrazą.
 Patrzył na nią - dziewczynę, która trwała przy nim przez tak wiele lat, za co podziwiali ją nie tylko członkowie rodziny, ale też dziennikarze i fani. Jakież to poświęcenie być w związku z gwiazdą sportu! Tyle pokus, tyle możliwości zdrady, tyle plotek, a ona wciąż przy nim... 
 Chciało mu się płakać... albo nie, bo tak naprawdę chciał... po prostu zwymiotować. Oni wszyscy byli tylko złudzeniem. Wszyscy, nawet matka, po której nigdy się czegoś takiego nie spodziewał. Ojciec, jego największy kibic i mentor. Najgorsze było jednak to, że w jednej chwili runął mit Thomasa - dobrego przyjaciela.
 Myśleli, że spał, pogrążony w śpiączce i dzielili nad nim jego pieniądze... 
 Myśleli, że ich nie widział i nie słyszał... 
 Myśleli, że tylko oni potrafią grać... 
 Mylili się.


***

 - Lucas? Lucas Schlierenzauer?
 Siedzący w studiu telewizyjnym ekspert skoków zimowych uniósł brwi, całkowicie zdumiony. Kojarzył nazwisko, i to doskonale, ale imię młodszego brata austriackiej mega gwiazdy skoków kompletnie nic mu nie mówiło. Wiedział, że ten młodzian trenował jakąś dyscyplinę, ale jaką? Ile miał lat? Cóż za gafa!
 - Dokładnie tak. Lucas, który jak się teraz okazuje, potrafi skakać na nartach - odparł rozemocjonowany redaktor, rozkładając ręce w geście zdziwienia. - Zapowiada nam się iście historyczny przewrót w skokach narciarskich.
 Starszy człowiek potarł czoło. Co mówić? Co mówić?! Kompletnie go zaskoczyli. Przecież ten Lucas dopiero był małym dzieckiem i wcale nie wspominało się o nim jako o skoczku. Dlaczego teraz... w takich okolicznościach? Kiedy jego rodzony brat cudem wyszedł z potwornego upadku i kompromitacji na igrzyskach? No tak... rzeczywiście. Pieniądze same nie popłyną, skoro główne ich źródło zniknie nagle z areny międzynarodowych zmagań.
 - Doprawdy? Przepraszam, ale ten fakt jest dla mnie odrobinę... nowy - wymamrotał, zapominając, że śledziło go uważne oko kamery, a transmisję na żywo oglądało przed ekranami parę milionów ludzi.
 - Proszę się nie martwić, bo to świeża sprawa. Sam jestem w szoku - redaktor ratował sytuację, nawet nie dając po sobie poznać, że coś poszło nie tak. - Tak się składa, że mieliśmy już fenomenalnego Gregora, a teraz, po jego nagłym zniknięciu, dostajemy kolejną wspaniałą maszynkę do wygrywania z domu Schlierenzauer!
 Ekspert wciąż nie mógł w to uwierzyć, a wraz z nim wielu kibiców skoków narciarskich w Austrii, i nie tylko. Kim był młodszy brat Gregora i dlaczego nagle okazało się, że jednak umiał skakać? Skąd ta sensacja, no i najważniejsze - gdzie w tym czasie podziewał się sam Gregor i co się z nim działo?

piątek, 27 grudnia 2013

9




 ***

 Przyjaciel... przyjaciel... przyjaciel... - to słowo, wypowiedziane przez Thomasa całkowicie beztroskim tonem, nie dawało mi spokoju. Rzucił je ot tak, odruchowo, jakby zbywając mnie machnięciem dłoni, a jednak... moja kobieca intuicja mówiła mi, że coś z nim było nie tak.
 Powoli wspinałam się po schodach w górę, rozmyślając. Blondyna zostawiłam w kuchni, a raczej to on sam postanowił tam zostać. Dziwne. Bardzo dziwne. Co robił w rezydencji o tej porze? Na przyjacielskie wizyty było już stanowczo zbyt późno, zważywszy na to, że prawdopodobnie nie odwiedzał Gregora...
 - Tylko Sandra - wymamrotałam pod nosem, jakby jej imię na stałe zrosło się z określeniem, którym ograniczył je gniewny książę czekający mojego powrotu na piętrze. - To do niej przyszedł.
 Coraz bardziej zamyślona przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, aż do momentu, w którym dosłyszałam potężny huk dochodzący z pokoju Gregora. Odgłos bitego szkła padającego na podłogę był bardzo wyraźny. Zachłysnęłam się powietrzem i sekundę później pchnęłam drzwi, całkowicie przerażona.
 - Co się... - chciałam spytać, wytężając wzrok, ale w panującej tam ciemności nic nie widziałam. Szybko wcisnęłam kontakt, zapominając o jego awersji do światła.
 Laptop, ten drogi i markowy sprzęt o jakim ja nawet nie mogłam sobie pomarzyć, leżał na podłodze, strzaskany w drobny mak. Fragmenty plastikowej obudowy rozsypały się wszędzie wokół, a kilka z nich rozdeptałam, wpadając do pokoju. Widoczne były także skorupy rozbitych talerzy, o których wspominał mi wcześniej. Centrum tego pobojowiska stanowił rozwścieczony Gregor, którego błędny wzrok i rozczochrana czupryna mogły świadczyć o wielkiej furii.
 - Zabierz to ode mnie! - syknął, oddychając ciężko i szybko. 
 Podpierał się na rękach jakby chciał wstać, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Zanim zdążyłam zrobić krok w jego stronę, albo chociaż krzyknąć, zsunął się na podłogę. Wytrzeszczyłam oczy - siedział sobie po prostu między odłamkami komputerowej obudowy, pokonany i obojętny. Spuścił wzrok na swoje długie, niewładne nogi i westchnął z bezsilności.
 - Pomogę ci - zaproponowałam, ostrożnie brnąc przez koszmarnie zaśmieconą podłogę. - Może uda mi się jakoś wciągnąć cię na łózko, albo zawołam kogoś...
 - Idz sobie - mruknął, wciąż wpatrując się we własne kolana. Oczywiście, nie posłuchałam go. Uklękłam blisko, zachowując jednak dystans tak zwanej przestrzeni osobistej, by nie czuł się przytłoczony moją obecnością, a także w razie ataku złości, bym zdążyła zwiać.
 - Gregor, nic się nie stało - stwierdziłam pocieszająco, powoli wyciągając dłoń w stronę jego ramienia. Podniósł wzrok i uważnie śledził mój ruch - nie byłam pewna czy podobało mu się to, że zamierzałam go dotknąć. Musiałam to zrobić - czy tego chciał, czy nie. Dotyk to lekarstwo na wszelkie smutki i dolegliwości duszy. Zamierzałam go przytulić, całkowicie bez podtekstów.
 Wzdrygnęliśmy się oboje, gdy piekący prąd przeszedł w miejscu, w którym dotknęłam jego skóry. Prawie natychmiast powietrze zgęstniało od tłumionego napięcia, które kiedyś w końcu musiało znaleźć ujście. Spojrzał na mnie i w jednej chwili jego wzrok z pełnego agresji stał się całkowicie inny - ciężki, ale w ten charakterystyczny sposób, który mógł świadczyć, że... reagował na mój dotyk całkiem odwrotnie, niż się tego spodziewałam. Zaczęłam oddychać szybko i płytko. Ciągnie go do mnie... podobam mu się... Co robić? Uciekać? Rzucić się na niego? O, Boże! 
 Jęknęłam w duchu, gdy nakrył moją dłoń swoją i już myślałam, że mnie odtrąci, ale... nie zrobił tego. Powoli, nie spuszczając ze mnie gorącego wzroku, uniósł ją w górę, przyciskając do swoich ust. Czułam jak serce wyrywało mi się z piersi, galopując niczym stado dzikich rumaków. Całe ciało wypełniło oczekiwanie, aż zagryzłam dolną wargę. Nie mdlej! To tylko młody, cholernie atrakcyjny facet właśnie demonstruje, że ma na ciebie ochotę... Nic takiego. Oddychaj.
 Ledwo nad sobą panowałam, gdy jego usta przesunęły się po wewnętrznej stronie mojego nadgarstka. Przytulił dłoń do swojej twarzy i zamknął oczy. Taki niewinny gest, całkowicie uroczy, a ja wiedziałam, że musiał coś znaczyć. Pod palcami czułam gładkość policzka, krzywiznę szczęki i ciepło jego rozpalonej skóry. Oddychaliśmy w jednym rytmie, a cisza, która nas otaczała, nie ciążyła, bo nie zwracałam na nią uwagi. Wcale nie mogłam myśleć! To było takie intymne... dużo bardziej ekscytujące, niż gdyby rzucił się na mnie nagle i zaczął szaleńczo całować - czego nie mogłam się spodziewać ze względu na jego kalectwo, ale to nie znaczy, że nie chciałabym tego doświadczyć. Co ty bredzisz? Opanuj się, do licha. Siedzi tu sam, narzeczona go zaniedbuje, więc nic dziwnego, że korzysta z okazji...
 Całkowicie odruchowo szarpnęłam ręką w reakcji na ten krzykliwy głos rozsądku. Otworzył oczy - źrenice miał tak duże, że jego oczy wydawały się być całkiem czarne. Powoli odsunął dłoń od twarzy i delikatnie złożył ją na moim kolanie.
 - Powinnaś już iść. Zrobiło się... późno - stwierdził, a jego głos brzmiał nisko i chrapliwie. - Sandra ma cię odwieźć.
 Te słowa były jak rozkaz, więc podniosłam się szybko na miękkich nogach i chwiejnie opuściłam pokój, bezmyślnie kierując się w dół po schodach. Byłam już w połowie drogi, gdy przypomniałam sobie, że przecież zostawiłam go tam samego, siedzącego na podłodze. Ciekawe jak miał się podnieść? Mentalnie biłam się po głowie za to, że pozwoliłam się tak rozkojarzyć. Nie powinno obchodzić mnie jego ciało czy twarz - byłam tam z całkowicie innego powodu, a sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli.
 Zawróciłam. Wbieganie po tych schodach opanowywałam już do perfekcji, więc zajęło mi to tylko kilka sekund. Nie zawracałam sobie głowy pukaniem - po prostu cichutko nacisnęłam klamkę i weszłam.
 Bałagan nie uległ zmianie - po podłodze wciąż walały się plastikowe odłamki i elementy zastawy stołowej, ale Gregora już tam nie było. Leżał wyciągnięty na łóżku z rękami pod głową. Uniosłam brwi.
 - Ale jak...? - spytałam cicho, omiatając jego smukłą sylwetkę zdziwionym wzrokiem. - Dałeś radę podnieść się sam?
 - Mam bardzo silne ręce - rzucił wymijająco, po czym zamknął oczy i zamilkł. Uśmiechnął się pod nosem, tak trochę krzywo, jakby ironicznie, a ja wycofałam się za drzwi tyłem i tyle go widziałam.
 Dopiero późna nocą, gdy leżałam już w swoim małym łóżku, dotarło do mnie, że chyba nie wszystko rozumiałam tak, jak było trzeba. Kiełkowało we mnie złe przeczucie - oprócz tego, które mówiło, że w tej rezydencji mieszka wielkie zło, było jeszcze jedno, wciąż niepotwierdzone. Dotyczyło samego Gregora. Niby nic, ale ziarenko zostało zasiane, a niepewność wprowadzała mój umysł na bardzo wysokie obroty. Zasnęłam nad ranem, wstrząsana sennymi majakami przedstawiającymi Gregora całkowicie sprawnego, goniącego mnie po ciemnych korytarzach rezydencji. Może... a może jednak nie...

