środa, 30 kwietnia 2014

16




***

Zrobiło się gorąco.
Moje powieki były ciężkie i opadające, a mózg pracował na zwolnionych obrotach, jakby równoważąc zbyt szybko bijące serce. Czułam Gregora wszędzie — jego ręce badały moje ciało w sposób pewny i nieustępliwy. Nie żebym się jakoś specjalnie przed nim broniła... Głośne oddechy mieszały się w ciemności, a oprócz nich nie było słychać zupełnie nic. Dom był pusty i nic nie stało na przeszkodzie, byśmy mogli... ale jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju.
Przez warstwę podniecenia i ogromnej żądzy, jaką czułam, przedzierało się wspomnienie dawnych upokorzeń. Zamykałam oczy, by czuć jeszcze mocniej, ale wtedy dochodził do mnie głos rozsądku i to było najgorsze...
Nie mogę — westchnęłam, odpychając go po raz kolejny.
Jego mina nie należała do wesołych, gdy posłuchał mnie od razu i się wycofał. Zastygłam z rękami wyciągniętymi w jego stronę i patrzył na to, nie rozumiejąc moich intencji. Sama nie wiedziałam, co chciałam zrobić...
Przepraszam, jeśli byłem zbyt... — zastanowił się, szukając odpowiedniego słowa, ale nie dałam mu skończyć.
Nie... Nie! To moja wina... — oznajmiłam, poprawiając bluzkę i ruszyłam w stronę drzwi. — Przepraszam, muszę wyjść na chwilę. Odetchnąć, czy coś...
Szarpnęłam za klamkę z całkowicie niepotrzebną brutalnością i o mało co nie przyłożyłam sobie w głowę ramą drzwi, ale za to mogłam już swobodnie oddychać. Tak mi się tylko wydawało...
Pójdę z tobą — usłyszałam za plecami i prawie puściłam parę nosem. Czy on nie zrozumiał aluzji? Chciałam pobyć przez chwilę sama, żeby uspokoić galopujące serce.
Nie trzeba! 
Nic sobie z tych niezbyt uprzejmych słów nie robił i poszedł za mną. Zatrzymałam się u szczytu schodów i odwróciłam w jego stronę, by sprawdzić jakie miał zamiary. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Chyba nie zamierzał... Nie, przecież to niemożliwe, żeby...
Chcę wyjść na zewnątrz — poinformował mnie całkowicie poważnie. Otworzyłam oczy szeroko, autentycznie zdumiona.
Nie możesz! — zawołałam, łapiąc go za łokieć.
Spojrzał na moją dłoń i nakrył ją swoją, rozgrzewając mi skórę.
Kto mi zabroni? — spytał zaczepnie, ściskając moje palce. — Może ty?
Mrugałam bardzo szybko, analizując jego słowa. Dobrze się bawił, widząc moją minę, bo na jego twarzy wciąż gościł ten sam zadowolony uśmiech. Chciał wyjść ze mną na podwórko... o świcie... na własnych nogach...
To będzie bardzo niemądre posunięcie z twojej strony — ostrzegłam go, jednak nie mogłam zrobić zupełnie nic, by go powstrzymać. Był panem we własnym domu i naraziłabym się na śmieszność, gdybym próbowała na siłę go od tego pomysłu odciągać.
Dlatego właśnie tak bardzo mnie to kręci — stwierdził, przewracając oczami i splótł swoje palce z moimi, ciągnąc mnie za sobą. Opierałam się jeszcze przez chwilę, ale niestety, tym razem również okazał się o wiele silniejszy.
Nie minęło dużo czasu, a my już zbiegaliśmy po schodach ciemnym korytarzem, mknąc w stronę wyjścia. To znaczy — Gregor biegł, wypuściwszy wcześniej moją dłoń z uścisku, a ja goniłam go co tchu z mocnym postanowieniem, że mogłam go jeszcze powstrzymać.
Zwolnij! — zawołałam, przeskakując pod dwa stopnie naraz.
Zatrzymał się gwałtownie, więc prawie na niego wpadłam. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo chwycił mnie w pasie i ściągnął z ostatniego schodka, śmiejąc się głośno.
Nie marudź, Lenka. To tylko mały spacerek i mogę ci obiecać, że nikt nas nie zobaczy.
Oparłam dłonie na jego ramionach i zamachałam stopami, błagając niemo, by mnie puścił. Byłam zbyt ciężka i w ogóle co to za pomysły z jakimś podnoszeniem...
Ależ jesteś niedostępna! — syknął, robiąc trzy kroki, podczas gdy ja wciąż wierciłam się w jego ramionach, unikając kontaktu wzrokowego. — Wzięłaś przykład ze mnie? To nie jest dobry pomysł, jeśli chciałabyś znać opinię eksperta od odtrącania ludzi...
