***
Zrobiło
się gorąco.
Moje
powieki były ciężkie i opadające, a mózg pracował na
zwolnionych obrotach, jakby równoważąc zbyt szybko bijące serce.
Czułam Gregora wszędzie — jego ręce badały moje ciało w sposób
pewny i nieustępliwy. Nie żebym się jakoś specjalnie przed nim
broniła... Głośne oddechy mieszały się w ciemności, a oprócz
nich nie było słychać zupełnie nic. Dom był pusty i nic nie
stało na przeszkodzie, byśmy mogli... ale jednak coś wciąż nie
dawało mi spokoju.
Przez
warstwę podniecenia i ogromnej żądzy, jaką czułam, przedzierało
się wspomnienie dawnych upokorzeń. Zamykałam oczy, by czuć
jeszcze mocniej, ale wtedy dochodził do mnie głos rozsądku i to
było najgorsze...
—
Nie mogę — westchnęłam,
odpychając go po raz kolejny.
Jego
mina nie należała do wesołych, gdy posłuchał mnie od razu i się
wycofał. Zastygłam z rękami wyciągniętymi w jego stronę i
patrzył na to, nie rozumiejąc moich intencji. Sama nie wiedziałam,
co chciałam zrobić...
—
Przepraszam, jeśli byłem
zbyt... — zastanowił się, szukając odpowiedniego słowa, ale nie
dałam mu skończyć.
—
Nie... Nie! To moja wina... —
oznajmiłam, poprawiając bluzkę i ruszyłam w stronę drzwi. —
Przepraszam, muszę wyjść na chwilę. Odetchnąć, czy coś...
Szarpnęłam
za klamkę z całkowicie niepotrzebną brutalnością i o mało co
nie przyłożyłam sobie w głowę ramą drzwi, ale za to mogłam już
swobodnie oddychać. Tak mi się tylko wydawało...
—
Pójdę z tobą — usłyszałam
za plecami i prawie puściłam parę nosem. Czy on nie zrozumiał aluzji? Chciałam pobyć przez chwilę sama, żeby uspokoić galopujące serce.
—
Nie trzeba!
Nic
sobie z tych niezbyt uprzejmych słów nie robił i poszedł za mną.
Zatrzymałam się u szczytu schodów i odwróciłam w jego stronę,
by sprawdzić jakie miał zamiary. Wyglądał na zadowolonego z
siebie. Chyba nie zamierzał... Nie, przecież to niemożliwe,
żeby...
—
Chcę wyjść na zewnątrz —
poinformował mnie całkowicie poważnie. Otworzyłam
oczy szeroko, autentycznie zdumiona.
—
Nie możesz! — zawołałam,
łapiąc go za łokieć.
Spojrzał
na moją dłoń i nakrył ją swoją, rozgrzewając mi skórę.
—
Kto mi zabroni? — spytał
zaczepnie, ściskając moje palce. — Może ty?
Mrugałam
bardzo szybko, analizując jego słowa. Dobrze się bawił, widząc
moją minę, bo na jego twarzy wciąż gościł ten sam zadowolony
uśmiech. Chciał wyjść ze mną na podwórko... o świcie... na
własnych nogach...
—
To będzie bardzo niemądre
posunięcie z twojej strony — ostrzegłam go, jednak nie mogłam
zrobić zupełnie nic, by go powstrzymać. Był panem we własnym
domu i naraziłabym się na śmieszność, gdybym próbowała na siłę
go od tego pomysłu odciągać.
—
Dlatego właśnie tak bardzo
mnie to kręci — stwierdził, przewracając oczami i splótł swoje
palce z moimi, ciągnąc mnie za sobą. Opierałam się jeszcze przez
chwilę, ale niestety, tym razem również okazał się o wiele silniejszy.
Nie
minęło dużo czasu, a my już zbiegaliśmy po schodach ciemnym
korytarzem, mknąc w stronę wyjścia. To znaczy — Gregor biegł,
wypuściwszy wcześniej moją dłoń z uścisku, a ja goniłam go co
tchu z mocnym postanowieniem, że mogłam go jeszcze powstrzymać.
—
Zwolnij! — zawołałam,
przeskakując pod dwa stopnie naraz.
Zatrzymał
się gwałtownie, więc prawie na niego wpadłam. Odetchnęłam z
ulgą i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyłam,
bo chwycił mnie w pasie i ściągnął z ostatniego schodka, śmiejąc
się głośno.
—
Nie marudź, Lenka. To tylko
mały spacerek i mogę ci obiecać, że nikt nas nie zobaczy.
Oparłam
dłonie na jego ramionach i zamachałam stopami, błagając niemo, by
mnie puścił. Byłam zbyt ciężka i w ogóle co to za pomysły z
jakimś podnoszeniem...
—
Ależ jesteś niedostępna! —
syknął, robiąc trzy kroki, podczas gdy ja wciąż wierciłam się
w jego ramionach, unikając kontaktu wzrokowego. — Wzięłaś
przykład ze mnie? To nie jest dobry pomysł, jeśli chciałabyś
znać opinię eksperta od odtrącania ludzi...