***

 Do końca tygodnia nikt do mnie nie zadzwonił - czekałam, sprawdzałam telefon średnio co minutę i nic. Byłam pewna, że któregoś dnia zastanę Sandrę w naszych skromnych progach, ale się zawiodłam. Zaczęłam się martwić - czyżbym zrobiła coś nie tak? Zdenerwowałam go? Może już się tobą znudził, co?
 - Zamknij się, Lena - mruknęłam, trzaskając się w czoło.
Wróciły wspomnienia ciemnych, hardych oczu i ciężkiego spojrzenia, jakim mnie wtedy obdarował. Dotyk jego gorących ust na mojej skórze mówił tak wiele... Ta napięta atmosfera, chemia, która powstała między nami - nie byłam głupia i swoje wiedziałam. Gdyby tylko mógł normalnie funkcjonować, to... nie, nie... stop... wcale niczego sobie nie wyobrażałam!
 Wiesz, że laleczki po skończonej zabawie pakuje się do pudełka i odstawia na bok? Nie jesteś wystarczająco dobra dla takiego panicza, nawet jeśli ostatnio całował cię po rękach i miał wiadome zamiary. Zejdź na ziemię, zanim spadniesz z obłoków i porządnie stłuczesz sobie tyłek! Po raz kolejny... 
 Zawarczałam w reakcji na te głupie myśli i czym prędzej ruszyłam na poszukiwania Duni. Potrzebowałam odmiany... odrobiny zapomnienia. Musiałam przewietrzyć głowę, przytłumić szalejące myśli i wariujące... hormony.

***

 Pojechałyśmy na drinka do klubu w centrum miasta. Nie ma to jak utopienie wszelkich smutków w odrobinie alkoholu. Dodatkowo wokół nas kręciło się wielu facetów - mniej lub bardziej pijanych - co pozwalało nam podbudować swoją samoocenę. 
 Zamówiłyśmy identyczne, wymyślne koktajle o bardzo smerfnej barwie i dziwnej nazwie. Były pyszne. Obserwowałam Dunię, gdy spławiała jakiegoś młodszego od siebie amanta, który dość natarczywie próbował zwrócić jej uwagę.
 - Odwal się, gówniarzu! Nigdzie z tobą nie pójdę i miej trochę szacunku dla dorosłej kobiety... Wiesz ile mam lat? - darła się, robiąc niemałe zamieszanie.
Nastolatek ulotnił się jak oparzony, odprowadzany głośnymi wybuchami śmiechu i gwizdami barmanów.
 - Dasz wiarę, że spytał czy pójdę z nim 'wymieszać ślinę'?! - spytała, całkowicie zdegustowana, akcentując ostatnie wyrazy jakby były wyjątkowo sprośne. Wyszczerzyłam się w odpowiedzi, bo widziałam, że trochę się już podpiła i zaczynała wyolbrzymiać błahostki. 
 Siedziałyśmy przy barze na wysokich, niewygodnych stołkach. Mogłyśmy obserwować własne twarze i tańczący za nami tłum w wielkich lustrach wiszących tuż przed nami. Nie lubiłam swojego odbicia, więc chwytając oszronioną szklankę, odwróciłam się w stronę parkietu. Dunia skopiowała moje ruchy. 
 Przyglądałam się tym dzikim pląsom i żałowałam, że swoje nastoletnie życie zmarnowałam na głupi związek, który skończył się dla mnie tak boleśnie, zamiast śmiać i tańczyć do upadłego jak te dziewczęta szalejące przede mną. 
 Odpłynęłam we wspomnienia, których nie wybielił czas. Ból wcale nie znikał, to tylko kiepska bajeczka na pocieszenie, dająca załamanym nadzieję na lepsze jutro. Gówno prawda!
 - Ten dziwny gość cały czas się na ciebie gapi.
 Odwróciłam się, by spojrzeć na Dunię - marszcząc brwi w skupieniu, bezczelnie wbijała wzrok w jeden punkt gdzieś w końcu sali. Skończyła już pierwszego drinka, a w jej dłoni pojawił się nowy - nawet nie zauważyłam jak go zamawiała. Podniosłam głowę. 
 Faktycznie, tuż przy przeciwległej ścianie stał młody mężczyzna - wysoki, smukły i ciemnowłosy. Wytężyłam wzrok, bo migające światła stroboskopu skutecznie utrudniały mi widzenie. Nie mogłam się z nią zgodzić - przy takiej liczbie ludzi ten osobnik mógł patrzeć zarówno na nas, jak i każdą inną dziewczynę. Zbyłabym słowa Duni machnięciem dłoni, jednak był jeden fakt, którego nie mogłam zbagatelizować - oczy chłopaka były ukryte za... okularami przeciwsłonecznymi.
 - Jakiś świr - obruszyła się moja przyjaciółka, wojowniczo zakładając wątłe dłonie na piersi. - Aż tak go razi, że musi nosić te pilotki w pomieszczeniu? Jest późny wieczór, do licha!
 Wpatrywałyśmy się w niego bez przerwy przez parę ładnych chwil, a on nie wcale wydawał się tym faktem zaniepokojony. Nie odwracał głowy tak, jak to robią ludzie łapiący czyjeś spojrzenie, by się upewnić czy ta osoba patrzy właśnie na nich, czy może jednak na kogoś innego. 
 Nie, stał tam, oparty o jeden z betonowych słupów trzymających podwyższenie, na którym roiło się od półnagich młodych ludzi tańczących w rytm hipnotyzującej muzyki. Kolorowe światełka błądziły w jego włosach, od czasu do czasu odbijając się w szkiełkach okularów. Jakieś dziwne uczucie sprawiło, że poczułam wewnętrzny ucisk, a włoski na karku zjeżyły mi się z... podekscytowania? Nie mogłam oderwać od niego wzroku. 
 Lasery zmieniły barwę na białą, a efektem tego było złudzenie ludzi poruszających się w zwolnionym tempie, upodabniające ich do robotów, co zawsze mnie fascynowało, jednak w tamtym momencie co innego absorbowało moją uwagę. 
 Zagryzłam wargę, gdy nieznajomy, doskonale widoczny w tym mrużącym blasku, wykrzywił kącik ust w zadziornym uśmiechu, który - miałam całkowitą pewność - był skierowany do mnie.
 - Idę tam - zawołałam zdecydowanie, a mój głos utonął w morzu innych głosów i uderzeń basu. 
 Szybko zeskoczyłam z wysokiego stołka, który zachybotał się nieznacznie, więc musiałam go złapać, by się nie przewrócił. Odstawiłam pustą szklankę na blat. To zajęło mi dosłownie kilkanaście sekund, lecz gdy na powrót spojrzałam w stronę dziwnego chłopaka - jego już nie było.
 - Tam! - wydarła się Dunia, która także wstała i podskakując w miejscu, wskazywała mi palcem dokąd udał się ten typ.
 Ruszyłam w tamtym kierunku, przeciskając się przez tłum spoconych i zgrzanych ciał. Kilka razy odtrącałam niechciane zaloty pijanych jak bela studencików, a raz nawet użyłam siły, gdy rozochocony bliźniak Schwarzeneggera wziął mnie na ręce i uniósł ponad głowy szalejących ludzi. Miał chłop krzepę, musiałam to przyznać - zaraz po tym jak skończyłam okładać go pięściami. 
 Gdy wreszcie dotarłam do głównego wyjścia, drzwi jeszcze drżały, jakby ktoś dopiero co przez nie wyszedł. Pchnęłam je i wyskoczyłam na zewnątrz, ale po mężczyźnie nie było już ani śladu.
 To, jak na niego zareagowałam, nie dawało mi spokoju przez kilka kolejnych dni - znałam go, to było więcej niż pewne, ale skąd? Może z uczelni? Mieszkał na naszej ulicy i mijałam go od czasu do czasu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Tylko dlaczego tak się tym przejmowałam? Czemu natrętne myśli nie dawały mi chwili wytchnienia? Ot, zwykły facet przyszedł na imprezę sam, by poobserwować wyginające się dziewczyny - takich było na pęczki. Ale...
 Ten uśmiech skierowany prosto do mnie, mówiący: wiem coś o czym ty nie masz zielonego pojęcia. Ten uśmiech świadczący o pewności siebie i świadomości swojej przewagi nad innymi. Ten uśmiech, który już u kogoś widziałam...


