***
Na
początku nie było niczego — ani bólu, ani żadnego czucia —
tak, jakby w miejscu nóg, które przecież widział, pojawiła się
całkowita pustka. Skupiając myśli, z całych sił próbował
nakłonić otumaniony mózg do poruszenia palcami. Mówił
sobie cicho: — Teraz!
Koncentrował wzrok na stopach, aż piekły go
oczy, a między brwiami pojawiała się zmarszczka, zaciskał zęby i spinał się całym ciałem, ale obie kończyny wciąż pozostawały nieruchome. Martwe. Tak strasznie
bezużyteczne.
Zamknęli
go w pokoju — jego dawnej sypialni, która służyła mu, gdy był
młodszy i jeszcze nie tak sławny. Całymi dniami obserwował
znajome ściany, teraz zimne i puste, sterylnie czyste, co
doprowadzało go do szału.
Chcieli,
żeby zwariował — tego był niemal pewien. Nie powiedzieli mu o
niczym — odkąd obudził się po operacji i doszedł do siebie po
raz drugi, nikt z nim normalnie nie rozmawiał. Za towarzystwo miał jedynie
tysiące gniewnych myśli i wózek, na którym przesiadywał długie
godziny, sprzęt niezmiernie zimny i brzydki.
—
Nienawidzę was — szeptał te
słowa pod nosem niczym mantrę, a gorące i tak bardzo niechciane
łzy spływały mu po policzkach. Nie wiadomo, co miał na myśli...
może kierował je w stronę własnych nieruchomych nóg, a może...
całkiem obojętnej rodziny?
W
miejscu, gdzie jeszcze niedawno biło młode, mocne serce, ziała
wielka dziura, po brzegi wypełniona pustką — nie czuł nic oprócz
głębokiej, ciemnej złości i obrzydzenia. Dotarło do niego, że
wszystko to, co go wcześniej otaczało, było iluzją... rodzina,
przyjaciele, narzeczona...
Gdy
rozpoczynała się jego oszałamiająca kariera myślał, że jest
kimś lepszym, skoro wszyscy mu nadskakiwali, a obcy ludzie na jego
widok ściągali czapki z głów, porażeni geniuszem i ideałem jego
ciała. Rodzice
uśmiechali się z dumą, patrząc jak bił wszystkich rywali na
głowę i żaden nie był mu równy. Sponsorzy rozchwytywali go
między sobą, wszyscy chcieli, by nosił na sobie ich reklamy.
Tabuny dziewczyn piszczały na jego widok, a on czuł się bożyszczem
tłumów i nie ukrywał, że bardzo mu to pasowało.
Wystarczył
moment... kaprys losu, a później lawina innych zdarzeń, by znalazł
się na samym dnie, samotny i opuszczony. Czy chciał jeszcze wracać na szczyt? Czy mógł?
Przychodzili
do jego pokoju bardzo często — oni, psychologowie. Przeważnie
byli to mężczyźni w średnim wieku, dziwnie ubrani i w okularach o
grubych szkłach. Mierzył ich nieufnym spojrzeniem pełnym nienawiści, bo na takie wizyty było jeszcze zbyt wcześnie, a niewidzialne rany krwawiły bardziej, niż te, które miał na pokiereszowanych nogach. Komuś bardzo zależało, by jak najszybciej przywrócić go do psychicznej równowagi.
Przypominali mu o ojcu, ci dystyngowaniu panowie — ojcu, który w jednej chwili zmienił się z mentora i ideału w pazernego złodzieja, sprzedającego własnego syna za szeleszczącą walutę i brudne czeki.
Wrzeszczał i miotał się jak zwierzę zamknięte w klatce, a oni rezygnowali z misji i czym prędzej opuszczali pokój, szepcząc, że dla niego nie ma już ratunku. Zostawał sam, a wtedy znów zamykał się w szczelnych granicach własnego umysłu.