Szarpnęłam się ostatni raz i skapitulowałam. Otoczyłam jego szyję ramionami i pozwoliłam mu dźwigać mnie aż do wyjścia. Skoro czuł się taki rozbuchany i ogólnie bardzo na siłach do takich zabaw, to czemu nie? 
Zmieniłeś się — zauważyłam, lekko przyciskając usta do jego ucha, a on natychmiast znieruchomiał. 
Uścisk ramion zelżał i zsunęłam się w dół, z ulgą dotykając stopami bezpiecznej podłogi. Nie wypuścił mnie jednak... Musiałam podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy, a tam...
To źle czy dobrze? — spytał, wciąż trzymając mnie blisko siebie. Trudno było wyczytać cokolwiek z jego twarzy, bo był mistrzem ukrywania uczuć. 
Tylko te oczy, zazwyczaj ciemno brązowe, a w tamtym momencie prawie czarne, błyszczały lekko w mdłym świetle budzącego się dnia i dawały mi znak, że Gregor czuł i walczył ze sobą wewnętrznie jak każdy normalny człowiek.
Wszystko działo tak szybko — atmosfera stawała się gęsta i lepka od jakiegoś ciężkiego napięcia, które wkradło się między nas niczym sunący w powietrzu dym. Znów poczułam się przez niego osaczona, jak wtedy na górze, gdy odtrąciłam go po raz kolejny, choć wcale nie chciałam. Paraliżował mnie jego dotyk, spojrzenie i oddech, który doskonale słyszałam, zdając sobie sprawę jak był zdyszany i szybki. Chciałam nim oddychać... już zawsze.
Palce bezwiednie zaciskały mi się na jego koszulce, naśladując ruchy, które on sam wykonywał. Przyciągaliśmy się wzajemnie, badając własne reakcje. Zapomniałam o mruganiu, a oczu nie odrywałam od jego twarzy, która w tamtym momencie przesłoniła mi cały świat, nie po raz pierwszy.
Nie wiem — szepnęłam i to była najszczersza prawda.
Nie miałam pojęcia, czy wolałam go takiego, jakim się stał — bardziej wyluzowanego, a nawet zabawnego, świadomego własnego ciała, przez co był pociągający jak diabli i bardzo niebezpieczny, czy właśnie chciałam powrotu Gregora sprzed przemiany, tego nostalgicznego, tajemniczego faceta, który chował się w zaciszu czterech ścian, pilnie strzegąc swoich uczuć i sekretów.
Tamten Gregor był jak postać z baśni albo bohater kobiecych snów o kimś niedostępnym i zimnym, a równocześnie niepokojąco gorącym wewnątrz. Takim go poznałam i takim zapamiętałam, więc jego obecna postać zdawała mi się być zbyt... normalna. 
Może miałam zbytnio wybujałą wyobraźnię i należałam do tych skrajnie niepoprawnych romantyczek, ale Gregor był dla mnie jak mój własny bohater ciekawej, gotyckiej powieści, której akcję współtworzyłam. Przez te zimowe dni, które spędziłam w willi, wydawało mi się, że grałam w jakimś wyjątkowo pokręconym filmie... 
To przez ciebie — stwierdził, wytrącając mnie z tego ciągu myśli. — Zmieniłem się, bo poznałem kogoś, dla kogo warto wyjść z własnej skorupy i z kim mógłbym pokazać ludziom moją prawdziwą twarz.
Musiałam westchnąć, bo ta jego nagła wylewność mnie zawstydzała. Tego było zbyt wiele i za szybko... Moje kobiece serce, łase na komplementy i wyznania, nie wyrabiało z biciem w normalnym rytmie! Co on ze mną robił samymi tylko słowami?
Wciąż miałam w pamięci informację, z którą przybyłam tam późnym wieczorem — chciałam go ostrzec przed dziennikarzami, którzy prawdopodobnie węszyli w pobliżu jego domu, poszukując informacji.
Nie dziwiłam się temu, był przecież postacią publiczną, sławnym sportowcem, który znikł nagle i nie powracał przez długi czas — to było wystarczającym powodem do zainteresowania, zważywszy na to, że jego rodzina, będąca w jakimś sensie także czymś w rodzaju rzecznika prasowego, zwinęła się i zapadła pod ziemię.
 — Nie masz mi nic do powiedzenia? — naciskał, gdy przez dłuższą chwilę nie odezwałam się ani słowem. Schylił się, by widzieć mnie wyraźnie, a ja odwróciłam twarz.
Byłam całkowicie skołowana i ta sytuacja zaczynała mnie męczyć, choć sama nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież tego chciałam! Chciałam Gregora i marzyłam, by obdarzył mnie jakimś uczuciem, nawet przyjaźnią, a skoro on zaczynał wyjawiać mi takie rzeczy, to mogło świadczyć o tym, że wyświechtany frazes negujący istnienie przyjaźni damsko-męskiej był bardzo trafny.