poniedziałek, 23 grudnia 2013

8


 ***
 Drżącą dłonią powiodłam po gładkiej framudze drzwi, robiąc nieśmiały krok wgłąb tonącego w ciemności pokoju. Nie próbowałam już zapalać światła. To cierpienie słyszalne w głosie Gregora dało mi do zrozumienia, że lepiej, bym nie oglądała go w takim stanie.
 Szłam na ślepo, wyciągając obie ręce przed siebie. Pamiętałam już mniej więcej rozmieszczenie mebli w jego pokoju, ale możliwe było, że w furii lub ataku paniki porozrzucał jakieś przedmioty po całej podłodze. Mimowolnie szeroko otwierałam oczy, jakby miało mi to jakoś pomóc. 
 Trąciłam stopą coś małego i automatycznie schyliłam się, by zamortyzować upadek, ale na szczęście utrzymałam równowagę. Stanęłam w miejscu. 
 Przede mną zamajaczył nikły blask światła księżycowego, które wdzierało się do środka przez szpary w szczelnie zasuniętych żaluzjach. Widoczność się poprawiła, zaczynałam rozróżniać kontury pomieszczenia, ale wciąż nie zdołałam zlokalizować Gregora. Ucichł odgłos jego oddechu... 
 - Gregor? - szepnęłam jak najciszej, błądząc wyostrzonym wzrokiem w czerni. Ciekawe jak głupio musiałam w tamtym momencie wyglądać?
 - A kogo się spodziewałaś? - gniewny, ironiczny głos zabrzmiał tuż obok mnie, po prawej stronie, a był tak głośny, że aż podskoczyłam. Serce podeszło mi do gardła, bijąc mocno.
 - Do jasnej cholery... - jęknęłam, przyciskając dłoń do ust. 
 Moich uszu dobiegł odgłos kółek toczących się po drewnianej podłodze i po chwili poczułam dotyk jego chłodnej skóry, gdy niespodziewanie wziął mnie za rękę. Wzdrygnęłam się i w pierwszym odruchu cofnęłam dłoń, ale jego uścisk był mocny i zdecydowany.
 - Rozbiłem kilka talerzy. Tu wszędzie leży szkło, więc uważaj na stopy - poinformował beznamiętnym tonem, kierując mną obok wózka. Posłusznie spełniłam jego polecenie, powłócząc nogami, zamiast stąpać. 
 - Siadaj - rozkazał, gdy dotarłam do brzegu łóżka. 
 Tak też zrobiłam. Tym razem nie raziła mnie już ta władczość w głosie, byłam za bardzo spragniona jego towarzystwa. Pomacałam powierzchnię wokół siebie - oprócz gładkości jedwabnej narzuty natrafiłam na coś jeszcze, mianowicie, na kilka pogiętych kawałków sztywnego papieru. Czy były to kartki z jakiejś książki? Zeszytu? Ścisnęłam jedną z nich w dłoni.
 - Jak się czujesz? - spytałam niepewnie, mnąc arkusz między palcami. Najbardziej niepokoił mnie ten brak światła - wiedziałam dobrze, że zmysł wzroku dawał nie lada pewność siebie. Gregor miał przewagę, choć oboje byliśmy w tamtym momencie pozbawieni ważnych funkcji naszych ciał.
 - A jak ty się czujesz? - odbił piłeczkę. 
 - Teraz jestem lekko przerażona, jeśli mam być z tobą szczera - odparłam, słysząc, że się zbliżył. Prawie pisnęłam, bardziej wyczuwając jego ruch, niż widząc. Dotknął moich włosów - jego długie palce prześlizgnęły się przez rozpuszczone pasma, wywołując mi gęsią skórkę na przedramionach. Chwilowo zachłysnęłam się powietrzem.
 - Ja mam tak przez cały czas - odpowiedział cicho i nie bardzo wiedziałam o co mu chodziło. Był przerażony? Dlaczego?
 - Sandra.. to znaczy, twoja narzeczona mówiła... - zaczęłam, ale przerwał mi, gwałtownym ruchem wyplątując dłoń spomiędzy moich włosów. - Sandra. Tylko Sandra - warknął.
 Ruch powietrza i odgłos kółek pozwoliły mi wyobrazić sobie jak gniewnie odjechał, w reakcji na moje nieopaczne słowa. Tylko Sandra - powtórzyłam w myślach, nieświadomie się radując.
 - Sandra mówiła, że przestałeś jeść. Dlaczego?
 Wciągnął powietrze przez nos. Wózek zaskrzypiał, ale nic poza tym się nie wydarzyło. Musiał znacznie się oddalić. Wierciłam się niespokojnie w oczekiwaniu na kolejne strzępki zdań, które pozwoliłby mi w rozeznaniu się w sytuacji. Jak to się stało, że w ciągu kilkunastu godzin potrafiłam wydobyć jego prawdziwe oblicze, a tydzień później znów był tym rozchwianym emocjonalnie kaleką? Czy powodem był powrót Sandry? Być może to ona wpływała na niego tak destrukcyjnie.
 - Chciałem żebyś wróciła - powiedział, a żarliwość jego głosu sprawiła, że przeszedł mnie mocny dreszcz. Cholera, to zabrzmiało tak... tak... zaborczo. Jakby moje przebywanie w jego pokoju było czymś właściwym, a nawet koniecznym. Ciekawe czy tęsknił? Nie, no... kobieto, nie bądź śmieszna! Trochę skromności... Ledwo cię zna, a już by tęsknił? Nie pochlebiasz sobie za bardzo? Przypomnij sobie jak cię potraktował ostatnio... Wywalił z pokoju, a ona została.  Krytyczny głos rozsądku natychmiast sprowadził mnie prosto na ziemię.
 - Czemu? - spytałam zaczepnie, a uraza spowodowana powracającym wspomnieniem zeszłotygodniowych wydarzeń była doskonale słyszalna w moim głosie. - Dlaczego tego chciałeś?
 Najpierw podstępem zagrał na mojej litości i nakłonił mnie do przespania się w jego łóżku (Bogu dzięki, że w tych czasach dwoje młodych ludzi mogło spać pod jedną kołdrą bez groźby hańby czy czegoś podobnego) a później wyprosił na zewnątrz bez mrugnięcia okiem! Blondi mogła zostać, choć jej pozycja była zagrożona przez jakiś epizod z przyjacielem Gregora. Tylko Sandra...
 - Bo chcę ciebie tutaj - znów zastrzelił mnie prostotą swojej odpowiedzi, a nacisk jaki położył na każde słowo z osobna sprawił, że zapiekły mnie policzki. Widocznie był przyzwyczajony do otrzymywania tego, czego sobie zażyczył, i to w trybie natychmiastowym. Nie wiem czy mnie to cieszyło, czy też nie.
 - Jesteś głodny? - spytałam natychmiast, rozmyślnie ignorując jego wcześniejsze... wyznanie. Nie miałam zielonego pojęcia jak zareagować na takie słowa, więc postanowiłam, że wybiorę się do kuchni po coś do jedzenia, wszakże mógł już spokojnie jeść - byłam na swoim miejscu.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo... - odparł, zawieszając głos w taki sposób, że drogę od łóżka do drzwi pokonałam w trzech krokach i wypadłam na korytarz cała spłoniona.
 - Do ciężkiego licha! - sapnęłam, przesuwając dłonią po gardle. Coś się ze mną działo. Coś się ze mnie wykluwało, i nie był to wcale piękny łabędź z brzydkiego kaczątka, czy im podobne. Napięcie, które zostawiłam za sobą wprost trzaskało wewnątrz pokoju... Dlaczego jego słowa zabrzmiały tak dwuznacznie? Czy ja wariowałam? Brak faceta w moim wieku może być niebezpieczny, miałam na to dowód. 
 - Teraz wszędzie będę widziała podteksty.
 Otrząsnęłam się z tego chwilowego zamroczenia i szybko zbiegłam po schodach. Korytarz był ciemny i chłodny, a może jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. Paliło się tylko jedno światło, więc szłam ostrożnie stawiając kroki i patrzyłam pod nogi. Śliskie drewno barierki ciągnącej się wzdłuż ściany zapewniało mi solidne oparcie w razie upadku. Ostatni zakręt. Podniosłam głowę, zabierając dłoń i... właśnie wtedy zderzyłam się z kimś znacznie większym ode mnie.
 - Spokojnie, trzymam cię - zapewnił tuż przy moim lewym uchu wesoły głos, gdy palcami mocno wczepiłam się w materiał koszuli jego właściciela. Silne ramiona otaczały moją talię, zapobiegając upadkowi. Jak to się stało, że wlazłam na kogoś w tak wielkim domu? I to jeszcze na mężczyznę! Nieśmiało podniosłam przerażony wzrok.
 - Przepraszam - tylko tyle udało mi się wyjąkać, gdy ujrzałam przed sobą znajomą twarz. To był ten facet, którego widziałam wcześniej - wzięłam go za brata Sandry, ale z bliska mogłam stwierdzić, że wcale nie byli do siebie podobni. Jego jasne oczy błyszczały w nikłym świetle rzucanym przez narożną lampę, gdy powoli rozluźniał ramiona, uwalniając mnie z mocnego uścisku. Uśmiechnął się szeroko w tym samym momencie, w którym moje pięty klapnęły o posadzkę. 
 - Nic nie szkodzi. Lubię gdy takie ładne blondynki na mnie lecą - odparł żartobliwym tonem, a ja jak na złość znów spłonęłam rumieńcem. Co było ze mną nie tak, że wystarczył kawał przystojnego gościa, a ja już prawie omdlewałam? To początki zachowań starej panny... Przyszła na mnie pora, a jak! 
 - Nie chciałam, ale tu jest tak ciemno i... - jąkałam się, wskazując raz na schody, a raz na drzwi od kuchni, niewidoczne w mroku. - Muszę już iśc - dodałam bez sensu.
 - Pozwól, że przypilnuję byś spokojnie dotarła na miejsce - zaproponował, kładąc rękę na moich plecach. - Nie wiadomo na kogo jeszcze mogłabyś wpaść w tym domu.
Jego ręka... na moich plecach... o nie, o nie... gość zdecydowanie sobie folgował. Był z rodzaju tych, co stają zbyt blisko i sprawiają, że krępujesz się nawet głębiej odetchnąć.
 - Jestem Thomas, a ty zapewne masz na imię Lena.
Zabrał dłoń dopiero, by otworzyć przede mną kuchenne wejście. W środku było ciemno, co zważając na pózną porę, wcale nie było takie dziwne. Pani gosposia zapewne już spała, tylko gdzie w takim razie podziała się Sandra? 
Nacisnęłam plastikowy włącznik i pomieszczenie zalała fala złocistego blasku, który chwilowo mnie oślepił - moje oczy przywykły do barwy kompletnego mroku i jego jaśniejszych odcieni.
 - Skąd znasz moje imię? - spytałam, nie patyczkując się z ceremoniałem nowej znajomości.
Blondyn wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
 - Nasłuchałem się o tobie przez ostatni tydzień - stwierdził.
Czyżby? Rozmawiał z Gregorem? Mówił o mnie!
 - Jak to? - spytałam, oczekując na to, że zdradzi mi choć rąbek dowolnej rozmowy.
 - Sandra przez ten cały czas powtarzała tylko, że musi sprowadzić z powrotem - cytuję - tę cholerną Lenę.
Uszło ze mnie całe wstrzymywane powietrze - a więc o to chodziło.
 - Twoja siostra nie ma dla mnie zbyt wielu ciepłych uczuć - odparłam, patrząc na niego onieśmielona. Był bardzo sympatyczny, a jednak miał w sobie coś takiego, że czułam się w jego towarzystwie zagrożona, bardziej, niż przy Gregorze.
 - Moja siostra? - zdumiał się szczerze, a ja uniosłam brwi. - Sandra nie jest moją siostrą!
Jego pózniejszy wybuch śmiechu okazał się do tego stopnia zarazliwy, że nie mineło kilka sekund, a ja także śmiałam się z własnej pomyłki. 
 - Kim jesteś w takim razie? - spytałam, poprawiając wzburzone włosy.
Śledził ruchy moich dłoni, a pózniej odpowiedział po prostu:
 - Przyjacielem.