Szarpnęłam
się ostatni raz i skapitulowałam. Otoczyłam jego szyję ramionami
i pozwoliłam mu dźwigać mnie aż do wyjścia. Skoro czuł się
taki rozbuchany i ogólnie bardzo na siłach do takich zabaw, to
czemu nie?
—
Zmieniłeś się —
zauważyłam, lekko przyciskając usta do jego ucha, a on natychmiast
znieruchomiał.
Uścisk
ramion zelżał i zsunęłam się w dół, z ulgą dotykając stopami
bezpiecznej podłogi. Nie wypuścił mnie jednak... Musiałam
podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy, a tam...
—
To źle czy dobrze? — spytał,
wciąż trzymając mnie blisko siebie. Trudno było wyczytać
cokolwiek z jego twarzy, bo był mistrzem ukrywania uczuć.
Tylko
te oczy, zazwyczaj ciemno brązowe, a w tamtym momencie prawie
czarne, błyszczały lekko w mdłym świetle budzącego się dnia i
dawały mi znak, że Gregor czuł i walczył ze sobą wewnętrznie
jak każdy normalny człowiek.
Wszystko
działo tak szybko — atmosfera stawała się gęsta i lepka od
jakiegoś ciężkiego napięcia, które wkradło się między nas
niczym sunący w powietrzu dym. Znów poczułam się przez niego
osaczona, jak wtedy na górze, gdy odtrąciłam go po raz kolejny,
choć wcale nie chciałam. Paraliżował mnie jego dotyk, spojrzenie
i oddech, który doskonale słyszałam, zdając sobie sprawę jak był
zdyszany i szybki. Chciałam nim oddychać... już zawsze.
Palce
bezwiednie zaciskały mi się na jego koszulce, naśladując ruchy,
które on sam wykonywał. Przyciągaliśmy się wzajemnie, badając
własne reakcje. Zapomniałam o mruganiu, a oczu nie odrywałam od
jego twarzy, która w tamtym momencie przesłoniła mi cały świat,
nie po raz pierwszy.
—
Nie wiem — szepnęłam i to
była najszczersza prawda.
Nie
miałam pojęcia, czy wolałam go takiego, jakim się stał —
bardziej wyluzowanego, a nawet zabawnego, świadomego własnego
ciała, przez co był pociągający jak diabli i bardzo
niebezpieczny, czy właśnie chciałam powrotu Gregora sprzed
przemiany, tego nostalgicznego, tajemniczego faceta, który chował
się w zaciszu czterech ścian, pilnie strzegąc swoich uczuć i
sekretów.
Tamten
Gregor był jak postać z baśni albo bohater kobiecych snów o kimś
niedostępnym i zimnym, a równocześnie niepokojąco gorącym
wewnątrz. Takim go poznałam i takim zapamiętałam, więc jego
obecna postać zdawała mi się być zbyt... normalna.
Może
miałam zbytnio wybujałą wyobraźnię i należałam do tych
skrajnie niepoprawnych romantyczek, ale Gregor był dla mnie jak mój
własny bohater ciekawej, gotyckiej powieści, której akcję
współtworzyłam. Przez te zimowe dni, które spędziłam w willi,
wydawało mi się, że grałam w jakimś wyjątkowo pokręconym
filmie...
—
To przez ciebie — stwierdził,
wytrącając mnie z tego ciągu myśli. — Zmieniłem się, bo
poznałem kogoś, dla kogo warto wyjść z własnej skorupy i z kim
mógłbym pokazać ludziom moją prawdziwą twarz.
Musiałam
westchnąć, bo ta jego nagła wylewność mnie zawstydzała. Tego
było zbyt wiele i za szybko... Moje kobiece serce, łase na
komplementy i wyznania, nie wyrabiało z biciem w normalnym rytmie!
Co on ze mną robił samymi tylko słowami?
Wciąż
miałam w pamięci informację, z którą przybyłam tam późnym
wieczorem — chciałam go ostrzec przed dziennikarzami, którzy
prawdopodobnie węszyli w pobliżu jego domu, poszukując informacji.
Nie
dziwiłam się temu, był przecież postacią publiczną, sławnym
sportowcem, który znikł nagle i nie powracał przez długi czas —
to było wystarczającym powodem do zainteresowania, zważywszy na
to, że jego rodzina, będąca w jakimś sensie także czymś w
rodzaju rzecznika prasowego, zwinęła się i zapadła pod ziemię.
—
Nie masz mi nic do powiedzenia?
— naciskał, gdy przez dłuższą chwilę nie odezwałam się ani
słowem. Schylił się, by widzieć mnie wyraźnie, a ja odwróciłam
twarz.
Byłam
całkowicie skołowana i ta sytuacja zaczynała mnie męczyć, choć
sama nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież tego chciałam!
Chciałam Gregora i marzyłam, by obdarzył mnie jakimś uczuciem,
nawet przyjaźnią, a skoro on zaczynał wyjawiać mi takie rzeczy,
to mogło świadczyć o tym, że wyświechtany frazes negujący
istnienie przyjaźni damsko-męskiej był bardzo trafny.
