środa, 2 lipca 2014

ZAWIESZAM

Moje drogie!

Długo myślałam nad tym posunięciem i wreszcie się zdecydowałam — zawieszam działalność na blogu do odwołania. Nie wiem co jest powodem potężnego kryzysu weny i niechęci do kontynuowania tej historii — być może wypaliłam się już i brak mi świeżości? Widzę, że każdy kolejny post, który publikowałam miał coraz mniej odsłon i mogę to sobie tłumaczyć tym, że jest lato i skoki nie cieszą się tak wielką popularnością, jak w zimie. Tylko co, jeśli nie to jest powodem? Może to ja? Obniżyłam loty, wiem to doskonale. Nie czuję już klimatu i tego dreszczyku emocji, który towarzyszył mi zawsze podczas pisania o Gregorze. Źle pokierowałam fabułą i niepotrzebnie podnosiłam go z wózka tak szybko. Jestem w kompletnej rozsypce... a najgorsze jest to, że nie mogę oczekiwać pomocy, ponieważ sama jestem sobie panią w tym pseudo-pisarskim żywocie.
Nie chcę, żebyście źle mnie zrozumiały — nie porzucam tej historii, bo doszłam do wniosku, że nikt jej nie czyta. To nieprawda. Wejść jest dużo, bardzo dużo i wciąż mnie to zadziwia, choć ta frekwencja nie uwidacznia się w komentarzach. Pisałam kiedyś, że będę publikować nawet dla jednej osoby i tak bym robiła, tylko, że... nie mam obecnie chęci do kontynuowania. Można to porównać do tego uczucia, gdy niby jest się głodnym, ale nie można nic w siebie wcisnąć, bo organizm odmawia przyjęcia pokarmu. Chcę pisać, wciąż mam to w sobie, ale zasiadając do rozdziału mogę jedynie gapić się w białą stronę writera, ewentualnie sklecić kilka zdań, które nijak nie łączą się w całość. Później się złoszczę i wyzywam po cichu od nieudacznic. Zmęczyłam się tą sytuacją...

Pozdrawiam! Do napisania!


czwartek, 15 maja 2014

17

Witajcie!
Udało mi się wreszcie napisać w miarę zadowalający rozdział, więc od razu Wam go prezentuję i czekam na opinie. Widzę mały zastój w blogowym świecie — szkoda... To zrozumiałe, dla wielu dziewczyn nastał teraz ciężki czas i mam nadzieję, że to wkrótce minie, bo na horyzoncie LGP! Cieszę się, bo będę miała okazję znów „podniecać” się skoczkami, jak to mam (podobno) w zwyczaju, tym razem oglądając ich na żywo pod skocznią ;) Życzę Wam przyjemnego weekendu, mimo nie najlepszej pogody. Pozdrawiam!
PS: Angela to moje zdrobnienie od imienia Angelika ;) Pamiętacie jeszcze mamę Gregora oraz gosposię i ich mały sekrecik?