piątek, 13 grudnia 2013

7



***

 Minął tydzień, a ja nadal często o nim myślałam.
 Poprawka - nie było takiej chwili bym tego nie robiła. Wstydziłam się przed samą sobą i nawet próbowałam usprawiedliwić jakoś fakt, że nadęty, sławny facet na wózku inwalidzkim plątał się po zakamarkach mojego umysłu, lecz wszelkie tłumaczenia na nic się zdały. Głupia! Taka naiwna i taka głupia...
 Pobyt na uczelni zdawał mi się uciążliwym obowiązkiem, a same wykłady nie miały sensu i ciągnęły się w nieskończoność. Patrzyłam na profesorów przewijających się za katedrą, niczym w przyśpieszonym filmie, a każdy z nich opowiadał zwykłe brednie i nic nie było w stanie zająć mojej uwagi.
 W ten piątkowy, pochmurny wieczór siedziałam przy samym oknie, słuchając wyjątkowo nudnej opowieści o jakimś filozofie, który wymyślił coś tam... 
  - Kogo to w ogóle obchodzi? - mruknęłam gniewnie, zaciskając palce na długopisie. Przycisnęłam go do kartki zdecydowanie za mocno, więc zamiast kropki powstała dziura. Koleżanka siedząca po mojej prawej stronie spojrzała na mnie, pytająco unosząc idealnie wystylizowane, grube brwi. Była ładna, choć może przesadzała trochę z samoopalaczami. Miałam wrażenie, że dzielę rząd z blondwłosą Murzynką.
  - Lenka, co jest? - spytała, poufale nachylając się w moją stronę. Wzruszyłam ramionami, sztucznie się uśmiechając, by pokazać jej, że u mnie wszystko w jak najlepszym porządku. Nie było tak - chyba się zadurzyłam, do jasnej ciasnej!
   - Nic, nic - machnęłam dłonią. - To tylko ta pogoda.
  - Rzeczywiście - zgodziła się, wyglądając przez szybę. - Szkoda psa na dwór wyganiać, a co dopiero studenta. Ten wykład trwa już całą wieczność.
 Zostawiła mnie w spokoju, więc rozejrzałam się po sporych rozmiarów auli. Jakieś siedemdziesiąt procent słuchaczy spało, podobnie jak wiekowy profesor, który budził się momentami i poprawiając na nosie ogromne okulary, usiłował kontynuować wywód, ale przegrywał ze samym sobą. Reszta uprawiała różne rodzaje hazardu, a w najdalszym końcu sali migdaliła się jakaś para. Nie dałabym sobie ręki uciąć, że była odmiennych płci.
 Wbiłam wzrok w okno - na zewnątrz szalała wichura, na szczęście już nie śnieżyca, choć kto powiedział, że wolałabym deszcz? Zmrok zapadał szybko, a do końca zajęć pozostała jeszcze godzina. Musiałam wytrwać, nie było innej rady, choć pewnie ucieczka uszłaby mi płazem - ten staruszek powinien dawno przejść na emeryturę i nie dobijać młodych ludzi swoją monotonną gadaniną, a także jej brakiem.
 Ciepło bijące od grzejnika i cisza, która panowała wokół, przerywana jedynie miarowym pochrapywaniem chłopaka z trzeciego rzędu, uspokoiła mnie i chwilowo nawet przestałam się zamartwiać.
Lena - mówiłam sobie - odpuść. To, że ktoś z ciebie zakpił, nie powinno cię wcale dziwić - w jakim świecie żyjesz? Wszyscy kłamią, by dokonać obranych celów. Ty też nie byłaś z tymi ludźmi całkiem szczera - własne oskarżenie zapiekło jak gorący metal przyłożony wprost do skóry - więc daj już sobie łaskawie spokój z tym poczuciem odrzucenia i innymi bzdurami wymyślonymi przez kobiety, by miały nad czym płakać. Pokaż, że jesteś silną, niezależną dziewczyną i żaden niepełnosprawny pacan nie sprawi już więcej, że dasz się nabrać na jego sztuczki przez swoją naiwną dobroć. Jasne? - spytał na koniec mój wewnętrzny głos.
  - Jak cholera - prychnęłam, a pseudo Murzynka znów się zdziwiła. Pewnie myślała, że jestem stuknięta. Bo tak właśnie było, a gadanie do siebie to wystarczający dowód.
 Poprawiłam się na krześle, odprężona i pokrzepiona tym, że podjęłam jakąś decyzję - zero myśli o Gregorze... o kim? No właśnie. Nadeszła pora, by wyrzucić z głowy ten króciutki, choć intensywny epizod. To mi się tylko przyśniło i nie zdarzyło się naprawdę. Tak, dokładnie...
 Nagle w sali rozbrzmiał głośny sygnał czyjejś komórki - modna, klubowa melodyjka grała w najlepsze, sprawiając, że zaspani studenci poderwali głowy w górę, a profesor zachybotał niebezpiecznie na krześle, gubiąc okulary. Potrząsnęłam głową z niesmakiem - czy ci ludzie nie wiedzą do czego służy wyciszenie dzwonka?
  - To chyba u ciebie... - rzuciła półszeptem moja towarzyszka, trącając mnie lekko w ramię i mrugając w stronę leżącej obok torebki. Żachnęłam się, chcąc zaprzeczyć, ale nagle dotarło do mnie, że to rzeczywiście był mój telefon. Zaśmiawszy się przepraszająco, wygrzebałam wściekle wibrujące urządzenie i chyłkiem wymknęłam się na korytarz. 
  - Dunia, pożałujesz tego, że ustawiłaś mi taki dzwonek - pomstowałam pod nosem, a jak się okazało, sama zainteresowana właśnie do mnie dzwoniła. Wciągnęłam powietrze głęboko przez nos i odebrałam.
   - Lena? - natychmiast odezwała się ta zdrajczyni.
  - Dlaczego zawsze się pytasz, skoro to do mnie dzwonisz? - warknęłam, przygotowując w myślach zemstę. Odpowiedziało mi głośne sapanie, jakby biegła, albo dźwigała coś wyjątkowo ciężkiego. 
  - Lena? - powtórzyła zadyszana, a jej głos był tak cichy i niewyraźny, że ledwo ją rozumiałam. Co do licha?
  - Tak, słyszę cię. Co ty wyprawiasz? - spytałam, coraz bardziej się martwiąc.
  - Chowam się.
Ręka, w której trzymałam telefon zwilgotniała mi ze zdenerwowania.
  - Co takiego? - pisnęłam, potykając się lekko o wystający kant ławki. Usiadłam.
Wiedziałam, że może sobie stroić ze mnie żarty - robiła takie numery już niezliczoną ilość razy.
  - Musisz szybko przyjechać do mieszkania! - wyrzuciła to z siebie na jednym wydechu, szepcząc.
  - Co się stało? O co chodzi? - domagałam się odpowiedzi, a serce zaczęło mi bić znacznie szybciej.
  - Wracaj jak najprędzej, bo masz gościa.
Znów cisza i głośny oddech. Czyżby siedziała w... szafie? Natychmiast wpadło mi do głowy tysiąc złych wieści - nad wszystkimi górowała kontrolna wizyta mojej mamy. O nie... o nie... Tylko nie mamusia wpadająca bez zapowiedzi. Jęknęłam cicho, całkowicie nieświadoma, że czekało na mnie coś lepszego... a raczej gorszego.
  - Słyszysz? - Dunia warknęła z naciskiem, a ja nerwowo zagryzłam dolną wargę. - Masz tu natychmiast przyjechać, bo w naszej kuchni stoi właśnie pieprzona podróbka Claudii Schiffer i mówi, że nie wyjdzie, dopóki z tobą nie pogada!