Idziemy? — spytałam wreszcie, wskazując na drzwi.
To była dosyć brutalna zmiana tematu i próba zignorowania słów, które padły wcześniej. Zauważyłam cień, jaki przemknął mu po twarzy, ale to trwało tylko chwilkę. Uśmiechnął się znów, jakby nic się nie stało i wyminął mnie, zbliżając się do drzwi.
Niezdecydowane panie przodem.
Świtało już, gdy nieśmiało przekroczyłam próg i wydostałam się z domu pełnego tajemnic, które miałam już dawno wyjaśnić, a wciąż mi się to nie udawało. Mogłam wyczuć w chłodnym górskim powietrzu tą wspaniałą, wiosenną świeżość i wypełnić nią płuca, ale widok miny Gregora sprawił, że zapomniałam o oddechu.
Obserwował wszystko z lekko rozchylonymi wargami i szedł powoli przed siebie, a ja trzymałam się blisko. Widziałam niebo odbijające się w jego oczach i emocje wypływające z grymasu twarzy. Nie ukrywał niczego w tamtym momencie — schylił się i położył dłonie na kolanach, dotykając ich mocno. Zacisnął palce do tego stopnia, że aż pobielały mu kostki i puścił, prostując się. Odetchnął ciężko i rzucił mi puste spojrzenie, na którego widok aż podskoczyło mi serce. Chciałam go objąć, bo ta mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, ale nie zrobiłam tego. 
On dziękował, nie wiadomo komu, za to, że mógł wyjść na zewnątrz o własnych siłach. Horyzont nie był dla niego ograniczeniem, a jedynie wyzwaniem i wiedziałam, że najbardziej w tamtej chwili pragnął zerwać się do biegu i biec. Też tak czasami miałam...
Rzeczywiście, wkrótce zaczął biegać, ale w kółko, kreśląc odciskami butów duże okręgi na zapuszczonym trawniku. Czasami patrzył w dół, jakby chciał upewnić się, że to jego własne nogi go niosą. Musiałam otrzeć samotną łzę, która zakręciła mi się w oku — wyglądał jak mały chłopiec cieszący się pierwszym dniem wiosny, a nie mężczyzna, który nie mógł uwierzyć, że znów stąpa po świeżej trawie.
Lena, biegaj ze mną! — zawołał, a entuzjazm w jego głosie świadczył o tym, że zapomniał o moim wcześniejszym zachowaniu.
Pokręciłam głową, czując dziwny niepokój. Było już prawie całkiem jasno, choć na niebie wisiały ciężkie chmury, zwiastujące nadchodzącą niepogodę, ale to nie one sprawiały, że małe włoski na przedramionach stawały mi na baczność. Nie było mi zimno... czułam tylko strach. 
Rozglądałam się wokół, szukając śladów najmniejszego nawet podejrzanego ruchu. Nic nie znalazłam, była tylko cisza. Objęłam się ramionami i zeszłam ze schodków na trawnik, nie myśląc o niczym konkretnym, choć wciąż pozostawałam czujna.
Gregor bawił się jak małe dziecko albo pies spuszczony ze smyczy i nawet nie dopuszczał do siebie myśli o tym, jak dużo ryzykował. Dom stał na odludziu, to fakt, ale dla tych dziennikarskich hien dotarcie tam nie stanowiłoby przecież żadnego problemu. Mogli być wszędzie, choć było to mało realne o tak wczesnej porze. On o tym nie myślał, ponieważ... no tak, nie zdążyłam mu powiedzieć.
Możesz się zatrzymać? — krzyknęłam za nim, stając na środku trawnika.
Podbiegł do mnie i stanął na tyle blisko, że musiałam się zachwiać, robiąc krok do tyłu. Pachniał wiatrem, a jego oczy były niewątpliwe pełne zachwytu. Dostał zadyszki, ale nie przeszkodziło mu to w pocałowaniu mnie na kompletnym wydechu. Musiałam wciągnąć powietrze nosem, bo to było bardzo niespodziewane. Stanęłam na palcach, gdy przyciągnął mnie blisko, najbliżej jak się tylko dało i całował długo, namiętnie i z pasją, nie pozostawiając mi żadnych złudzeń — między nami było to coś, co nazywano chemią. Niezaprzeczalnie. 
Chciałbym powiedzieć ci coś ważnego... — szepnął mi prosto w usta, między kolejnymi spotkaniami naszych warg.
Ja tobie też! — zapewniłam od razu, ciesząc się, że wreszcie będę mogła przestrzec go, by był ostrożny.
Rozchylił powieki, trzymając moją twarz w dłoniach. Nie odrywał ode mnie wzroku, śledząc kontur ust, zarys policzków i znów zaglądając mi prosto w oczy. Był spięty, poczułam to niemal od razu. Ale dlaczego...