***
Tak dłużej być nie może!
Sandra przemaszerowała przez całą długość hotelowego pokoju i zamaszystym ruchem posadziła swoje szczupłe ciało w fotelu. Jej włosy zafalowały, opadając wreszcie na świeżo opalone ramiona i przysłaniając nieco twarz. Zdmuchnęła niesforne pasmo, równocześnie strzepując nieistniejące pyłki ze swoich wcale nie najtańszych dżinsów. Była zła, a nawet oburzona.
Ja tam nie narzekam... — odpowiedział jej Thomas, podnosząc lekko głowę. Leżał na dużym łóżku i wyglądał na bardzo zrelaksowanego. Sińce po pamiętnej bójce z Gregorem zaczynały już blednąć i znów przypominał starego siebie — tego radosnego, uśmiechniętego faceta, którym przecież w głębi duszy wciąż był. 
Oboje przebywali w jednym z luksusowych hoteli gdzieś na krańcu świata i właśnie dobiegał końca ich wspólny tydzień pełen namiętności i wyznań, czułości i obietnic bez pokrycia. Gdy już wyczerpały się wszystkie słowa, a ciała zaczęły odczuwać znużenie bliskością, opadła również cała atmosfera romantyczności i powróciły stare demony, ukryte tylko pod powierzchnią zaślepiającej ich żądzy.
— Tu nie chodzi o ciebie, tylko o to, że on został tam całkiem sam z tą... tą... — Sandra zgubiła wątek, wygrażając uniesionym palcem.
Patrzyła na swojego ukochanego z grymasem na twarzy, który mógłby być uroczy u każdej innej dziewczyny, ale nie u niej. Thomas to widział, lecz odpychał takie myśli w najdalszy kąt swojego umysłu. One czasami wracały ze zdwojoną siłą, a wtedy... docierało do niego, że ona była złym człowiekiem. Prawdziwie zepsutą kobietą, skupioną jedynie na sobie — egoistką w najczystszym tego słowa znaczeniu. Zauważał, że zaczęli się od siebie oddalać już wtedy, gdy zrobili krok przez próg willi, tuż po wielkiej kłótni i zdewastowaniu pokoju z pamiątkami Gregora. Ten wspólny wyjazd miał im przypomnieć o tym, jak bardzo się kochali. Przypomniał? Chyba jednak nie...
Thomas coraz częściej wspominał swojego starego przyjaciela, towarzysza najważniejszych zdarzeń młodego życia. Dlaczego czuł do niego niechęć, a nawet nienawiść i jednocześnie tak bardzo za nim tęsknił? Czyżby żądza, którą czuł w stosunku do jego narzeczonej powoli się wypalała? Być może dlatego raz za razem wracał myślami do tej prawdziwej męskiej przyjaźni, którą tak nieopacznie i brutalnie zniszczył...
— Czyżbym wyczuwał nutkę zazdrości? — spytał zaczepnie, podpierając się na łokciach. — Sądzisz, że między nimi coś jest?
Nie uszedł jego uwagi cień, który przemknął przez twarz blondynki, niemal natychmiast ustępując miejsca minie pełnej powątpiewania. — Gregor miałby wiązać się z taką prostaczką? — wyśmiała go, wstając na równe nogi. Thomas również wstał, ale nie podszedł do niej. Zdenerwowało go to, że wciąż wspominała o tamtej dwójce. Czuł, jakby ich wspólne życie obracało się tylko i wyłącznie wokół zemsty i krzywdzenia innych. Nie chciał tego. Już nie...
— Dlaczego wciąż wymyślasz dla niej nowe nazwy, za każdym razem bardziej obraźliwe? Przecież ona ma imię... — upomniał Sandrę, patrząc na nią z naciskiem przez dzielącą ich odległość. — Łatwiej byłoby mówić po prostu: Lena. Nazwij swój największy strach po imieniu, a wtedy na pewno szybko zniknie.
Uniosła brwi i szeroko otworzyła oczy, zastygając w zdziwieniu. Co on właśnie powiedział? Jej największy strach? Lena? Przecież to zwykłe kłamstwo, a ona wcale nie musiała bać się żadnej innej kobiety, w szczególności już takiej małej, nic nie znaczącej brzyduli! Gregor to przeszłość — obchodził ją jedynie ze względu na zobowiązania, których się podjęła, będąc jeszcze młodą, zauroczoną pannicą. A może jednak nie...
— Jesteś śmieszny — wypaliła, potrząsając głową i zostawiła go samego, na tle satynowej pościeli, którą jeszcze kilka godzin wcześniej tak ochoczo dzielili. Szybko zatrzasnęła za sobą drzwi, by nie zdążył ujrzeć tej niepewności, która czerwonym rumieńcem zdenerwowania ozdobiła jej policzki.
Niestety, on widział.
Widział i wiedział już doskonale, że przy pomocy jakiegoś wyjątkowo głupiego zrządzenia losu pomylił zwykłe ludzkie pożądanie z prawdziwą miłością...

***

Postanowili wrócić do Austrii.
Irytował go stukot jej niebotycznie wysokich obcasów, gdy podążał o krok za nią przez halę odlotów jednego z większych lotnisk świata. Mógł obserwować jak kołysała biodrami, a jej zwiewna sukienka falowała lekko, bardzo zalotnie. Co z tego, skoro to pożądanie, które — mógłby przysiąc — odczuwał jeszcze kilka dni wcześniej, wyparowało nagle i pozostawiło po sobie jedynie kompletną pustkę, bez stanów pośrednich.
Mijali ich ludzie, a szmery i odgłosy prowadzonych rozmów łączyły się w jeden, bardzo denerwujący hałas. Thomas musiał przystanąć w tłumie i przetrzeć zmęczone oczy — nie zaczekała na niego, jak się później okazało, choć wcześniej miała w zwyczaju nie wypuszczać z uścisku jego dłoni. Nawet nie zauważyła, że zwolnił, idąc prosto przed siebie. Stał tak przez krótką chwilę, aż całkowicie zniknęła mu z oczu. Nie czuł zupełnie nic i zastanawiał się, czy ten stan był tylko przelotnym znudzeniem, czy tak już miało pozostać.
— Dlaczego zostawiłeś mnie samą? — spytała piskliwie pół godziny później, gdy przypadkiem odnalazł ją w poczekalni. Wyrzut widoczny w jej oczach sprawił, że znalazł się na skraju wybuchu, ale w porę się opanował. To nie był czas i miejsce na kłótnie.
 — Musiałem odetchnąć, ten upał mnie dobija — powiedział tylko, siadając obok i dla spokoju kładąc dłoń na jej dłoni. Nie umknęło mu, że była spięta. To znaczyło, że ona także czuła ten chłód wkradający się do ich życia. Może się mylili? Może postąpili zbyt pochopnie porzucając wszystko dla siebie nawzajem? Spojrzał jej w oczy kilka razy, głęboko, w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie znalazł nic, oprócz strachu... przed przyszłością.