***

 - Niby dlaczego miałabym cię posłuchać po tym wszystkim? - spytałam gniewnie, zakładając ręce na piersiach. Powoli opadało ze mnie napięcie spowodowane jej nagłym najściem.
Stała tam sobie - w mojej kochanej, ciasnej jak cholera kuchni i wpatrywała się we mnie prowokująco. Sandra, w całej swej idealności. Biłam się z myślami, porównując siebie do niej - wynik tej walki nie był dla mnie pomyślny.
 - Prosił o ciebie... - zaczęła, ale nagle głos uwiązł jej w gardle, jakby broniła się przed powiedzeniem czegoś wyjątkowo obrzydliwego. Zmarszczyła brwi, odwracając wzrok.
 Nie mogła mieć zielonego pojęcia jakie wrażenie zrobiły na mnie te skromne słowa. Prosił o mnie... Prosił. W kilka sekund zapomniałam o tym, że ledwie tydzień wcześniej wywalił mnie za drzwi, podstępem skłonił do spędzenia nocy w jego łóżku (co z tego, że do niczego między nami nie doszło?) a także naraził na gniew tej oto walecznej żmii. 
 Jak absurdalnie wyglądało jej wspaniałe ubranie na tle naszych starych, odrapanych mebli... Swoją obecnością sprawiała, że pomieszczenie wydawało się kurczyć i zapadać, a ja sama siedziałam jak na szpilkach, wsłuchując się w cichy stukot obcasów tych drogich, markowych butów, na jakie nigdy nie mogłabym sobie pozwolić.
  - Nic mnie to nie obchodzi - oznajmiłam drżącym głosem.
 Spojrzała na mnie ostro - jej niebieskie oczy ciskały błyskawice. Nie była przyzwyczajona do nieposłuszeństwa. Myślała przez chwilę, wpatrując mi się prosto w twarz, a ja wytrwałam dzielnie, nie dając po sobie poznać jak bardzo chciałam, by już sobie poszła. Postanowiła wytoczyć cięższe działa.
  - Nie chce jeść - wyznała, spuszczając wzrok. Otrzepała niewidoczny pyłek z długiego do kolan, czarnego płaszcza. - Przestał się myć i znów z nikim nie rozmawia.
Zacisnęłam powieki. Nie, nie, nie... Nie słuchaj jej!
  - Całymi dniami gapi się w ten cholerny monitor, więc jeśli masz choć odrobinę zdrowego sumienia, to daj się tam zawieźć - jej głos wzrastał w siłę i prawie już krzyczała. Podniosłam się z miejsca, choć nogi dygotały mi jakby były z waty.
  - Nie mogę... - szepnęłam, prosząc, by to całe zajście okazało się tylko snem. Wiedziałam, że jeśli tam wrócę... gdy go zobaczę... to nie będzie już dla mnie odwrotu. Przepadnę, by po skończonej zabawie Gregor mógł mnie odesłać z kwitkiem. Wsadzić do worka, jak pakuje się kukły po skończonym przedstawieniu. Tylko cieniutka linia dzieliła mnie od stania się jego marionetką, zależną od ruchu jego rąk, zdaną na łaskę. Dlaczego? Bo byłam słaba... 
  - Zapłacę ci.
Jej zniecierpliwiony głos wyrwał mnie z zamyślenia - a więc to przyszło jej do głowy. Myślała, że chcę naciągnąć ją na pieniądze.
  - Nie o to chodzi! - chciałam się usprawiedliwić, gdy nagle szybkim krokiem przemierzyła dzielącą nas przestrzeń i gwałtownym ruchem chwyciła za przód mojej bluzki. Musiałam stanąć na palcach.
  - Już ja dobrze wiem o co chodzi - warknęła, szarpiąc mnie. Złość w jej oczach była porażająca, zważywszy na ich jasną, delikatną oprawę. - Ładuj się do auta i masz być dla niego miła, skoro tak bardzo tego pragnie.
 Rozluźniła palce, a ja się zachwiałam. Oddech stawał mi w gardle - to zabrzmiało jak jakiś szantaż albo groźba. Po raz kolejny żałowałam tego śnieżnego dnia, w którym przypadkowo znalazłam pewne dziwne ogłoszenie...


***

 Mogłabym przyzwyczaić się do jazdy takim autem. Nie zdążyłam jednak nacieszyć się uczuciem jakie daje podróż maszyną, która zwraca uwagę przechodniów na ulicy, bo kierowca prowadził szybko i sprawnie. Widziałam jedynie profil twarzy Sandry, a jej mina nie wyrażała żadnych uczuć. Koła zapiszczały w kontakcie z twardym podłożem, samochód zatrzymał się przed wejściem do willi.
 Znowu tam byłam - który to już raz? Kpiłam w myślach, zastanawiając się w jaki sposób opuszczę ten przeklęty dom przy kolejnej okazji. Wyluzuj.
 Schody pokonywałam powoli - nikt się mną nie zajął, nie wskazał drogi. Sandra minęła mnie przy wejściu, znikając w ciemnym korytarzu. Przekroczyłam próg i uniosłam wzrok. Te same długie, drewniane schody prowadzące w górę - do niego. Do Gregora.
  - Dasz radę - zmobilizowałam się szeptem.
 Nie miałam innego wyjścia, biorąc pod uwagę siłę wątłych dłoni Sandry, zaciskających mi się na karku. Odrzuciłam ten makabryczny obraz i zrobiłam krok do przodu, a wtedy z boku, od strony dużych, przeszklonych drzwi mignęło mi światło. Zastygłam w oczekiwaniu - pewnie to Sandra, bo kto inny? 
 Osoba, która pojawiła się w zasięgu mojego wzroku nie była Sandrą, a nawet nie kobietą. Wysoki i szczupły blondyn oparł się o framugę, zakładając muskularne ręce na piersi. Przyglądał mi się bez skrępowania czy zaskoczenia, tak samo jak ja jemu. Był bardzo przystojny. 
 Nie odezwał się, a ja, biorąc go za brata Sandry, skinęłam mu głową nieznacznie i ruszyłam w górę. Wciąż czułam, że odprowadzał mnie wzrokiem, więc obróciłam się na chwilkę - jego twarz rozjaśnił uśmiech, lecz nie mogłam w nim znaleźć niczego, co by mnie nie zaniepokoiło.  
 Przed znajomymi drzwiami wzięłam głęboki wdech i poprawiłam bluzkę. Bałam się tego pokoju i jego lokatora. Czy znów zastanę zgaszone światło? Rozświetlony monitor powtarzający to samo nagranie w kółko, aż do szaleństwa? Dawno tak nie drżałam...
 Mosiężna klamka szczeknęła głośno, choć bardzo starałam się  wykorzystać element zaskoczenia. Było ciemno, moje podejrzenia okazały się słuszne. Bezmyślnie pomacałam ścianę w poszukiwaniu kontaktu i...
  - Mówiłem, żebyście zostawili mnie samego! - zabrzmiał spanikowany głos, a ja z żalem stwierdziłam, że wszelkie postępy, które uczynił wcześniej, wzięły w łeb.
 



czwartek, 12 grudnia 2013

6


***


  - Co... do jasnej cholery... się tu dzieje? - wysoki kobiecy głos wyrażał najwyższe zdziwienie i zdegustowanie. - Co... to... ma... być?!
Drgnęłam gwałtownie, wyrwana z głębokiego snu. Otworzyłam oczy, a pierwsze, chaotyczne myśli dotyczyły jasności, która zalewała pokój. Gdzie ja jestem? Ciężar przygniatający moje nogi sprawił, że nie mogłam się poruszyć. Leżałam na boku, twarzą do ściany, a za plecami doskonale czułam czyjąś obecność - ciepło jego rozgrzanego ciała przenikało przez cienki materiał koszulki. Spojrzałam w dół - moją talię otaczała szczupła męska ręka, trzymająca mnie w nieco zaborczym uścisku. Wciągnęłam głęboko powietrze, wytrzeszczając oczy. O nie, nie. O nie...!!! Jakby w odpowiedzi na moją panikę, Gregor odetchnął głośno, sprawiając, że koszmarnie rozczochrane włosy opadły mi na twarz. Chwyciłam go za nadgarstek.
  - Puść mnie - pisnęłam, gramoląc się z łóżka.
Przytrzymał mnie mocniej, więc nie miałam możliwości, by się podnieść. Zastygliśmy w tej  dwuznacznej pozycji, a stojąca w drzwiach Sandra dosłownie kipiała ze złości. Jej szeroko otwarte oczy rzucały gromy, a ręce zacisnęła w pięści i na sam ten widok dostałam gęsiej skórki, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie miałam z nią żadnych szans - była u siebie, na swoim terenie, a ja... no cóż, właśnie zostałam przyłapana w łóżku z jej narzeczonym. Tylko my dwoje wiedzieliśmy, że ta noc minęła nam na spaniu... całkowicie niewinnym spaniu.
  - G... gggggg... - cedziła przez zęby, zapewne chcąc zawołać jego imię, ale to, co widziała musiało ją zaszokować do takiego stopnia, że nie mogła wyartykułować żadnego zrozumiałego słowa. Wiedziałam, że to niemożliwe, ale w tamtym momencie miałam wrażenie, że jej wręcz idealne, jasne włosy stawały dęba już od samego patrzenia.
Wciąż zaciskałam dłonie na jego nadgarstku, ale Gregor był nieugięty. Bałam się obrócić, by sprawdzić wyraz jego twarzy - czy był tak samo przerażony jak ja? Tylko co miało dać mu to nieruchome pozowanie w pościeli, skoro ona i tak już nas widziała i właśnie kumulowała w sobie energię do prawdziwego wybuchu?!
  - Proszę, pozwól mi wstać - zajęczałam, a słabość własnego głosu sprawiła, że poczułam się jeszcze gorzej. Nie dość, że sama wlazłam do jaskini lwa, to jeszcze na dodatek przedwcześnie wróciła jego wściekle zaborcza samica...
Ku mojemu zdumieniu żelazny uścisk osłabł. Dłoń Gregora przesunęła się po moim brzuchu w sposób, który nie uszedł mojej kobiecej uwadze. W co on pogrywał? Korzystając z okazji, zerwałam się szybko i już po chwili mogłam podziwiać prawdziwie niespodziewany widok - oni dosłownie piorunowali się wzrokiem! Sandra wyglądała na bliską jakiegoś nerwowego ataku, namiętnie mięła materiał swojej ślicznej i kosztownej bluzeczki, a sam Gregor - i to mnie najbardziej zaszokowało - patrzył na nią intensywnie, tak jak tylko mogą patrzeć ciemne oczy, ale z pewnym uczuciem, które z całą pewnością nie należało do romantycznych.
To był triumf. Jego spojrzenie mówiło: znów z tobą wygrałem. Tak... to ten wzrok, którym obdarowywał swoich rywali ze skoczni narciarskiej. Wyższość, tajemnica, którą rozumiał tylko on... To cały Gregor i choć znałam go ledwo chwilkę, udało mi się całkowicie go rozszyfrować. Niestety, tak to bywa, że jedna teza obala drugą - musiałam pożegnać obraz skrzywdzonego przez własną sławę skoczka i powitać człowieka wyrachowanego, pewnego siebie jak nikt inny. Dotarło do mnie, że zostałam zwyczajnie wykorzystana - specjalnie przedłużał mój pobyt, by podobna scena mogła mieć miejsce. Tu nie chodziło o mnie... tu chodziło o Sandrę.
  - Zostawiłam cię na ledwo parę dni, a ty już przygruchałeś sobie... - blondynka odzyskała głos i mierzyła mnie właśnie lekceważącym spojrzeniem - ... To coś?
Gdy dotarł do mnie sens jej słów, wciągnęłam głęboko powietrze przez nos i zacisnęłam pięści - jak mnie nazwała? Obróciłam się na pięcie, nie bardzo wiedząc co robić. Miałam trzy wyjścia - uciekać, rąbnąć w twarz ją albo jego. Ostatnie odpadało, bo leżącego się nie bije. Chciałam głośno ryknąć i wytarmosić ją za te idealne włosy, wstąpił we mnie dziwny instynkt - musiałam bronić swego. Zdążyłam zrobić dwa kroki w jej stronę, ale nie sięgnęłam misternie ułożonej fryzury.
  - Wyjdź - odezwał się Gregor za moimi plecami, więc zatrzymałam się, rzucając blondynie spojrzenie pełne wyższości. Czekałam aż z furią trzaśnie drzwiami, ale nie śpieszyła się do wyjścia. Co więcej, to ona patrzyła na mnie wyczekująco.
  - Na co czekasz, wieśniaro? Mam może wezwać ci szofera? - krzyknęła, robiąc się czerwona na twarzy. - Wynocha, i to już!
Obróciłam się w stronę łóżka - Gregor leżał na wznak, zakrywając oczy. A więc to tak? To ja miałam wyjść? Wspaniale! Prawda uderzyła we mnie silną falą - przesiedziałam z nim tyle godzin, aż w końcu odprawiał mnie z kwitkiem w takim momencie? Dlatego, że ona wróciła? Niechciane łzy zapiekły mnie w oczy, ale zdusiłam je, bo obiecałam sobie nie beczeć z powodu mężczyzn, a już w szczególności tych, którzy mieli być moimi pacjentami. Po to przyszłam do tej mrocznej willi - po doświadczenie zawodowe. Na tym koniec! Prawda?
  - Sama trafię do drzwi - wymamrotałam zawstydzona i wybiegłam za drzwi.
Stąpałam już po schodach, gdy moich uszu dobiegł głośny trzask, a później krzyki. Mimowolnie się zatrzymałam, opierając dłonie na drewnianej poręczy.
  - Zrobiłeś to żeby się zemścić? - pytanie Sandry było pełne tłumionej złości.
  - Nie rozumiesz! - odwarknął on, ciszej lecz z nie mniejszym napięciem.
  - To było dawno temu, Gregor. Myślałam, że już mi wybaczyłeś - skomlała.
Nastąpiła chwila ciszy, a ja całkowicie odruchowo zagryzłam wargę. Co było z nimi nie tak? O co w tym wszystkim chodziło? Czułam, że to, czego się dowiedziałam o Gregorze, było jedynie wierzchołkiem góry lodowej, a jego upadek na skoczni tylko konsekwencją wcześniejszych, bardzo dramatycznych wydarzeń.
Oddychałam tak głośno i nierówno, że prawie przegapiłam moment, w którym po korytarzu poniósł się stłumiony głos Gregora, pełen chowanej urazy:
  - To był mój przyjaciel, ty puszczalska krowo!