Przyszła pora na starszą kobietę — usiadła przed nim, siwowłosa i uśmiechnięta. Dotknęła jego dłoni, na co zareagował bardzo gwałtownie. Wybiegła na zewnątrz, przyciskając drżącą dłoń do spłonionego policzka. Musiało boleć, co przyjął z obojętnością — ciekawe jak wytrzymałaby ból, który trawił go od środka. Uderzył ją, bo ośmieliła się go dotknąć, a on tak bardzo nienawidził dotyku damskich dłoni odkąd... dowiedział się, że kobiety to zło. Były jak jego matka, fałszywe i przebiegłe. Były jak Sandra... zmienne i niewarte zaufania.
Tego dnia, gdy jego życie uległo nagłej zmianie na lepsze, siedział jak zwykle w samotności, choć za towarzystwo miał swojego laptopa — ktoś przyniósł go kilka dni wcześniej i zostawił na biurku.
Nie zastanawiał się długo i wyszukał potrzebne informacje w sieci. Wypadku nie pamiętał, ale chciał zobaczyć go oczami innych. Wiedział, że wciąż jeszcze był w tamtym momencie gwiazdą mediów, może nawet bardziej, niż wcześniej.
Odtworzony filmik sprawił, że zapłakał gorzko, choć wstydził się własnej słabości i czym prędzej wytarł oczy. To było... nieprawdopodobne, jak upadek ptaka, który stworzony, by lecieć, spada nagle z nieba bez większej przyczyny i wbrew naturze.
Obserwował własne nieruchome ciało upadające na zeskok niczym kukła, wygięte ręce, plamę krwi na śnieżnobiałym podłożu... Najgorsza była cisza, która trwała aż do końca nagrania — ci ludzie myśleli, że nie przeżył.
Wciąż jeszcze łkał cicho, gdy usłyszał skrzypienie drewnianych schodów — ktoś nadchodził. Zamknął pokrywę laptopa, by nikt nie mógł ujrzeć jego łez i słabości. Nie mieli prawa, by go nachodzić, skoro tyle razy oznajmiał głośno, że chciał być sam.
Kroki były cichutkie, zupełnie inne, niż słyszał zazwyczaj. To był ktoś obcy. Zjeżył się cały, wbijając płonący złością wzrok w ciemność, by przyzwyczaić oczy — ktokolwiek to był, powinien zwiewać jak najszybciej.
Rozległ się potężny huk, a on sapnął z irytacją, bo nie wiedział co się działo. Kobieta krzyknęła głośno, a jej spazmatyczny oddech zaszumiał mu w uszach. Znów przysłali mu kolejną zbędną psycholożkę! Powoli miał już tego wszystkiego dosyć — po co ten cyrk? Równie dobrze mogli całkowicie o nim zapomnieć i pozwolić mu umrzeć w samotności, skoro i tak już do niczego się nie nadawał!
Odezwał się najbardziej gniewnym tonem, na jaki było go stać, a niewidoczna postać przedstawiła się jako Lena. Nieśmiało, cicho... zupełnie nie tak, jak się spodziewał. Jej głos... coś w tym głosie go poruszyło. Dotknął miejsca na piersi, pod którym zabiło mocniej jego serce. Uniósł brwi, zaciskając drugą dłoń na poręczy wózka. Wyrzuć... odepchnij... niech ucieka... — te myśli kłębiły mu się w głowie.
Kazał jej się wynosić. Panował nad sobą na tyle, by nie wrzeszczeć. Coś go powstrzymywało, nawet, gdy ośmieliła się znów przemówić — użyła jego imienia, a na ten dźwięk znów załomotało mu w piersi.
Nie, nie, nie... nic nie poczuł, choć może jednak... tylko złość i... strach? Zupełnie niespodziewanie chwycił pierwszą lepszą rzecz, którą miał pod ręką, a była to miseczka z zimną, obrzydliwą zupą i rzucił w przestrzeń. Głośny trzask dał mu satysfakcję, lecz już po chwili ta nieznośna kobieta znów zabrała głos.
— Owsianka? — szepnęła, nie ukrywając zdziwienia.
— Kazałem ci się wynosić! — ryknął, kompletnie tracąc nad sobą panowanie.