Trzask gałązki nie był zbyt głośny, ale jak dla mnie zupełnie wystarczający. Wyrwałam się z ramion Gregora i odwróciłam w tamtą stronę, czując jak panika wypełniała moje ciało, wystrzeliwując gdzieś z okolic brzucha. Tam ktoś był, mogłam sobie za to obciąć rękę!
Co ty wyprawiasz? — spytał, próbując znów mnie objąć, ale nie pozwoliłam mu, kładąc palec na wargach i nakazując milczenie.
Skupił się, rozumiejąc mnie bez słów. Oboje stanęliśmy wyprostowani, ale udając, że straciliśmy zainteresowanie. Wystarczyła minuta i w oddali rozległy się kolejne ciche trzaski. Ktoś skradał się za ścianą sosen, które porastały obrzeża placu, zastępując z jednej strony ogrodzenie. Byliśmy jak na widelcu — idealnie widoczni dla tego, kto się tam krył. Bezbronni w świetle poranka. Byłam bliska załamania, ale adrenalina krążąca mi w żyłach nie pozwalała na chwilę słabości. Musiałam być czujna.
Zarys ciemnej sylwetki ukrytej za jednym z drzew zauważyłam kątem oka i trąciłam Gregora, jednak on nie reagował. Odwróciłam się tylko na chwileczkę, by sprawdzić dlaczego mnie nie słuchał — patrzył w drugą stronę, gdzieś za kamienne ogrodzenie — a już sekundę później wiedziałam, że to był błąd. Ten ktoś zaczął biec, kompletnie się już nie maskując. Zdążyłam rozpoznać w nim mężczyznę, wysokiego i szczupłego, a wtedy rzuciłam się w pościg, widząc w jego dłoniach charakterystyczny sprzęt. Aparat, cholera jasna!
Biegłam co tchu, choć nie powinnam, biorąc pod uwagę to, że byłam tylko słabą kobietą i prawdopodobnie nie miałam szans, by go dogonić, a mogłam ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo. Gregor nie ruszył za mną — obejrzałam się i zobaczyłam, że pędził w drugą stronę, goniąc kogoś zupełnie innego. Musiało być ich dwóch.
Wypadłam za ogrodzenie i moim oczom ukazała się jedynie rozległa przestrzeń, a na horyzoncie światła i zabudowania odległego o kilka kilometrów miasta. Zmarszczyłam czoło, oddychając spazmatycznie i kuląc się pod wpływem kolki. Gdzie on się podział? Zapadł się pod ziemię? Cholera, byłam niemalże pewna, że mogłam go dogonić, bo zniknął mi z oczu jedynie na sekundę, gdy skręcił za róg i...
Co za spotkanie — syknął znajomy głos tuż przy moim uchu, a silne ramiona owinęły się wokół mnie, więżąc i ściskając.
Rozpoznałam go po zapachu wcześniej, niż po głosie. Boże, to był on — Damian. Czułam na plecach obudowę aparatu, który zapewne skrywał w swej pamięci haczyk na Gregora i również na mnie. Oddychaliśmy oboje w jednym rytmie, choć tylko ja dyszałam ze strachu.
Puszczaj! — pisnęłam, szarpiąc się jak wariatka.
Ogarnęła mnie panika i znów napłynęła ona z wnętrza, gdzie skrzętnie skrywana i upchnięta, oczekiwała na taką właśnie chwilę. Jego brudne łapska, które kiedyś mnie skrzywdziły. Ten ciężki oddech. Siła. 
Chciałam zwymiotować zaraz po tym, jak przechylił mi głowę do tyłu i brutalnie wpił się ustami w moje wargi, wsadzając język prawie do gardła. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Prawie zemdlałam, a później mnie puścił.
To dopiero początek — warknął, wytykając mnie palcem i oddalając się w kierunku zaparkowanego za rogiem samochodu. — Skończę ciebie i tego zakłamanego kochasia.
Płakałam, gdy nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a on po prostu zniknął wraz z rykiem silnika. Padłam na kolana, przygnieciona ciężarem wspomnień, wrażeń i zwykłego strachu. Nie, proszę. Nie on! Musiałam uciekać, i to ja najprędzej. Ukryć się. Najważniejsze jednak było odseparowanie się od Gregora — Damian wiedział i widział wszystko. Ostrzegł mnie, a wiedziałam, że nie zwykł rzucać słów na wiatr.
Coś ci zrobił? — zawołał przerażony Gregor, podbiegając do mnie i podnosząc na nogi. — Jesteś cała?
Pokiwałam głową, myśląc gorączkowo.
Nie dogoniłam tego faceta — westchnęłam, ukrywając twarz w jego ramieniu. — Odjechał.