—
Idziemy? — spytałam
wreszcie, wskazując na drzwi.
To
była dosyć brutalna zmiana tematu i próba zignorowania słów,
które padły wcześniej. Zauważyłam cień, jaki przemknął mu
po twarzy, ale to trwało tylko chwilkę. Uśmiechnął się znów,
jakby nic się nie stało i wyminął mnie, zbliżając się do
drzwi.
— Niezdecydowane panie przodem.
Świtało
już, gdy nieśmiało przekroczyłam próg i wydostałam się z domu
pełnego tajemnic, które miałam już dawno wyjaśnić, a wciąż mi
się to nie udawało. Mogłam wyczuć w chłodnym górskim powietrzu
tą wspaniałą, wiosenną świeżość i wypełnić nią płuca, ale
widok miny Gregora sprawił, że zapomniałam o oddechu.
Obserwował
wszystko z lekko rozchylonymi wargami i szedł powoli przed siebie, a
ja trzymałam się blisko. Widziałam niebo odbijające się w jego
oczach i emocje wypływające z grymasu twarzy. Nie ukrywał niczego
w tamtym momencie — schylił się i położył dłonie na kolanach,
dotykając ich mocno. Zacisnął palce do tego stopnia, że aż
pobielały mu kostki i puścił, prostując się. Odetchnął ciężko
i rzucił mi puste spojrzenie, na którego widok aż podskoczyło mi
serce. Chciałam go objąć, bo ta mina wyrażała więcej niż
tysiąc słów, ale nie zrobiłam tego.
On
dziękował, nie wiadomo komu, za to, że mógł wyjść na zewnątrz
o własnych siłach. Horyzont nie był dla niego ograniczeniem, a
jedynie wyzwaniem i wiedziałam, że najbardziej w tamtej chwili
pragnął zerwać się do biegu i biec. Też tak czasami miałam...
Rzeczywiście,
wkrótce zaczął biegać, ale w kółko, kreśląc odciskami butów
duże okręgi na zapuszczonym trawniku. Czasami patrzył w dół,
jakby chciał upewnić się, że to jego własne nogi go niosą.
Musiałam otrzeć samotną łzę, która zakręciła mi się w oku —
wyglądał jak mały chłopiec cieszący się pierwszym dniem wiosny,
a nie mężczyzna, który nie mógł uwierzyć, że znów stąpa po
świeżej trawie.
—
Lena, biegaj ze mną! —
zawołał, a entuzjazm w jego głosie świadczył o tym, że
zapomniał o moim wcześniejszym zachowaniu.
Pokręciłam
głową, czując dziwny niepokój. Było już prawie całkiem jasno,
choć na niebie wisiały ciężkie chmury, zwiastujące nadchodzącą
niepogodę, ale to nie one sprawiały, że małe włoski na
przedramionach stawały mi na baczność. Nie było mi zimno...
czułam tylko strach.
Rozglądałam
się wokół, szukając śladów najmniejszego nawet podejrzanego
ruchu. Nic nie znalazłam, była tylko cisza. Objęłam się
ramionami i zeszłam ze schodków na trawnik, nie myśląc o niczym
konkretnym, choć wciąż pozostawałam czujna.
Gregor
bawił się jak małe dziecko albo pies spuszczony ze smyczy i nawet
nie dopuszczał do siebie myśli o tym, jak dużo ryzykował. Dom
stał na odludziu, to fakt, ale dla tych dziennikarskich hien
dotarcie tam nie stanowiłoby przecież żadnego problemu. Mogli być
wszędzie, choć było to mało realne o tak wczesnej porze. On o tym
nie myślał, ponieważ... no tak, nie zdążyłam mu powiedzieć.
—
Możesz się zatrzymać? —
krzyknęłam za nim, stając na środku trawnika.
Podbiegł
do mnie i stanął na tyle blisko, że musiałam się zachwiać,
robiąc krok do tyłu. Pachniał wiatrem, a jego oczy były
niewątpliwe pełne zachwytu. Dostał zadyszki, ale nie przeszkodziło
mu to w pocałowaniu mnie na kompletnym wydechu. Musiałam wciągnąć
powietrze nosem, bo to było bardzo niespodziewane. Stanęłam na
palcach, gdy przyciągnął mnie blisko, najbliżej jak się tylko
dało i całował długo, namiętnie i z pasją, nie pozostawiając
mi żadnych złudzeń — między nami było to coś, co nazywano
chemią. Niezaprzeczalnie.
—
Chciałbym powiedzieć ci coś
ważnego... — szepnął mi prosto w usta, między kolejnymi
spotkaniami naszych warg.
—
Ja tobie też! — zapewniłam
od razu, ciesząc się, że wreszcie będę mogła przestrzec go, by
był ostrożny.
Rozchylił
powieki, trzymając moją twarz w dłoniach. Nie odrywał ode mnie
wzroku, śledząc kontur ust, zarys policzków i znów zaglądając
mi prosto w oczy. Był spięty, poczułam to niemal od razu. Ale
dlaczego...