czwartek, 5 grudnia 2013

5



 Paskudna śnieżna breja przesiąkła przez materiał moich dżinsów, a ja nawet nie zauważyłam, że marznę. Klęczałam w wysokiej, topniejącej zaspie i gapiłam się w dal. Chętnie zanurzyłabym w śniegu także i głowę, ale się powstrzymałam. Wokół mnie zgaszony szarością świat tonął w strugach marznącego deszczu, czułam krople na twarzy, ramionach. Woda ściekała powoli w dół, lekko mocząc mi bluzkę.  
 Co ja zrobiłam? Zagryzałam wargi prawie do krwi, nie będąc świadomą bólu, ponieważ to znów się działo... Nie tylko Gregor skrywał w sobie otwarte rany. Jego były jedynie świeższe, co nie znaczy, że mniej bolały...

***

 Gdy wróciłam do zaciemnionej sypialni, Gregor siedział na wózku przykryty kocem i... czytał. Uniosłam brwi. Czyżby chwilowo odrzucił laptopa i wałkowanie filmików o upadkach na skoczni? Niebywałe! 
 Byłam jeszcze nieźle zażenowana poprzednim... zajściem, do którego między nami doszło, ale postanowiłam zachować się profesjonalnie i całkowicie je zignorować. Wyszło, jak wyszło. To był przypadkowy pocałunek i coś podobnego nie miało prawa się powtórzyć. Tylko dlaczego zrobiło mi się smutno już na samą myśl?
 Podniósł głowę znad lektury i obdarzył mnie obojętnym spojrzeniem. Jak miło... Nikły blask lampki nocnej oświetlał lekko jego twarz. Nie był w dobrym humorze, co zdawało się być całkowicie zrozumiałe, jeśliby wziąć pod uwagę wcześniejsze wydarzenia i te melodramatyczne sceny, które miały miejsce.
 Przemierzyłam dzielącą nas odległość, a on wciąż nie spuszczał ze mnie beznamiętnego wzroku. Czułam rumieniec rozlewający się po policzkach i wcale mi się to nie podobało. Nie chciałam żeby Gregor domyślił się istnienia tej tajemniczej mocy, jaką nade mną miał. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak musi czuć się zwierzę, gdy skupia się na nim uwaga potężniejszego drapieżnika. Tak właśnie wyglądało to w moim przypadku - instynkt kazał zwiewać, a głupia ciekawość popychała prosto w paszczę smoka.
   - Czas spać - odezwałam się, doskonale maskując wstrząsające mną dreszcze.
 Odłożył książkę na stolik i zbliżył się do mnie. Wbiłam spojrzenie w kraciasty wzór koca przykrywającego mu kolana. Powinnam się ogarnąć, i to jak najszybciej!
   - Jak wrócisz... do siebie? - spytał i to coś w jego głosie sprawiło, że uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Troska. Tak, to była troska. Zainteresowanie.
   - Przyjaciółka po mnie wpadnie - skłamałam gładko.
 Zastanowił się przez chwilę.
   - Opowiedz mi o niej.
 Zdziwiłam się i nawet nie próbowałam dopuszczać do siebie tej natrętnej myśli, że celowo przedłużał mój pobyt w willi. Przysiadłam na rogu łóżka i po prostu zaczęłam mówić. Słuchał, naprawdę mnie słuchał, a ja śmiałam się cicho, opisując wygląd i wszystkie przymioty kochanego rudzielca. Wiedziałam, że moje oczy głupio błyszczały w świetle lampki, ale zawsze, gdy myślałam o kimś, kto był dla mnie szczególnie ważny, wszelkie uczucia jasno malowały mi się na twarzy i można w niej było czytać jak w księdze. Byłam całkowicie szczera i nie idealizowałam Duni - dowiedział się nawet tego, że zawsze mobilizowała mnie do odchudzania, stosując przeróżne diety, po czym wyciągała do kawiarni na najlepsze ciastka w mieście.
    - Wygląda na to, że dobrze trafiłaś - rzucił głucho, gdy skończyłam.
 Zrobiło mi się głupio. Paplałam w najlepsze o naszych babskich głupotach, podczas gdy on znów nie miał przy sobie nikogo. Na wspomnienie tej... Sandry odruchowo zaciskałam zęby - jak ona mogła! Przecież była mu potrzebna, nie wspominając o samej matce, która także się ulotniła. No tak, maszynka do zarabiania pieniędzy chwilowo była bezczynna, więc po co się przy niej krzątać?
  - Rzeczywiście - stwierdziłam, nie spuszczając z niego wzroku przepełnionego niepokojem. - Ty także mogłeś trafić gorzej. Piękny dom, pieniądze... - pokiwałam głową z uznaniem. - Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę.
 Nachylił się jeszcze bliżej, prawdopodobnie wyglądaliśmy jak kapłan i wierna podczas spowiedzi. Spięłam się cała, a chęć ucieczki była ogromna. Nie tak blisko! Odsuń się, proszę...
   - Uważaj czego sobie życzysz - szepnął, a jego ciepły oddech połaskotał mnie w ucho. 
- Nadmiar forsy zmienia ludzi i wydobywa z nich to, co najgorsze. Odczułem to na własnej skórze.
 Serce łomotało mi jak mały ptaszek uwięziony w klatce na wspomnienie napięcia z jakim do mnie przemówił. Odsunął się już, a wraz z tym powrócił mój zapomniany oddech. Przyłożyłam dłoń do szyi, a pod palcami szaleńczo galopował puls.
    - Opowiedz mi - poprosiłam z przejęciem.
 Potrząsnął głową.
    - Jestem śpiący - ogłosił, zapominając o wszystkim i już wiedziałam, że niczego więcej się nie dowiem.

***

 Posłałam mu łóżko, odrobinę szydząc w myślach z własnego położenia - oto z namiastki przyszłego psychologa stawałam się również i służącą. Wkrótce jednak doszłam do wniosku, że cieszyło mnie to. Doznawałam dziwnego uczucia radości, gdy z niemałą wprawą poprawiałam poduszki tak, by później było mu wygodnie. Dyskretny uśmiech zagościł na mojej twarzy. Byłam komuś potrzebna i świetnie dawałam sobie z tym radę - tak, to było coś pokrzepiającego.
   - Jak sypiasz? - spytałam, otrzepując zagłówek. Chodziło mi o konkretne ułożenie podczas snu. Niektórzy ludzie robili z tym wielkie problemy.
   - Na leżąco - odparł, a jego głos aż ociekał sarkazmem.
 Gdy się odwróciłam, zapadła nerwowa cisza. On patrzył na mnie, a ja na niego. Siedział nieporuszony, jednak ja, urodzona obserwatorka, zdążyłam zauważyć, że kurczowo zaciskał dłonie na poręczach, a mięsień na jego szczęce drgał przy każdym ciężkim oddechu.
   - Gotowe - objaśniłam i zapraszająco wskazałam na łóżko.
 Oderwał wzrok od mojej twarzy i także spojrzał w tamtym kierunku.
   - Obróć się - mruknął, podjeżdżając bliżej.
 Posłuchałam, bo żaden opór nie miał sensu, gdy chodziło o patrzenie na jego niepełnosprawność. Nie chciał pokazywać swojej słabości, nie oswoił się ze mną do tego stopnia, bym mogła patrzeć na niezgrabne próby wstania z wózka.
 Posłusznie stałam plecami do niego, a serce pękało mi odrobinę za każdym razem, gdy moich uszu dochodził nerwowy jęk, czy cichy okrzyk bólu. Zmarszczka na moim czole pogłębiała się, zagryzałam też dolną wargę i wbijałam paznokcie we wnętrza dłoni - chęć pomocy była tak silna, że ledwo nad sobą panowałam.
   - Mogę coś dla ciebie zrobić? - spytałam cicho, gdy metalowe zawiasy zaczęły przeraźliwie skrzypieć.
     - Nie - rzucił z paniką w głosie.
 Na krótką chwilę wszystko ucichło - dałabym sobie rękę uciąć, że w tamtym momencie wywiercał mi dziurę w plecach, patrząc czy przypadkiem się nie odwrócę. Zamknęłam oczy, próbując uspokoić oddech. Powróciło stękanie i szamotanina. Coś trzasnęło donośnie, sprężyny łóżka zaprotestowały, a ja odetchnęłam z ulgą. Udało mu się.
    - Już - ogłosił.
 Miał na sobie krótkie spodenki. Patrzyłam w milczeniu, lekko się uśmiechając, lecz tak naprawdę miałam wielką ochotę głośno płakać na widok jego długich nóg bezwładnie spoczywających na kołdrze. Brak bandaży i opatrunków odsłonił liczne blizny i zasinienia na skórze. Nie mogłam oderwać wzroku, choć dobrze wiedziałam, że nie powinnam gapić się w ten sposób, bo mógł wyczuć moje przerażenie. Co by było gdyby zrozumiał to opacznie? Gdyby pomyślał, że brzydzi mnie jego ciało? Przecież było... całkowicie na odwrót.
   - Życzę ci miłych snów - oznajmiłam przyjaźnie, marząc by jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Kilka kroków i chwytałam klamkę, czując niesamowitą ulgę z jednej strony, ale z drugiej... już za nim tęskniłam.
    - Zostaniesz ze mną? - usłyszałam zza pleców, więc musiałam się zatrzymać.
    - Już późno - odparłam. 
 Miałam nadzieję, że rozumiał porę i okoliczności. Miałam przed sobą długą drogę, nawet jeśli myślał, że przyjedzie po mnie Dunia. Musiałam wracać zanim miasto pogrąży się w kompletnej ciemności. Musiałam uciekać zanim kompletnie... zawładną mną głupie uczucia.
    - Na noc. Zostań tu... na noc.