Tym dotykiem żegnałam się z jego ciałem i bliskością. Wiedziałam, że muszę go zostawić, nie mówiąc zupełnie nic. Dla jego dobra... Trzymał mnie mocno, dopóki nie przestałam się trząść.
  — Już dobrze — powiedział, dotykając ustami moich włosów. — Ja też nie dogoniłem swojego. Lepiej wracajmy do środka, tutaj już nie jest bezpiecznie.
Długo przekonywałam go, by pozwolił mi odejść, choć oczywiście utwierdziłam go w przekonaniu, że wrócę jak najprędzej. Pożegnałam go i po raz kolejny uciekłam, tym razem na dłuższy czas.

***

Po tym wszystkim nie miałam siły na nic. Wróciłam do mieszkania i podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Najpierw jednak pozwoliłam Duni zmyć sobie głowę za to, że wcześniej wymknęłam się po kryjomu, narażając ją na wielkie nerwy i bóle żołądka (przecież nie mogła po prostu zadzwonić i spytać gdzie byłam). 
Postanowiłam przeciąć wirtualną pępowinę, która łączyła mnie z moim niedoszłym eksperymentalnym pacjentem i miłością życia w jednej osobie — zamknęłam się w sobie i wróciłam do normalności. Tak będzie lepiej — myślałam — dla niego i dla mnie. Dziennikarze powęszą i nie znajdując nic więcej wokół willi, dadzą sobie spokój. 
Niepokoiłam się, to fakt, tym incydentem z ukrywającym się w krzakach Damianem, który mógł, ale nie musiał uwiecznić Gregora chodzącego o własnych siłach. Wolałam nie wspominać własnej reakcji na jego osobę, choć ciężko mi było się przed tymi wspomnieniami obronić.
Gdybym tylko wtedy wykazała się większą życiową wiedzą i umiejętnością wybiegania myślami w przyszłość... Wciąż wracał mi przed oczy mój były facet i to jak uciekał, chroniąc aparat, i to jak mnie... pocałował. Dobrze, że Gregor pobiegł w drugą stronę, więc nie mógł tego widzieć. Nie był świadkiem tej burzy emocji, która musiała przetoczyć się przez moją twarz, bo na pewno tak było. Pocałunek wstrząsnął mną do głębi i jak za dotknięciem jakiegoś zaklęcia przypomniałam sobie wszystkie te chwile, dobre i złe, które ukształtowały mnie na osobę dorosłą i taką, jaką byłam, poznając Gregora.
Dałbym wiele, by móc cofnąć czas... ale to niemożliwe. Dunia musiała zauważyć jak bardzo byłam nieobecna i odległa myślami przez te kilkanaście dni po całkowitym porzuceniu Gregora. Ciekawe czy zastanawiała się nad powodem mojego rozkojarzenia... Nie pytała, a ja nie miałam zamiaru się zwierzać. To wszystko było jeszcze zbyt świeże i sama nie byłam pewna czy uda mi się wytrzymać w tym postanowieniu, które miało na celu jedynie jego ochronę. Damian wiedział już doskonale, że miałam coś wspólnego ze śledzonym przez niego sportowcem. Rozpoznał mnie... pocałował... Tam, w jego głowie, powstawał już na pewno jakiś plan. Szatański, jeśli miałabym zgadywać.

***

Ciężko było mi w to uwierzyć, ale minęło już dwa tygodnie odkąd po raz ostatni widziałam Gregora. Starałam się nie myśleć o nim, ani nie zastanawiać się jak żył i czy miał co jeść. W ogromie wszystkich zdarzeń zapomniałam zapytać go o gosposię, która wcześniej mu gotowała. Twierdził, że tamtego pamiętnego wieczora byliśmy w willi sami — w takim razie gdzie się podziała ta dobrotliwa starsza pani, która kiedyś poratowała mnie przed ucieczką dobrą zupą i krzepiącym słowem?
Siedziałyśmy z Dunią w moim pokoju, milcząc i ogólnie tylko wegetując. Była sobota i nie miałyśmy ani siły, ani inwencji, by cokolwiek ze sobą zrobić. Obiecywałam sobie średnio co pół godziny, że przestanę gapić się w ścianę i ugotuję dla nas jakąś namiastkę obiadu, ale tamtego dnia nie miałam siły na nic więcej, niż kąpiel, którą odhaczyłam jeszcze wczesnym rankiem.
Przetarłam nieumalowane oczy, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Oczywiście, próbowałyśmy wybadać się nawzajem, która dłużej wytrzyma natrętne brzęczenie dzwonka. Dunia zerwała się w końcu na nogi i drapiąc się po rozczochranej głowie, poczłapała otworzyć. Przymknęłam powieki, prosząc w myślach, by była to jakaś sąsiadka, której zbywało obiadu i postanowiła się z nami podzielić. Tak bardzo nie chciało mi się gotować...