Trzask
gałązki nie był zbyt głośny, ale jak dla mnie zupełnie
wystarczający. Wyrwałam się z ramion Gregora i odwróciłam w
tamtą stronę, czując jak panika wypełniała moje ciało,
wystrzeliwując gdzieś z okolic brzucha. Tam ktoś był, mogłam
sobie za to obciąć rękę!
—
Co ty wyprawiasz? — spytał,
próbując znów mnie objąć, ale nie pozwoliłam mu, kładąc palec
na wargach i nakazując milczenie.
Skupił
się, rozumiejąc mnie bez słów. Oboje stanęliśmy wyprostowani,
ale udając, że straciliśmy zainteresowanie. Wystarczyła minuta i
w oddali rozległy się kolejne ciche trzaski. Ktoś skradał się za
ścianą sosen, które porastały obrzeża placu, zastępując z
jednej strony ogrodzenie. Byliśmy jak na widelcu — idealnie
widoczni dla tego, kto się tam krył. Bezbronni w świetle poranka.
Byłam bliska załamania, ale adrenalina krążąca mi w żyłach nie
pozwalała na chwilę słabości. Musiałam być czujna.
Zarys
ciemnej sylwetki ukrytej za jednym z drzew zauważyłam kątem oka i
trąciłam Gregora, jednak on nie reagował. Odwróciłam się tylko
na chwileczkę, by sprawdzić dlaczego mnie nie słuchał — patrzył
w drugą stronę, gdzieś za kamienne ogrodzenie — a już sekundę
później wiedziałam, że to był błąd. Ten ktoś zaczął biec,
kompletnie się już nie maskując. Zdążyłam rozpoznać w nim
mężczyznę, wysokiego i szczupłego, a wtedy rzuciłam się w
pościg, widząc w jego dłoniach charakterystyczny sprzęt. Aparat, cholera jasna!
Biegłam
co tchu, choć nie powinnam, biorąc pod uwagę to, że byłam tylko
słabą kobietą i prawdopodobnie nie miałam szans, by go dogonić,
a mogłam ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo. Gregor nie
ruszył za mną — obejrzałam się i zobaczyłam, że pędził w
drugą stronę, goniąc kogoś zupełnie innego. Musiało być ich
dwóch.
Wypadłam
za ogrodzenie i moim oczom ukazała się jedynie rozległa
przestrzeń, a na horyzoncie światła i zabudowania odległego o
kilka kilometrów miasta. Zmarszczyłam czoło, oddychając
spazmatycznie i kuląc się pod wpływem kolki. Gdzie on się
podział? Zapadł się pod ziemię? Cholera, byłam niemalże pewna,
że mogłam go dogonić, bo zniknął mi z oczu jedynie na sekundę,
gdy skręcił za róg i...
—
Co za spotkanie — syknął
znajomy głos tuż przy moim uchu, a silne ramiona owinęły się
wokół mnie, więżąc i ściskając.
Rozpoznałam
go po zapachu wcześniej, niż po głosie. Boże, to był on —
Damian. Czułam na plecach obudowę aparatu, który zapewne skrywał
w swej pamięci haczyk na Gregora i również na mnie. Oddychaliśmy
oboje w jednym rytmie, choć tylko ja dyszałam ze strachu.
—
Puszczaj! — pisnęłam,
szarpiąc się jak wariatka.
Ogarnęła
mnie panika i znów napłynęła ona z wnętrza, gdzie skrzętnie
skrywana i upchnięta, oczekiwała na taką właśnie chwilę. Jego
brudne łapska, które kiedyś mnie skrzywdziły. Ten ciężki
oddech. Siła.
Chciałam
zwymiotować zaraz po tym, jak przechylił mi głowę do tyłu i
brutalnie wpił się ustami w moje wargi, wsadzając język prawie do
gardła. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Prawie zemdlałam, a
później mnie puścił.
—
To dopiero początek —
warknął, wytykając mnie palcem i oddalając się w kierunku zaparkowanego za rogiem samochodu. — Skończę ciebie i tego
zakłamanego kochasia.
Płakałam,
gdy nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a on po prostu zniknął wraz z rykiem silnika. Padłam na kolana,
przygnieciona ciężarem wspomnień, wrażeń i zwykłego strachu.
Nie, proszę. Nie on! Musiałam uciekać, i to ja najprędzej.
Ukryć się. Najważniejsze jednak było odseparowanie się od
Gregora — Damian wiedział i widział wszystko. Ostrzegł mnie, a
wiedziałam, że nie zwykł rzucać słów na wiatr.
—
Coś ci zrobił? — zawołał
przerażony Gregor, podbiegając do mnie i podnosząc na nogi. —
Jesteś cała?
Pokiwałam
głową, myśląc gorączkowo.
—
Nie dogoniłam tego faceta —
westchnęłam, ukrywając twarz w jego ramieniu. — Odjechał.