***

 Nie mam pojęcia ile zdradzała mimika mojej twarzy, gdy odruchowo zrobiłam dwa kroki w stronę łóżka. Myśli galopowały niezwykle szybko. O mój Boże!
   - Co? - spytałam, modląc się by mój nagle schrypnięty głos nie przeszedł w pisk.
  - Połóż się - poprosił spokojnie, wskazując miejsce obok siebie, na co ja jeszcze bardziej wytrzeszczyłam oczy. Otwierałam i zamykałam usta jak ryba wyciągnięta z wody. Zabrakło mi języka w gębie. Co on właśnie powiedział? Czego chciał? Jasny gwint, spodziewałabym się wszystkiego, ale nie tego, co przed chwilą opuściło jego usta!
   - Nic ci przecież nie zrobię, jeśli o to chodzi. Technicznie rzecz biorąc, nie dam rady - wypalił, opacznie rozumiejąc moją zaszokowaną minę.
 Uśmiechnął się pobłażliwie, ale nie bez gorzkiej nuty, co świadczyło o tym, że chyba brakowało mu... bliskich kontaktów z kobietą. Urwałaś się z choinki, kretynko? Jak ma mu nie brakować? To młody, normalny facet! 
 Wiedziałam, że przepadłam. Na miękkich nogach podeszłam jeszcze bliżej i wdrapałam się na łóżko. Starałam się nie myśleć o przygaszonym świetle i upominaniach babci dotyczących moralności. Pamiętaj, Lenko - mówiła - z facetami dyskutuj tylko w pozycji pionowej, inaczej spuchniesz.
 Przyłożyłam głowę do poduszki, leżeliśmy twarzą w twarz, a ciszę panującą w pokoju zakłócał jedynie szumiący za oknem wiatr. Nerwy miałam napięte jak struny, dłonie mi się pociły i ogólnie czułam potrzebę ucieczki. Znowu! Dlaczego ciągnęło mnie do niego jak ćmę do światła, a jednocześnie chciałam wiać gdzie pieprz rośnie?
 Nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja niepewnie odwzajemniałam spojrzenie. Napięcie aż piszczało i byłam ciekawa czy on także je czuł. Wyraz jego twarzy kompletnie nic mi nie mówił. 
   - Zabroniłem ci oddychać? - zamruczał miękko, ale z wyrzutem. Po raz pierwszy w życiu byłam tak dokładnie świadoma reakcji własnego ciała i nie napawało mnie to optymizmem. Gregor mącił mi w głowie, nawet się o to nie starając. Głupia jesteś i tyle.
    - Bywasz czasami przygnębiona?
 Czekałam na wybuch złości, a nawet to, że nagle się na mnie obrazi i odwróci się bez słowa. Ciągle mnie zaskakiwał. Zastanowiłam się, bo nie chciałam wyskoczyć z czymś durnym, jak to miałam w zwyczaju. Powoli się odprężałam. Ogarniała mnie senność.
    - Nie - odparłam. - Teraz już nie.
 Kiedyś, jeszcze jako nastolatka, przeżyłam coś... silnego i innego. Gdy się skończyło, byłam przygnębiona, więc doskonale znałam znaczenie tego słowa. Całkowity bezsens, niemożność podjęcia jakiegokolwiek zajęcia, które wydawałoby się pożyteczne, melancholia. Przeszłam przez to wszystko... Dlatego uciekłam na studia do obcego kraju. Nie mogłam dłużej stąpać po ziemi, na której mną wzgardzono, szydząc z naiwności młodej, niedoświadczonej dziewczyny.
   - Wiesz gdzie umiejscawia się smutek? - szepnął, niespodziewanie chwytając moją dłoń, a ja prawie pisnęłam z zaskoczenia. 
 Najpierw przyłożył ją sobie do czoła, zaciskając chwilowo powieki, a później do miejsca, pod którym biło serce. Ciało miał rozgrzane jak w gorączce. Znów przestałam oddychać.
    - Bezsilność. To tak bardzo boli.
 Nie wiem, czy na moją reakcję większy wpływ miał zbolały głos, czy okropny smutek malujący się grymasem na jego twarzy, ale po chwili... po prostu objęłam go ramionami i mocno przytuliłam. Tak dobrze go rozumiałam! Jedno słowo, wiele znaczeń.
 Spiął się cały, poczułam to doskonale, a palce zacisnęły się na moim przedramieniu w obronnym geście. Chyba nawet nie oddychał. Zaczynałam żałować swojego gwałtownego, nieprzemyślanego odruchu - bałam się odrzucenia i tego bólu, który następował bezpośrednio później - gdy Gregor nagle głośno wypuścił powietrze i się rozluźnił.
    - Mówiłem już, że nie lubię, gdy dotyka mnie ktoś obcy? - wymamrotał z nosem wciśniętym w moje włosy. Zapłoniłam się po same uszy i chciałam się odsunąć, ale natychmiast mnie powstrzymał.
    - Ty już nie jesteś obca - powiedział z mocą i otoczył mnie ramieniem.
 Zasnęliśmy w ciszy, jak dwoje samotnych dzieci, którymi niestety nie byliśmy. Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze...
  
 
   