Musiała się przestraszyć, bo już po chwili mignęło mu światło wpadające przez szczelinę uchylonych drzwi. Jedynie przez ułamki sekund mógł dostrzec zarys jej sylwetki — raczej niska, całkowicie przeciętna. Twarzy nie widział. Nie miał pojęcia kto to mógł być, ale nie sądził, że przysłano ją, by siłą wdzierała się do jego poranionej głowy. Mógłby zgnieść ją niczym natrętną muchę. Mógł zniszczyć, gdyby zbliżyła się zanadto — wciąż był wielkim Gregorem, choć obdartym z godności.
Wszystko powróciłoby do szarej normalności, gdyby nie jego szybko bijące serce — nie dopuszczał do siebie takiej myśli, ale podświadomie wiedział, że to właśnie ten głos go zainteresował i po cichu zaczynał żałować własnej nerwowej reakcji, po raz pierwszy od wielu, wielu dni.
Postać wróciła, gdy po raz kolejny katował się oglądaniem własnego upadku. Nie krył się z tym, choć doskonale wiedział, że podeszła bliżej i zaglądała mu przez ramię. Tak bardzo chciał się odwrócić, bo był ciekaw jej twarzy — czy była stara, czy młoda?
Nie odwracał się, ponieważ łuna bijąca od ekranu ukazałaby jego oblicze, a nie był gotów na obnażenie się do tego stopnia przed kimś obcym, choć posiadającym głos, który poruszał dziwne, wcześniej martwe struny w jego wnętrzu.
Chciał z nią porozmawiać, ale chyba onieśmielała ją panująca wokół ciemność. Mówił do niej, by choć przez chwilę ją słyszeć. Targały nim sprzeczne uczucia, co było nowością, bo przez długi okres czasu odczuwał jedynie złość i zupełną pustkę.
Pragnął zobaczyć jej twarz, ale to było niemożliwe, bo nie dopuszczał do siebie światła, a gdyby to zrobił, musiałby odsłonić przed nią własną cierpiącą duszę, na co nie był jeszcze gotowy.
LENA
*******
Pozwoliłam
sobie prawdziwie zatonąć w jego ramionach po raz pierwszy — ten
pocałunek był głęboki, napędzany jego tłumioną złością i
moim widocznym strachem. Drżałam, gdy zachłannie zgniatał moje
wargi swoimi, a całe ciało było doskonale świadome tego, że był
nieobliczalny.
Oparłam
dłonie na jego barkach, zamierzając go odepchnąć, choć tak
naprawdę chciałam przyciągnąć go bliżej i pozwolić mu na
wszystko — to, że był zdrowy i sprawny całkowicie zawróciło mi
w głowie.
Ścisnęłam cienki materiał, pod którym czułam ciepło jego skóry i
pracujące mięśnie ramion, gdy obejmował mnie mocniej. Przymknęłam powieki, wędrując niecierpliwymi palcami w górę jego karku, by wreszcie wsunąć je we włosy, na co zareagował cichym pomrukiem. Mogłam prosto i otwarcie przyznać, że po tak długim czasie uciekania przed wszelkimi fizycznymi kontaktami, tego mi było trzeba...
— Jesteś
dla mnie ważna — odezwał się nagle zdyszanym głosem, przyciskając usta do mojego ucha, a ja szeroko otworzyłam oczy. — Pamiętaj o tym, cokolwiek by się
działo.
Nie miałam pojęcia o co mogło
mu chodzić, ale pokiwałam głową na zgodę. Spojrzał mi głęboko
w oczy, szukając zrozumienia, a później delikatnie, choć stanowczo się odsunął — dopiero wtedy przypomniałam sobie, że nie byliśmy
w pomieszczeniu sami.
Thomas
właśnie podnosił się z podłogi, a jego twarz wyrażała
mieszaninę uczuć — od zaskoczenia do krańcowej złości. Szyję
miał siną, pod skórą wykwitały czerwone plamy, a z dolnej wargi
lała mu się krew. Musiał przygryźć ją, gdy walczył o oddech.
—
Chciałeś mnie zabić? —
spytał zdumiony, patrząc na Gregora. — Wiedziałem, że jesteś kłamcą, ale nie sądziłem, że aż takim wariatem!
Czekałam
na jego reakcję, gotowa do interwencji. Nie chciałam, by znów
rozgorzała między nimi walka, bo tym razem bałam się, że Gregor
mógłby zrobić coś znacznie gorszego.