Tym
dotykiem żegnałam się z jego ciałem i bliskością. Wiedziałam,
że muszę go zostawić, nie mówiąc zupełnie nic. Dla jego
dobra... Trzymał mnie mocno, dopóki nie przestałam się trząść.
— Już dobrze — powiedział,
dotykając ustami moich włosów. — Ja też nie dogoniłem swojego.
Lepiej wracajmy do środka, tutaj już nie jest bezpiecznie.
Długo przekonywałam go, by pozwolił mi odejść, choć oczywiście utwierdziłam go w przekonaniu, że wrócę jak najprędzej. Pożegnałam go i po raz kolejny uciekłam, tym razem na dłuższy czas.
***
Po
tym wszystkim nie miałam siły na nic. Wróciłam do mieszkania i
podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu, a
przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Najpierw jednak pozwoliłam
Duni zmyć sobie głowę za to, że wcześniej wymknęłam się po
kryjomu, narażając ją na wielkie nerwy i bóle żołądka
(przecież nie mogła po prostu zadzwonić i spytać gdzie byłam).
Postanowiłam
przeciąć wirtualną pępowinę, która łączyła mnie z moim
niedoszłym eksperymentalnym pacjentem i miłością życia w jednej
osobie — zamknęłam się w sobie i wróciłam do normalności. Tak
będzie lepiej — myślałam — dla niego i dla mnie. Dziennikarze
powęszą i nie znajdując nic więcej wokół willi, dadzą sobie
spokój.
Niepokoiłam
się, to fakt, tym incydentem z ukrywającym się w krzakach
Damianem, który mógł, ale nie musiał uwiecznić Gregora
chodzącego o własnych siłach. Wolałam nie wspominać własnej
reakcji na jego osobę, choć ciężko mi było się przed tymi
wspomnieniami obronić.
Gdybym
tylko wtedy wykazała się większą życiową wiedzą i
umiejętnością wybiegania myślami w przyszłość... Wciąż
wracał mi przed oczy mój były facet i to jak uciekał, chroniąc
aparat, i to jak mnie... pocałował. Dobrze, że Gregor pobiegł w
drugą stronę, więc nie mógł tego widzieć. Nie był świadkiem
tej burzy emocji, która musiała przetoczyć się przez moją twarz,
bo na pewno tak było. Pocałunek wstrząsnął mną do głębi i jak
za dotknięciem jakiegoś zaklęcia przypomniałam sobie wszystkie te
chwile, dobre i złe, które ukształtowały mnie na osobę dorosłą
i taką, jaką byłam, poznając Gregora.
Dałbym
wiele, by móc cofnąć czas... ale to niemożliwe. Dunia musiała
zauważyć jak bardzo byłam nieobecna i odległa myślami przez te
kilkanaście dni po całkowitym porzuceniu Gregora. Ciekawe czy
zastanawiała się nad powodem mojego rozkojarzenia... Nie pytała, a
ja nie miałam zamiaru się zwierzać. To wszystko było jeszcze zbyt
świeże i sama nie byłam pewna czy uda mi się wytrzymać w tym
postanowieniu, które miało na celu jedynie jego ochronę. Damian
wiedział już doskonale, że miałam coś wspólnego ze śledzonym
przez niego sportowcem. Rozpoznał mnie... pocałował... Tam, w jego
głowie, powstawał już na pewno jakiś plan. Szatański, jeśli
miałabym zgadywać.
***
Ciężko
było mi w to uwierzyć, ale minęło już dwa tygodnie odkąd po raz
ostatni widziałam Gregora. Starałam się nie myśleć o nim, ani
nie zastanawiać się jak żył i czy miał co jeść. W ogromie
wszystkich zdarzeń zapomniałam zapytać go o gosposię, która
wcześniej mu gotowała. Twierdził, że tamtego pamiętnego wieczora
byliśmy w willi sami — w takim razie gdzie się podziała ta
dobrotliwa starsza pani, która kiedyś poratowała mnie przed
ucieczką dobrą zupą i krzepiącym słowem?
Siedziałyśmy
z Dunią w moim pokoju, milcząc i ogólnie tylko wegetując. Była
sobota i nie miałyśmy ani siły, ani inwencji, by cokolwiek ze sobą
zrobić. Obiecywałam sobie średnio co pół godziny, że przestanę
gapić się w ścianę i ugotuję dla nas jakąś namiastkę obiadu,
ale tamtego dnia nie miałam siły na nic więcej, niż kąpiel,
którą odhaczyłam jeszcze wczesnym rankiem.
Przetarłam
nieumalowane oczy, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Oczywiście,
próbowałyśmy wybadać się nawzajem, która dłużej wytrzyma
natrętne brzęczenie dzwonka. Dunia zerwała się w końcu na nogi i
drapiąc się po rozczochranej głowie, poczłapała otworzyć.
Przymknęłam powieki, prosząc w myślach, by była to jakaś
sąsiadka, której zbywało obiadu i postanowiła się z nami
podzielić. Tak bardzo nie chciało mi się gotować...