Boże! — krzyknęła Dunia, a ja niemal natychmiast zerwałam się na równe nogi, wyobrażając sobie przeróżne niestworzone rzeczy. 
Taki wrzask mógł oznaczać wszystko — od zawału serca po atak terrorystów, co całkiem prosto mogłoby przecież prowadzić do tego pierwszego. Poślizgnęłam się na gładkich panelach i prawie runęłam na podłogę, ratując się dosłownie w ostatniej chwili. Szybko doprowadziłam ciało do pionu i wypadłam na korytarz, jakby gonił mnie sam diabeł, a gdy wreszcie ujrzałam Dunię całą i zdrową, mogłam już zastygnąć w zdziwieniu tak jak ona, bo...
Boże!!! — powtórzyłam dosadniej jej wcześniejszą kwestię i kompletnie zbaraniałam.
Spodziewałabym się każdego — naćpanych dzieciaków przebranych za jakieś postacie z kreskówki, księdza z wizytą duszpasterską czy nawet mojej mamusi, ale nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, że w naszych drzwiach ujrzę właśnie jego!
Nie, no bez przesady. Dziś jestem tu tylko prywatnie — odparł uśmiechnięty Gregor, robiąc krok przez próg i z uwagą badając nasze reakcje. — Mogę wejść?
Nie sądziłam, że moje powieki były w stanie mrugać tak szybko — stałam tam i prawdopodobnie produkowałam nawet lekki wietrzyk, gdy nie mogłam uspokoić oczu, które jak na złość pokrywały się mgłą. To naprawdę był on!
 — Ale... Ale... — zająknęłam się, gdy Dunia zrobiła mu miejsce i wreszcie wkroczył na teren naszego mieszkania. — Ale...
Musiałam się wzdrygnąć, gdy zwrócił na mnie swoje spojrzenie, a było ono bardzo ciepłe i karmelowe, co naturalnie sprawiło, że odrobinę rozpłynęłam się wewnętrznie.
Ciii... — szepnął, nachylając się w moją stronę i palcem wskazującym  dotykając moich ust. — Nie warto się zapowietrzać tak od razu. Wszystko ci przecież wyjaśnię.
Wziął mnie pod ramię i pociągnął za sobą, taką kompletnie zdziwioną i zesztywniałą. Mogłabym spokojnie dostać angaż w nowej edycji filmów o Harrym Potterze, bo idealnie naśladowałam ofiarę petryfikacji...

***

Siedzieliśmy przy kuchennym stole — Dunia, ja... no i Gregor. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież wszyscy troje byliśmy w zbliżonym do siebie wieku, a on w zwykłych dżinsach, koszulce i bluzie spokojnie mógł uchodzić za studenta, a nie gwiazdę sportu, w dodatku ukrywającą się przed dziennikarzami.
Moje spojrzenie przeskakiwało od jednego do drugiego i wciąż nie mogłam uspokoić drżących dłoni. Niby nic, ot zwykła wizyta faceta, którego zdążyłam już poznać, i to dosyć dokładnie (fizycznie trochę też, z czego byłam niezmiernie zadowolona). 
Przecież gdybym była z nim w związku, to prędzej czy później musiałabym zaprosić go do siebie i przedstawić, chociażby Duni, nie wspominając już o rodzicach w innym kraju. Przerabiałyśmy to już z facetami mojego rudzielca i za każdym razem ona wyglądała na całkiem wyluzowaną i będącą w swoim żywiole... Tak, miała to wszystko obcykane i w małym paluszku.
Nie wiedziałam tylko dlaczego, w takim razie, przez bite piętnaście minut żadna z nas nie uczyniła zupełnie nic, oprócz gapienia się na naszego gościa spod rzęs i nerwowego kopania się pod stołem?
Macie może kawę? — spytał wreszcie, przerywając krępującą ciszę. 
Uniosłam brwi, a Dunia sapnęła pod nosem, wiercąc się na taborecie.
Kawę? — odparła, autentycznie zdumiona, jakby przemówił do niej w jakimś pradawnym języku.
Nie mam pojęcia co musiał sobie o nas pomyśleć, ale na pewno nie mogło to być nic dobrego. Myślałyśmy wolno, a zachowywałyśmy się, jakby dopadło nas nagłe i szybko postępujące upośledzenie.
Tak, kawę. To taki ciemny napój... Gorzki. Wiesz, kofeina i te sprawy.
Zerwałam się pierwsza, tak gwałtownie, aż zachybotał mój stołek. Nastawiłam wodę i z ulgą stanęłam plecami do nich, by ukryć mocno zaczerwienioną twarz. Otwierałam wszystkie szafki po kolei, bo nagle kompletnie wyleciało mi z głowy, gdzie trzymałyśmy słoik z kawą. Dłonie nadal mi drżały, ale mimo to miałam ochotę ryknąć głośnym śmiechem i rozładować sytuację.