—
Chciałem! — krzyknął,
wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie, a ja pokręciłam głową, bo
wyglądał jakby rzeczywiście był szalony. Zniknął gdzieś ten czuły facet, który jeszcze minutę wcześniej namiętnie mnie całował. — Dziwisz mi się? Co byś zrobił,
gdybym to ja regularnie stukał twoją panienkę?
Łamał
mu się głos i widać było, że pomimo całego chłodu, jaki
prezentował, ich zdrada zraniła go bardzo głęboko. Stojąc tam,
miałam dziwne wrażenie nierealności zaistniałej sytuacji — nie
mogłam uwierzyć, że byłam świadkiem takich wydarzeń, choć z
doświadczenia wiedziałam już swoje.
Zagryzłam
wargę, bo było mi szkoda Gregora, gdy tak dygotał obok mnie,
targany potężnymi emocjami. Wszystko stało się tak nagle —
zdrada Sandry, ujawnienie jego wielkiego i niezrozumiałego kłamstwa
— a ja chciałam jak najszybciej zostać z nim sam na sam, by
wszystkiego się dowiedzieć. Nareszcie!
Właśnie dotarło do mnie, że nigdzie nie widziałam blondyny, gdy usłyszałam
donośne prychnięcie Thomasa, więc skupiłam na nim całą swoją
uwagę. Minę miał prześmiewczą, gotował się do jakiejś
ironicznej uwagi. O, nie... nie... nie rób tego, chłopie —
krzyczałam w myślach, ale nie umiałam zmusić się do
wypowiedzenia tych słów na głos.
Zmierzył
Gregora taksującym spojrzeniem, a ja mimo wszystko się zdziwiłam,
bo byłam pewna, że tylko kobiety potrafiły tak robić.
—
Proszę cię... — stwierdził,
zawieszając na chwilę głos. — Nie dałbyś sobie rady z żadną
moją kobietą, skoro nawet nie potrafiłeś porządnie zaspokoić
swojej... Musiała...
Nie
dokończył kwestii, a jego głos utonął w mieszających się
okrzykach — moim i Sandry, która właśnie wbiegła do pokoju. Gregor ryknął donośnie i wiedziałam
już, że nadchodziła powtórka z rozrywki.
Rzuciłam
się ku jego plecom, by powstrzymać go przed natarciem na Thomasa, a
Sandra skopiowała moje ruchy, więc w tamtym momencie wkładałyśmy
całe swoje wątłe siły w odciąganie od siebie dwóch
rozwścieczonych facetów.
Objęłam
go w pasie, bardzo mocno, choć ręce drżały mi ze strachu. Szarpał
się, jakby całkowicie nieświadomy tego, że to ja go trzymałam, a
nie jakiś niewidoczny wróg.
—
Gregor, błagam! —
zaskomlałam, przytulając policzek do jego żeber. — Uspokój się, słyszysz? To nie twoja winaaa...
Nogi
ślizgały mi się po gładkim podłożu, silna wola słabła, a zęby
zacisnęłam tak mocno, że pod powiekami zobaczyłam gwiazdki.
Słyszałam okrzyki Sandry, która mocowała się z Thomasem, nerwowe
stękanie Gregora i powarkiwanie jego rywala. Musieli sztyletować
się wzrokiem.
—
Tak, bo to wszystko twoja wina, ty... —
wydarła się Sandra, a jej ton stawał się coraz bardziej piskliwy.
—... mała, wstrętna pijawko!
Podniosłam
głowę, by na nią spojrzeć, a Gregor nagle znieruchomiał w moich
ramionach, więc prawie runęłam na podłogę. Wyprostował się,
ujmując mnie za łokieć i przytrzymał.
—
Mówisz do mnie? — warknęłam
zdumiona, nieświadomie robiąc krok w ich stronę.
Zauważyłam,
że Thomas przestał się szarpać, ale on dla odmiany nawet nie
dotykał swojej... kochanki. Stał obok, oddychając głęboko i
wyglądał jakby było mu słabo.
Ciepła
dłoń stanowczo zacisnęła się na moim przedramieniu, by mnie
powstrzymać, a ja nie przerywałam kontaktu wzrokowego z blondyną,
która wyglądała na nieźle wkurzoną.