—
Boże! — krzyknęła Dunia, a
ja niemal natychmiast zerwałam się na równe nogi, wyobrażając
sobie przeróżne niestworzone rzeczy.
Taki
wrzask mógł oznaczać wszystko — od zawału serca po atak
terrorystów, co całkiem prosto mogłoby przecież prowadzić do
tego pierwszego. Poślizgnęłam się na gładkich panelach i prawie
runęłam na podłogę, ratując się dosłownie w ostatniej chwili.
Szybko doprowadziłam ciało do pionu i wypadłam na korytarz, jakby
gonił mnie sam diabeł, a gdy wreszcie ujrzałam Dunię całą i
zdrową, mogłam już zastygnąć w zdziwieniu tak jak ona, bo...
—
Boże!!! — powtórzyłam
dosadniej jej wcześniejszą kwestię i kompletnie zbaraniałam.
Spodziewałabym
się każdego — naćpanych dzieciaków przebranych za jakieś
postacie z kreskówki, księdza z wizytą duszpasterską czy nawet
mojej mamusi, ale nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, że w
naszych drzwiach ujrzę właśnie jego!
—
Nie, no bez przesady. Dziś
jestem tu tylko prywatnie — odparł uśmiechnięty Gregor, robiąc
krok przez próg i z uwagą badając nasze reakcje. — Mogę wejść?
Nie
sądziłam, że moje powieki były w stanie mrugać tak szybko —
stałam tam i prawdopodobnie produkowałam nawet lekki wietrzyk, gdy
nie mogłam uspokoić oczu, które jak na złość pokrywały się
mgłą. To naprawdę był on!
—
Ale... Ale... — zająknęłam
się, gdy Dunia zrobiła mu miejsce i wreszcie wkroczył na teren
naszego mieszkania. — Ale...
Musiałam
się wzdrygnąć, gdy zwrócił na mnie swoje spojrzenie, a było ono
bardzo ciepłe i karmelowe, co naturalnie sprawiło, że odrobinę
rozpłynęłam się wewnętrznie.
—
Ciii... — szepnął,
nachylając się w moją stronę i palcem wskazującym
dotykając moich ust. — Nie warto się zapowietrzać tak od razu.
Wszystko ci przecież wyjaśnię.
Wziął
mnie pod ramię i pociągnął za sobą, taką kompletnie zdziwioną
i zesztywniałą. Mogłabym spokojnie dostać angaż w nowej edycji
filmów o Harrym Potterze, bo idealnie naśladowałam ofiarę
petryfikacji...
***
Siedzieliśmy
przy kuchennym stole — Dunia, ja... no i Gregor. Nie byłoby w tym
nic dziwnego, bo przecież wszyscy troje byliśmy w zbliżonym do
siebie wieku, a on w zwykłych dżinsach, koszulce i bluzie spokojnie
mógł uchodzić za studenta, a nie gwiazdę sportu, w dodatku
ukrywającą się przed dziennikarzami.
Moje
spojrzenie przeskakiwało od jednego do drugiego i wciąż nie mogłam
uspokoić drżących dłoni. Niby nic, ot zwykła wizyta faceta,
którego zdążyłam już poznać, i to dosyć dokładnie (fizycznie
trochę też, z czego byłam niezmiernie zadowolona).
Przecież
gdybym była z nim w związku, to prędzej czy później musiałabym
zaprosić go do siebie i przedstawić, chociażby Duni, nie
wspominając już o rodzicach w innym kraju. Przerabiałyśmy to już
z facetami mojego rudzielca i za każdym razem ona wyglądała na
całkiem wyluzowaną i będącą w swoim żywiole... Tak, miała to
wszystko obcykane i w małym paluszku.
Nie
wiedziałam tylko dlaczego, w takim razie, przez bite piętnaście
minut żadna z nas nie uczyniła zupełnie nic, oprócz gapienia się
na naszego gościa spod rzęs i nerwowego kopania się pod stołem?
—
Macie może kawę? — spytał
wreszcie, przerywając krępującą ciszę.
Uniosłam
brwi, a Dunia sapnęła pod nosem, wiercąc się na taborecie.
—
Kawę? — odparła,
autentycznie zdumiona, jakby przemówił do niej w jakimś pradawnym
języku.
Nie
mam pojęcia co musiał sobie o nas pomyśleć, ale na pewno nie
mogło to być nic dobrego. Myślałyśmy wolno, a zachowywałyśmy
się, jakby dopadło nas nagłe i szybko postępujące upośledzenie.
—
Tak, kawę. To taki ciemny
napój... Gorzki. Wiesz, kofeina i te sprawy.
Zerwałam
się pierwsza, tak gwałtownie, aż zachybotał mój stołek.
Nastawiłam wodę i z ulgą stanęłam plecami do nich, by ukryć
mocno zaczerwienioną twarz. Otwierałam wszystkie szafki po kolei,
bo nagle kompletnie wyleciało mi z głowy, gdzie trzymałyśmy słoik
z kawą. Dłonie nadal mi drżały, ale mimo to miałam ochotę
ryknąć głośnym śmiechem i rozładować sytuację.