Odrzuciłam włosy na plecy i poprawiłam bluzkę — nie dodało mi to odwagi, bo miałam na sobie zwykłą bokserkę, w dodatku lekko zaplamioną w okolicach biustu. Musiałam przewrócić oczami i wreszcie wyluzowałam — przecież nie mogłam się go spodziewać, a chyba nie wyobrażał sobie, że po domu nosiłam się godnie jak Kate Middleton!
Udało mi się jakoś zmielić ziarna w elektrycznym młynku i wsypać je do kubków, a później zalać wrzątkiem. Nawet nie zrobiłam sobie żadnej krzywdy. Czułam wielką ulgę, gdy stawiałam przed nimi parujące naczynia. Zdołałam chociaż przez chwilę robić coś, oprócz gapienia się na Gregora z otwartymi ustami.
Dobra — wymruczał, dmuchając lekko i uśmiechając się do mnie z dziwnym błyskiem w oku. Kącik jego ust powędrował do góry, gdy przytknął wargi do krawędzi kubka, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
Jego obecność była wystarczająco absurdalna, a w dodatku popijał sobie naszą zwykłą kawę z taniego marketu i twierdził, że mu smakowała. Miałam cholerne motyle w brzuchu i nawet nie próbowałam sobie wmówić, że było inaczej.
Właśnie! — Dunia trzasnęła się otwartą dłonią w czoło, na co aż podskoczyłam w miejscu, zrywając to dziwne połączenie wzrokowe z Gregorem. — Na śmierć zapomniałam o tych książkach... Musze już iść, mam nadzieję, że się nie pogniewacie — wyjaśniła, zrywając się z miejsca.
Odprowadziłam ją wzrokiem, choć nie trwało to długo, bo sekundę później wróciła się, by przeparadować z powrotem przez kuchnię i zatrzymać się dopiero przed naszym gościem.
Jestem Dunia — oznajmiła, podsuwając mu swoją dłoń prawie pod sam nos i zabawnie potrząsając głową, by jej włosy opadły na plecy. — Przez to wszystko zapomniałam się nawet przedstawić, a niektóre osoby nie kwapiły się, by mi o tym przypomnieć.
Potrząsnął jej ręką, wcześniej wstając, na co ja również wstałam, choć nie wiadomo po co. Odmaszerowała żwawo, znikając nam z oczu. Oparłam się o kant stołu w obawie, że padnę na podłogę jak długa, gdy tylko na mnie spojrzy.
Wygląda na miłą — stwierdził, znów zwracając na mnie swój wzrok. — Długo się znacie?
Usiadł, ale ja wciąż stałam. Rozparł się na tyle wygodnie, na ile mógł, zważywszy na to, że siedział na twardym, wąskim stołku, a plecami dotykał lodówki. Wyglądał na wyluzowanego, zadowolonego... Dotarło do mnie, co mi w tej jego pozie nie pasowało — prezentował się jak zwykły chłopak, którym oczywiście nie był.
Gregor — zaczęłam, badając piskliwość mojego głosu. — Dlaczego tu jesteś?
Otworzył usta i zamknął je, wyglądając na lekko wytrąconego z równowagi. Nie spuszczałam z niego oczu, by zauważyć każdy, nawet najmniejszy ruch mięśni twarzy, który podpowiedziałby mi, że Gregor coś ukrywał. Bo musiał... Przecież nie mógł opuścić willi zupełnie bez powodu, wiedząc, że byliśmy obserwowani. Tamten poranek, gdy odważył się wyjść tylko na chwilę...
Może nie chciałem już dłużej być sam? — odpowiedział, wstając.
Całkowicie odruchowo podniosłam dłonie w górę w geście obrony, choć oczywiście nie zamierzałam go odpychać. Obszedł stół i objął mnie w pasie, odtrącając na boki moje ręce.
To śmieszne — westchnęłam, wpatrując się w materiał jego koszulki. — Nie powinieneś wychodzić z domu.
Czułam ciepło dłoni na moich plecach i miałam ochotę wygiąć się pod tym dotykiem jak zadowolona kotka. Zawsze gdy był blisko, mój mózg zamieniał się w galaretkę, podobnie jak nogi.
Może stęskniłem się za pewną małą niewdzięcznicą, która wiecznie mi ucieka? — kontynuował, zdecydowanie opierając mnie o blat stołu.
Jego usta smakowały tęsknotą, ale całował jakby z lekką niepewnością. Wargi ocierały się o moje bardzo powoli i z rozmysłem doprowadzały mnie do gorączki, która gwałtownie zaczęła wzrastać, gdy wreszcie dotknął ich czubkiem języka.