wtorek, 3 grudnia 2013

4


 ***

  W jego prośbie było coś tak szczególnego, że prawie natychmiast zawróciłam. Próbował udawać niedostępnego i obojętnego na cały świat, ale ja dokładnie wiedziałam, że tak naprawdę rozpaczliwie łaknął towarzystwa.
   Zbliżyłam się, powoli, by go nie spłoszyć - mógłby znów zamknąć się w szczelnych ścianach swojego umysłu, a ja zrobiłam już zbyt wiele, żeby tak łatwo to zaprzepaścić.
   - Nie musisz się wstydzić swojej samotności - powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Jestem tu razem z tobą, rozumiem cię i nie mam zamiaru oceniać.
   Wzdrygnął się gwałtownie, więc szybko ją zabrałam. Rozluźnienie przyszło dopiero po dłuższej chwili. Wszystko byłoby dobrze - znalazłam już sposób, by go podejść, wiedziałam co zrobić żeby powoli się przede mną otworzył - gdyby nie to, że zwyczajnie się go bałam. Wydawał się taki nieobliczalny, nawet ze swoim kalectwem. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z kimś tak zniszczonym od środka. Co innego słuchanie o różnych przypadkach podczas nudnego wykładu, a co innego przebywanie w pobliżu samego poszkodowanego. Każdy ruch i nawet jedno złe słowo mogły sprawić, że ten cały mur jego pozornej obojętności mógł runąć, a tylko on trzymał go jeszcze w ryzach.
   - Nie jestem... samotny.
   Mówił pewnie, ale to jak ciężko przełknął ostatnie słowo, tylko potwierdzało moje przypuszczenia. Sam, całkiem sam ze swoją głową. Zamknięty w czterech ścianach, a za towarzyszy miał tylko wózek i komputer, który bez przerwy odtwarzał jedno i to samo nagranie. Kto by nie zwariował?
   Chwilowo zacisnęłam powieki, by dodać sobie odwagi, po czym znów spróbowałam dotknąć jego ramienia. Wiedziałam, że troskliwy dotyk może zdziałać cuda, więc starałam się być delikatna i nie skupiać się na głupich myślach, które nagle zaczęły nawiedzać mój umysł - jak wspaniałe było uczucie moich palców na silnym, męskim ramieniu...
   Tym razem się nie poruszył. Cisza, która panowała wokół zaczęła ciążyć, gdy mój oddech znacznie przyśpieszył i stał się płytki. Co się ze mną dzieje? Mimowolnie przesunęłam dłonią po gładkim materiale swetra i tylko samymi czubkami palców musnęłam ciepłą skórę, tuż nad wystającym obojczykiem. To było cholernie silniejsze ode mnie.
   - Nie lubię, gdy dotyka mnie ktoś obcy - warknął niskim tonem, a ja zapłoniłam się aż po same cebulki włosów. Durna kretynko, miałaś go pocieszyć, a nie obmacywać jak jakaś napalona fanka, których ma zresztą w nadmiarze!
   Zabolał też fakt, że nazwał mnie obcą, choć przecież tak właśnie było.
   - Wybacz - bąknęłam tylko, stojąc przy nim jak słup soli i przyciskając dłoń do piersi. Moje serce waliło jak dzwon i w żaden sposób nie mogłam tego opanować.
  Zbierałam się w sobie, by zrobić wreszcie coś pożytecznego, gdy krople ciężkiego, marznącego deszczu uderzyły w okno. Podniosłam wzrok - na zewnątrz było już ciemno, choć godzina do późnych nie należała. Wiatr szarpał gołymi gałęziami drzew, aż uginały się prawie do ziemi. W pokoju słychać było donośny szum i świst powietrza płynącego wśród bezkresnych terenów i ocierającego się o ściany willi. Zrobiło mi się zimno na samą myśl o czekającym mnie powrocie do mieszkania.
   - Dlaczego tu przyszłaś? - spytał po długim czasie milczenia.
   Głos miał już miękki i cichy, choć lekko schrypnięty, jakby wydobywanie go z siebie przychodziło mu z trudem. Zdążyłam przysiąść na skraju pościelonego łóżka. Wzrok coraz bardziej przyzwyczajał do panującego półmroku, więc widziałam więcej i lepiej. Pokój był duży i urządzony z przepychem, a bogactwo i jakość mebli stały na bardzo wysokim poziomie. Westchnęłam w duchu - mieć tak dużo, a tak naprawdę nie mieć nic. Los był taki ironiczny i niesprawiedliwy. 
   Wspomniałam swój dom rodzinny, ciepło płynące ze starego pieca, w którym mama każdego ranka wypiekała świeży chleb. Nie byliśmy majętni i często po prostu brakowało pieniędzy na większe przyjemność, ale mieliśmy coś, czego nie da się kupić nawet za największe pieniądze - mieliśmy siebie nawzajem. Rodzinę, która była ze sobą zawsze i wszędzie, nie zważając na okoliczności. Czy zdrowe relacje w rodzinie liczyły się w życiu najbardziej? Doskonały przykład miałam tuż przed sobą.
   - Pytałem o coś!
   Znów pojawiła się ta władcza nuta w jego twardym głosie. Oczami wyobraźni widziałam już jak mocno zaciskał zęby i w złości marszczył nos. Co miałam mu powiedzieć? 
   - Dla pieniędzy - wypaliłam i było to jak najbardziej szczere.
  Chyba go zatkało... albo po prostu sam też tak sądził. Patrzyłam w jego stronę z niepokojem, a gniewny profil i zmarszczone czoło przyprawiały mnie o dreszcze. Choć człowiek na wózku prawie zawsze wydawał się słaby i kruchy, to Gregor uosabiał raczej dumnego króla na swoim tronie. Nie wiedziałam w którym momencie znudzi mu się moje towarzystwo i zwyczajnie wywali mnie na zbity pysk.
   - Mam dużo pieniędzy. Bierz ile chcesz... ja ich już nie potrzebuję.
   Narastała w nim rezygnacja, a ja gorączkowo szukałam sposobu, by jakoś odwrócić jego uwagę i sprawić, by przestał być taki obojętny na wszystko. Blada poświata bijąca od monitora wyostrzyła jego rysy, wyglądał więc odrobinę upiornie.
   - Masz tu jakąś reklamówkę? - spytałam, podnosząc się łóżka.
  Podążył za mną wzrokiem - zdziwiony, ale widocznie zainteresowany.
   - Reklamówkę? - spytał ironicznie, jakby sam fakt posiadania przez niego reklamówki był nie do pomyślenia. Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się tajemniczo.
   - Torbę, worek... cokolwiek - kontynuowałam.
  Uniósł w górę kształtne brwi, był zdezorientowany. Wcale nie pasowała do niego taka nieporadna mina, tracił wtedy połowę swojego dzikiego wdzięku.
   - Nie wiem o co ci chodzi - zezłościł się nagle.
  Prawie mogłam poczuć jak napięły się ścięgna na jego przedramionach. Ups. Błąd, pani psycholog. Błąd! Uciekaj jak najdalej, pacjent ma bardzo długi zasięg rąk...
   - Muszę w coś zapakować te wszystkie pieniądze, które właśnie mi zaoferowałeś - wypaliłam szybko, zanim zdążył się obrócić albo rzucić we mnie jakimś sprzętem, bo tym razem nie miał przy sobie żadnej miski z owsianką.
    Patrzył na mnie... intensywnie. Pal licho moje kiepskie poczucie humoru, ale musiałam coś zrobić, żeby nie pogrążył się całkowicie w tej swojej otchłani rozpaczy. Zagryzłam wargę z zażenowania. Pomyśli, że jestem stuknięta. Bo taka właśnie jesteś - odpowiedziałam sobie.
   Nie wiem, czy to mój urok osobisty, czy może jego równie kiepski zmysł żartów sprawił, że po chwili namysłu mogłam podziwiać jak lekko, acz wyraźnie, drgnęły mu kąciki ust. Sukces, proszę państwa! Polejcie mi szampana. 
   Walczył ze sobą dosyć długo, ale przegrał - parsknął wesołym śmiechem, który brzmiał, tak jak brzmieć powinien, czyli jakby długo nie był używany. Ucieszyłam się w duchu i chyba zaświeciły mi się oczy, gdy tak na niego patrzyłam. Oddech uwiązł mi w gardle. Gregor miał w sobie coś takiego... Trudno było mi to nazwać słowami, nawet we własnej głowie.
   Opamiętał się nagle i widocznie przeraziło go to, że dał się wyciągnąć ze starannie pielęgnowanej skorupy w tak prosty sposób. Zmarszczył czoło i znów powrócił zły i naburmuszony Gregor.
   - To było kiepskie - mruknął i jednak obrócił się w stronę komputera.
   - Bo takie miało być - rzuciłam obrażona.
  Znów mignęły światła, gdy uruchomił znany mi już filmik. Wkurzyłam się, i to bardzo. Niewiele myśląc, obróciłam się na pięcie i pognałam w stronę drzwi, jednak wcale nie zamierzałam wyjść. Z wielką premedytacją nacisnęłam włącznik na ścianie i pomieszczenie zalał piekący jasny blask, który aż poraził mi oczy, a moich uszu dotarł przeraźliwie głośny krzyk rozpaczy.
   Gregor kulił się na wózku i zasłaniał głowę rękami. Pięści zacisnął we włosach, mocno. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Po raz pierwszy w życiu widziałam dokładnie prawdziwą ludzką słabość.
   - Zgaś - zajęczał błagalnie, wciąż się chowając.
   - Nie ma mowy! - uparłam się, choć strach sparaliżował mnie od stóp do głów.
   - Zgaś to cholerne światło! - ryknął tym razem, waląc pięścią w kolano.
  Łzy stanęły mi w oczach - wyglądał, przysięgam na samą siebie, jakby był opętany. Czułam zimno, przeraźliwe wręcz zimno i tylko wielka siła woli powstrzymała mnie w tamtym momencie przed ucieczką. Nie wzdrygnął się, ani nie skrzywił z bólu pod wpływem uderzenia w niesprawną kończynę, ale jego twarz oszpecił grymas innego cierpienia - tego wewnętrznego.
   - Nie patrz na mnie!
   - Dlaczego? - spytałam spokojnie.
   Chciałam, żeby wyrzucił to z siebie. Żeby ubrał swoje demony w słowa.
   - Bo... bo... - jąkał się, jakby walczył z sobie tylko widoczną barierą, a jego oddech był urywany i spazmatyczny. Miotał się na wózku, byłam pewna, że za chwilę z niego spadnie.
   Tak szybka zmiana nastroju - od naturalnego śmiechu po atak paniki. Byłam całkowicie i niemożliwie wręcz przerażona! Nie zastanawiałam się długo i  nagle kucałam już przy wózku, nie dbając o to, czy mnie odtrąci, a może nawet uderzy. Złapałam jego dłonie - zimne i wilgotne - i ścisnęłam w swoich, dla odmiany ciepłych. Szarpał się jeszcze przez chwilę, choć niezbyt mocno jak na młodego, wysportowanego mężczyznę.
   - Gregor - szepnęłam cichutko i wiedziałam, że mnie usłyszał.
   Znieruchomiał, a chwilę później otworzył oczy - duże, bardzo ciemne o nienaturalnie powiększonych źrenicach. Oddychał ciężko, ustami. Zauważyłam, że były suche i spierzchnięte. Okropnie drżał.
   Coś się między nami stało w tamtym momencie - nie przeszła iskra, nie spadł grom z jasnego nieba. To nie to... Poczułam się... poczułam, jakbym była we właściwym miejscu i czasie. Patrzyłam w te oczy pełne tajemnic i za wszelką cenę chciałam sprawić, by znów powróciła w nie nadzieja. Nie było to spowodowane czysto zawodową chęcią niesienia pomocy. On mi się zwyczajnie... podobał. Ciągnęło mnie do niego... i  jego rannej duszy, choć z drugiej strony nieźle mnie też przerażał. Być może to właśnie ta ciemna strona jego psychiki sprawiła, że nie widziałam już dla siebie odwrotu.
   - Zostanę z tobą... - słowa płynęły same. - Nie będziesz już sam.
   Śledziłam wzrokiem kontury jego twarzy - w jasnym świetle wreszcie mogłam widzieć wszystko wyraźnie i to, co zobaczyłam, zaparło mi dech w piersiach. Był cudowny w ten wspaniały sposób, w jaki może być tylko mężczyzna. Efektowny... czy jakoś tak. Magnetyzujące spojrzenie sprawiło, że nie mogłam się ruszyć, choć przecież wiedziałam, że muszę...
   Nie mam pojęcia które z nas poruszyło się pierwsze - ja czy on - ale nagle poczułam jego szorstkie, spragnione usta na swoich i było to... no cóż, intensywne. Z gardła wyrwał mu się krótki, cichy jęk, który odbił się echem w mojej głowie. Zanim zdążyłam się opamiętać, on już się odsunął, a ja opadłam na chłodną podłogę, całkowicie bez sił.
   - Przepraszam - wymamrotał speszony.
   Zdezorientowana i ogłuszona dotknęłam warg czubkami palców. Moje oczy musiały być wielkie i okrągłe z wrażenia. Smak, zapach, bliskość... zbyt wiele, za szybko...
   - Tak dawno - szepnął tęsknie z niemałą nostalgią. - A ty jesteś dziewczyną...
   Zerwałam się gwałtownie. Uciekać, uciekać! Nie mam pojęcia czy zdążył mnie zawołać, bo jak oparzona sfrunęłam po schodach i wybiegłam na śnieżny dziedziniec z mocnym postanowieniem rzucenia się w pierwszą zaspę, na którą trafię.