Odrzuciłam
włosy na plecy i poprawiłam bluzkę — nie dodało mi to odwagi,
bo miałam na sobie zwykłą bokserkę, w dodatku lekko zaplamioną w
okolicach biustu. Musiałam przewrócić oczami i wreszcie
wyluzowałam — przecież nie mogłam się go spodziewać, a chyba
nie wyobrażał sobie, że po domu nosiłam się godnie jak Kate
Middleton!
Udało
mi się jakoś zmielić ziarna w elektrycznym młynku i wsypać je do
kubków, a później zalać wrzątkiem. Nawet nie zrobiłam sobie
żadnej krzywdy. Czułam wielką ulgę, gdy stawiałam przed nimi
parujące naczynia. Zdołałam chociaż przez chwilę robić coś,
oprócz gapienia się na Gregora z otwartymi ustami.
—
Dobra — wymruczał, dmuchając
lekko i uśmiechając się do mnie z dziwnym błyskiem w oku. Kącik
jego ust powędrował do góry, gdy przytknął wargi do krawędzi
kubka, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
Jego
obecność była wystarczająco absurdalna, a w dodatku popijał
sobie naszą zwykłą kawę z taniego marketu i twierdził, że mu
smakowała. Miałam cholerne motyle w brzuchu i nawet nie próbowałam
sobie wmówić, że było inaczej.
—
Właśnie! — Dunia trzasnęła
się otwartą dłonią w czoło, na co aż podskoczyłam w miejscu,
zrywając to dziwne połączenie wzrokowe z Gregorem. — Na śmierć
zapomniałam o tych książkach... Musze już iść, mam nadzieję,
że się nie pogniewacie — wyjaśniła, zrywając się z miejsca.
Odprowadziłam
ją wzrokiem, choć nie trwało to długo, bo sekundę później
wróciła się, by przeparadować z powrotem przez kuchnię i
zatrzymać się dopiero przed naszym gościem.
—
Jestem Dunia — oznajmiła,
podsuwając mu swoją dłoń prawie pod sam nos i zabawnie
potrząsając głową, by jej włosy opadły na plecy. — Przez to
wszystko zapomniałam się nawet przedstawić, a niektóre osoby nie
kwapiły się, by mi o tym przypomnieć.
Potrząsnął
jej ręką, wcześniej wstając, na co ja również wstałam, choć
nie wiadomo po co. Odmaszerowała żwawo, znikając nam z oczu.
Oparłam się o kant stołu w obawie, że padnę na podłogę jak
długa, gdy tylko na mnie spojrzy.
—
Wygląda na miłą —
stwierdził, znów zwracając na mnie swój wzrok. — Długo się
znacie?
Usiadł,
ale ja wciąż stałam. Rozparł się na tyle wygodnie, na ile mógł,
zważywszy na to, że siedział na twardym, wąskim stołku, a
plecami dotykał lodówki. Wyglądał na wyluzowanego,
zadowolonego... Dotarło do mnie, co mi w tej jego pozie nie pasowało
— prezentował się jak zwykły chłopak, którym oczywiście nie
był.
—
Gregor — zaczęłam, badając
piskliwość mojego głosu. — Dlaczego tu jesteś?
Otworzył
usta i zamknął je, wyglądając na lekko wytrąconego z równowagi.
Nie spuszczałam z niego oczu, by zauważyć każdy, nawet
najmniejszy ruch mięśni twarzy, który podpowiedziałby mi, że
Gregor coś ukrywał. Bo musiał... Przecież nie mógł opuścić
willi zupełnie bez powodu, wiedząc, że byliśmy obserwowani.
Tamten poranek, gdy odważył się wyjść tylko na chwilę...
—
Może nie chciałem już dłużej
być sam? — odpowiedział, wstając.
Całkowicie
odruchowo podniosłam dłonie w górę w geście obrony, choć
oczywiście nie zamierzałam go odpychać. Obszedł stół i objął
mnie w pasie, odtrącając na boki moje ręce.
—
To śmieszne — westchnęłam,
wpatrując się w materiał jego koszulki. — Nie powinieneś wychodzić z domu.
Czułam
ciepło dłoni na moich plecach i miałam ochotę wygiąć się pod
tym dotykiem jak zadowolona kotka. Zawsze gdy był blisko, mój mózg
zamieniał się w galaretkę, podobnie jak nogi.
—
Może stęskniłem się za
pewną małą niewdzięcznicą, która wiecznie mi ucieka? —
kontynuował, zdecydowanie opierając mnie o blat stołu.
Jego
usta smakowały tęsknotą, ale całował jakby z lekką
niepewnością. Wargi ocierały się o moje bardzo powoli i z
rozmysłem doprowadzały mnie do gorączki, która gwałtownie
zaczęła wzrastać, gdy wreszcie dotknął ich czubkiem języka.
Wymruczałam
coś niewyraźnie i sama nie bardzo zdawałam sobie sprawę z
wydawanych przez siebie odgłosów. Mogłam tylko stać tam i czuć,
a później przybić piątkę tym, którzy opisywali prawdziwe
głębokie pocałunki jako prawie zwalające z nóg. Gdyby mnie nie
trzymał, to dawno już upadłabym na podłogę, by wić się i
prosić o więcej.