Wymruczałam coś niewyraźnie i sama  nie bardzo zdawałam sobie sprawę z wydawanych przez siebie odgłosów. Mogłam tylko stać tam i czuć, a później przybić piątkę tym, którzy opisywali prawdziwe głębokie pocałunki jako prawie zwalające z nóg. Gdyby mnie nie trzymał, to dawno już upadłabym na podłogę, by wić się i prosić o więcej. 
Więcej Gregora...
Jak szybko potrafił zamienić mnie, lekko zgorzkniałą już życiowo dziewczynę, w drżącą galaretkę za pomocą samych tylko ust. No i dłoni... A co by było, gdyby... zaangażował się jeszcze bardziej?
Musimy pozostać przyjaciółmi — zdołałam wydyszeć, gdy zaczął zajmować się moją szyją, odsuwając na bok włosy. Nie myślałam jasno. Wcale nie myślałam!
Doskonale poczułam, w którym momencie dotarł do niego sens i równocześnie absurdalność moich słów. Zesztywniał natychmiast na całym ciele, a ja się spięłam. Podniósł głowę i wbił we mnie pełne irytacji spojrzenie. Ups. Co też mi przyszło do głowy, by przerywać mu w takim momencie? Przecież mogło być bardzo miło, no i ten kuchenny blat...
Ale ja nie chcę być twoim przyjacielem! — powiedział z naganą, unosząc głos, a mięśnie jego przedramion napięły się wokół mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. — Nawet jakbym chciał, to... — zabrakło mu słowa, podczas gdy ja już prawie traciłam oddech. —... Nie chciałbym nim być.
Nie zwróciłam uwagi na to, że to, co powiedział, było zupełnie bez sensu. Oddychaliśmy szybko, a nasze żebra stykały się ze sobą prawie boleśnie, gdy ścisnął mnie jeszcze mocniej.
Byłaś ze mną wtedy, gdy najbardziej potrzebowałem oparcia. Nadal jesteś... Nie przestraszyłaś się, widząc, że bywam momentami odrobinę stuknięty. Nie pozwolę ci mnie zostawić teraz, gdy już wyzdrowiałem, słyszysz?
Trochę zaskoczył mnie ton jego głosu i ta moc, która była ukryta w tych słowach. Nie spodziewałam się, że mógł zdobyć się na taką odwagę i przybyć do mojego mieszkania tylko po to, by mi po raz kolejny ogłosić swoją niechęć do naszej przyjaźni.
Nie mogę... — chciałam powiedzieć, że brakowało mi tchu i nie mogłam oddychać, ale natychmiast mi przerwał, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając.
Nie opuszczaj mnie! — zawołał i w tych trzech słowach zawarł wszystkie swoje emocje i całe uczucie, którym mnie darzył. Odkrył się kompletnie, tak jak wtedy, gdy klęczeliśmy oboje na podłodze, otoczeni odłamkami szkła i jego pucharami, a on płakał w moje ramię. To był ten sam Gregor, a równocześnie ktoś zupełnie inny...
Jego dłonie kurczowo zaciśnięte na moich ramionach, jego ciało oddające swój żar mojemu, jego oczy patrzące prosto w moje, jakby chciały znaleźć wejście do mej duszy — poczułam to wszystko w jednym momencie i zrozumiałam. Odgadłam co ukrywał, ale nie wypowiedziałam tego na głos. Byłam ciekawa czy sam zamierzał mi to wyznać.
Nie zrobię tego — obiecałam, wyswobadzając się z uścisku jego ramion i obejmując go. — Nawet gdybym miała przez to cierpieć jak nigdy dotąd.
Stałam na palcach, oddychając jego zapachem i czując jak szybko biło mu serce. Pogładziłam jego włosy, odchylając się do tyłu, by spojrzeć mu w twarz. Trzymał mnie kurczowo, jakbym była jego jedynym oparciem i ratunkiem, choć z nas dwojga to ja byłam tą niższą i bezbronną istotą.
Dlaczego przyszedłeś? — spytałam, mówiąc wolno i z naciskiem. 
Wsunęłam mu palce we włosy i pociągnęłam lekko, zaznaczając, że byłam z nim zupełnie poważna i oczekiwałam szczerej odpowiedzi. Musiał mi to wyznać, cokolwiek ukrywał. Wiedziałam, że coś się stało... po prostu to czułam!
Patrzył mi prosto w oczy i znów dało o sobie znać to dziwne i niezrozumiałe połączenie, które odczuwaliśmy względem siebie. Wiedziałam, że mi nie skłamie. Mogłam wyczytać w jego twarzy wszystko, a kłamstwo już w szczególności, dlatego, gdy przełknął ciężko i rozchylił wargi, byłam pewna, że usłyszę prawdę, choć nie takiej prawdy się spodziewałam.
Zakochałem się w tobie — powiedział, tak po prostu, odrobinę ciszej. — Dlatego przyszedłem, chrzaniąc tych wszystkich dziennikarzy i całą moją popierdoloną rodzinę!