—
Jasne, że do ciebie. Widzisz
tu jakąś inną pijawkę?
Jej
głos... ten ton... zaniemówiłam na chwilę z oburzenia — jak
mnie nazwała? Pijawką? Niby dlaczego? Pomagałam jej narzeczonemu,
podczas gdy ona doprawiała mu rogi i dlatego zasługiwałam na takie
miano? Nawet nie żądałam należnych mi pieniędzy! A to... sucha,
wredna... małpa!
Nie
wiem jak to się stało, ale po chwili ciągnęłam ją za włosy,
wrzeszcząc dziko i popychając nas obie w stronę ściany. Włożyłam
całą swą siłę, by uderzyć jej ciałem w mur, a później
zaczęłam okładać ją dłońmi, bijąc na odlew aż trzaskało.
Chciałam, by bolało ją tak bardzo, jak mnie wcześniej! Wciąż
byłam w głębokim szoku, dopiero chwilę wcześniej próbowałam
powstrzymać Gregora, a tu sama wpadłam w jakiś amok...
—
Lena — odezwał się spokojny
głos, a ja uniosłam się w powietrzu i już po chwili stałam nieco
dalej, nie dosięgając Sandry.
Gregor
zasłonił mnie własnym ciałem, ślizgając się na kawałkach
szkła, które pokrywały całą podłogę. Sandra płakała cicho,
dotykając swojej puchnącej twarzy, a wtedy Thomas podszedł do niej
i nachylił się, by coś jej szepnąć.
Pokiwała
głową i dała się objąć. Wyglądało na to, że postanowili
wyjść z pokoju, a nawet z rezydencji. Ucieszyłam się, bo znacznie
przejaśniło mi się przed oczami, a czerwona furia, którą czułam
jeszcze chwilę wcześniej, zniknęła całkowicie.
Śledziłam
ich wzrokiem, a gdy już prawie dotarli do drzwi, Gregor ruszył za
nimi, wyciągając rękę w stronę swojej byłej. Thomas natychmiast go
zablokował, ale tamten odepchnął jego dłoń z łatwością, jakby
była tylko szmacianą kukłą.
—
Nikomu ani słowa — warknął
blondynce w twarz, przytrzymując ją za ramię. — Nikomu... ani... słowa!
Dokładnie widziałam
jak ugięła się pod wpływem jego wzroku, nawet nie mrugając.
Pokiwała głową, wyswobadzając się z bolesnego uścisku palców i
posłusznie ruszyła za Thomasem, który siłą ciągnął ją ku
wyjściu.
Wciąż jeszcze oddychałam spazmatycznie, jak po biegu, gdy Gregor odwrócił się moją stronę i w kilku krokach zmniejszył dzielący nas dystans. Zatrzymał się, a ja dopełniłam żądania bliskości widocznego w jego wzroku. Objął mnie w talii, gdy ujęłam jego twarz w dłonie, przyciągając go i złożyłam na spierzchniętych wargach delikatny pocałunek. Powtórzyłam pieszczotę tak, jak on wcześniej wobec mnie i dotykałam ustami jego czoła, powiek i policzków, ofiarując ukojenie nerwów. Przymknął powieki i wiedziałam, że cierpiał. Czułam jego ból własnym ciałem i chciało mi się płakać, ale pozostałam silna, bo okazał, że mnie potrzebuje.
Gdy wtulił twarz w moją szyję, oddechem unosząc splątane włosy, przejęłam część ciężaru na własne barki, i nie chodziło o to, że on kompletnie opadł z sił — w tamtym momencie powzięłam ostateczną decyzję, że będzie mógł dzielić ze mną wszystkie pokrętne tajemnice i wyznam mu gotowość na spotkanie z jego demonami, nie ważne jak były duże i straszne.
Opadliśmy na kolana, przyciągając się wzajemnie, jakby od tego zależało nasze życie, między porozwalanymi pucharami i odbijającymi przytłumione światło drobinkami szkła — otaczało nas wszystko, co pozostało po wielkim mistrzu, Gregorze Schlierenzauerze.