Więcej
Gregora...
Jak
szybko potrafił zamienić mnie, lekko zgorzkniałą już życiowo
dziewczynę, w drżącą galaretkę za pomocą samych tylko ust. No i
dłoni... A co by było, gdyby... zaangażował się jeszcze
bardziej?
—
Musimy pozostać
przyjaciółmi — zdołałam wydyszeć, gdy zaczął zajmować się
moją szyją, odsuwając na bok włosy. Nie myślałam jasno. Wcale
nie myślałam!
Doskonale
poczułam, w którym momencie dotarł do niego sens i równocześnie
absurdalność moich słów. Zesztywniał natychmiast na całym
ciele, a ja się spięłam. Podniósł głowę i wbił we mnie pełne
irytacji spojrzenie. Ups. Co też mi przyszło do głowy, by
przerywać mu w takim momencie? Przecież mogło być bardzo miło,
no i ten kuchenny blat...
— Ale ja nie chcę
być twoim przyjacielem! — powiedział z naganą, unosząc głos, a
mięśnie jego przedramion napięły się wokół mnie,
uniemożliwiając jakikolwiek ruch. — Nawet jakbym chciał, to... —
zabrakło mu słowa, podczas gdy ja już prawie traciłam oddech.
—... Nie chciałbym nim być.
Nie
zwróciłam uwagi na to, że to, co powiedział, było zupełnie bez
sensu. Oddychaliśmy szybko, a nasze żebra stykały się ze sobą
prawie boleśnie, gdy ścisnął mnie jeszcze mocniej.
—
Byłaś ze mną wtedy, gdy
najbardziej potrzebowałem oparcia. Nadal jesteś... Nie
przestraszyłaś się, widząc, że bywam momentami odrobinę
stuknięty. Nie pozwolę ci mnie zostawić teraz, gdy już
wyzdrowiałem, słyszysz?
Trochę
zaskoczył mnie ton jego głosu i ta moc, która była ukryta w tych
słowach. Nie spodziewałam się, że mógł zdobyć się na taką
odwagę i przybyć do mojego mieszkania tylko po to, by mi po raz
kolejny ogłosić swoją niechęć do naszej przyjaźni.
—
Nie mogę... — chciałam
powiedzieć, że brakowało mi tchu i nie mogłam oddychać, ale
natychmiast mi przerwał, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając.
—
Nie opuszczaj mnie! — zawołał
i w tych trzech słowach zawarł wszystkie swoje emocje i całe
uczucie, którym mnie darzył. Odkrył się kompletnie, tak jak
wtedy, gdy klęczeliśmy oboje na podłodze, otoczeni odłamkami
szkła i jego pucharami, a on płakał w moje ramię. To był ten sam
Gregor, a równocześnie ktoś zupełnie inny...
Jego
dłonie kurczowo zaciśnięte na moich ramionach, jego ciało
oddające swój żar mojemu, jego oczy patrzące prosto w moje, jakby
chciały znaleźć wejście do mej duszy — poczułam to wszystko w
jednym momencie i zrozumiałam. Odgadłam co ukrywał, ale nie
wypowiedziałam tego na głos. Byłam ciekawa czy sam zamierzał mi
to wyznać.
—
Nie zrobię tego — obiecałam,
wyswobadzając się z uścisku jego ramion i obejmując go. — Nawet
gdybym miała przez to cierpieć jak nigdy dotąd.
Stałam
na palcach, oddychając jego zapachem i czując jak szybko biło mu
serce. Pogładziłam jego włosy, odchylając się do tyłu, by
spojrzeć mu w twarz. Trzymał mnie kurczowo, jakbym była jego
jedynym oparciem i ratunkiem, choć z nas dwojga to ja byłam tą
niższą i bezbronną istotą.
—
Dlaczego przyszedłeś? —
spytałam, mówiąc wolno i z naciskiem.
Wsunęłam
mu palce we włosy i pociągnęłam lekko, zaznaczając, że byłam z
nim zupełnie poważna i oczekiwałam szczerej odpowiedzi. Musiał mi
to wyznać, cokolwiek ukrywał. Wiedziałam, że coś się stało...
po prostu to czułam!
Patrzył
mi prosto w oczy i znów dało o sobie znać to dziwne i
niezrozumiałe połączenie, które odczuwaliśmy względem siebie.
Wiedziałam, że mi nie skłamie. Mogłam wyczytać w jego twarzy
wszystko, a kłamstwo już w szczególności, dlatego, gdy przełknął
ciężko i rozchylił wargi, byłam pewna, że usłyszę prawdę,
choć nie takiej prawdy się spodziewałam.
—
Zakochałem się w tobie —
powiedział, tak po prostu, odrobinę ciszej. — Dlatego
przyszedłem, chrzaniąc tych wszystkich dziennikarzy i całą moją
popierdoloną rodzinę!