Moje
drogie!
Długo
myślałam nad tym posunięciem i wreszcie się zdecydowałam —
zawieszam działalność na blogu do odwołania. Nie wiem co jest
powodem potężnego kryzysu weny i niechęci do kontynuowania tej
historii — być może wypaliłam się już i brak mi świeżości?
Widzę, że każdy kolejny post, który publikowałam miał coraz
mniej odsłon i mogę to sobie tłumaczyć tym, że jest lato i skoki
nie cieszą się tak wielką popularnością, jak w zimie. Tylko co,
jeśli nie to jest powodem? Może to ja? Obniżyłam loty, wiem to
doskonale. Nie czuję już klimatu i tego dreszczyku emocji, który
towarzyszył mi zawsze podczas pisania o Gregorze. Źle pokierowałam
fabułą i niepotrzebnie podnosiłam go z wózka tak szybko. Jestem w
kompletnej rozsypce... a najgorsze jest to, że nie mogę oczekiwać
pomocy, ponieważ sama jestem sobie panią w tym pseudo-pisarskim
żywocie.
Nie
chcę, żebyście źle mnie zrozumiały — nie porzucam tej
historii, bo doszłam do wniosku, że nikt jej nie czyta. To
nieprawda. Wejść jest dużo, bardzo dużo i wciąż mnie to
zadziwia, choć ta frekwencja nie uwidacznia się w komentarzach.
Pisałam kiedyś, że będę publikować nawet dla jednej osoby i tak
bym robiła, tylko, że... nie mam obecnie chęci do kontynuowania.
Można to porównać do tego uczucia, gdy niby jest się głodnym,
ale nie można nic w siebie wcisnąć, bo organizm odmawia przyjęcia
pokarmu. Chcę pisać, wciąż mam to w sobie, ale zasiadając do
rozdziału mogę jedynie gapić się w białą stronę writera,
ewentualnie sklecić kilka zdań, które nijak nie łączą się w
całość. Później się złoszczę i wyzywam po cichu od
nieudacznic. Zmęczyłam się tą sytuacją...
Pozdrawiam!
Do napisania!