***

Ciężkie chmury sunęły po niebie tak nisko, że z perspektywy osoby patrzącej z drogi wyglądało to, jakby zahaczały  lekko o spiczasty dach willi, która tonąc w szybko zapadającym zmierzchu, wyglądała jeszcze bardziej ponuro, niż zwykle. Cicha, ciemna i opuszczona budowla, kiedyś tak efektowna, stała się mieszkaniem dla cieni i strachów, a schowane gdzieś głęboko pod podłogą sekrety tylko czekały, by je odkryć.
To właśnie zainteresowało młodego dziennikarza, który już po raz kolejny zatrzymał swoje auto w pobliżu podupadającej rezydencji i wpatrywał się w jej zarys oświetlony delikatną księżycową poświatą. 
— Gdzie się podzialiście? — pytał sam siebie, wystukując na desce rozdzielczej nerwowy rytm. — Co jest z wami nie tak?
Musiał zapalić silnik, bo wieczór był wyjątkowo chłodny jak na tą porę roku, a on siedział w miejscu już od kilkudziesięciu minut. Skostniał cały i zmarzł, nie znajdując niczego nowego. Irytował się. Trzęsły mu się dłonie. Musiał sięgnąć po papierosa, albo najlepiej kilka.
Damian nie miał w swoim miejscu pracy ugruntowanej pozycji — gazeta, dla której pracował, była brukowcem i rotacja tematów następowała niezwykle szybko, podobnie jak i piszących dla niej dziennikarzy. Udało się wyciągnąć na światło dzienne czyjeś brudne sekrety, więc można było być spokojnym o dzień następny i tak przez wiele tygodni, aż do znudzenia. 
Miał dopiero dwadzieścia osiem lat, pisał zawodowo od pięciu, a czuł się jak stary, doświadczony i znużony życiem pismak, zaprawiony w boju o sensację. Na jego miejsce czyhało wielu podobnych, więc musiał działać szybko i na szeroką skalę — dlatego właśnie tak bardzo wkręcił się w podejrzaną historię zniknięcia Gregora Schlierenzauera, skoczka narciarskiego wszech czasów i żyjącej legendy sportów zimowych.
— Biedny młodziak, chciałoby się powiedzieć. Zgasł szybciej, niż zabłysnął, w samym punkcie kulminacyjnym swojej kariery — mówił sobie pod nosem, mając przed oczami migawki z przeróżnych konkursów, w których oglądał Gregora, gdy zaczął za nim węszyć. — Szkoda tylko, że ludzie żałują go, nie wiedząc o jego malutkim sekrecie!
Zacisnął dłonie w pięści, zgniatając niedopalonego papierosa między palcami. Wciąż nie mógł uwierzyć w udział Leny w tym wszystkim. Co tam robiła ta mała dziwka, która tak nim wzgardziła przed kilkoma laty? Uciekła, tak po prostu! Nikt chyba nie zdawał sobie sprawy ile najadł się wstydu po tym wszystkim. Jego własna rodzina prawie się go wyrzekła i musiał wyjechać. Nigdy nie pomyślałby nawet, że los skierował go znów w jej stronę, i to w takich okolicznościach.
— Tym razem ci nie odpuszczę — wymruczał w ciemności, odpalając kolejnego papierosa i zaciągając się głęboko. Zamknął oczy i wypuścił dym nosem. — Będziesz płakać nawet głośniej, niż wtedy i błagać o litość. Tym razem nie uderzę w ciebie, ale w tego kochasia. Ciekawe ile będziesz w stanie poświęcić, żebym go nie pogrążył, gdy już znajdę wystarczająco dużo dowodów, które będę mógł upublicznić... 
Przywołał przed oczy obraz tych dwojga tamtego ranka... Kaleka, który stał o własnych siłach i dziewczyna, która przyrzekała we łzach, że już nigdy w życiu nie pozwoli nikomu się do siebie zbliżyć. Jakie to urocze. Jakie śmieszne. Byli żałośni, oboje. 
Damian nie mógł już dłużej tam być, więc szarpnięciem wrzucił bieg i odjechał z rykiem silnika, całkowicie nieświadomy, że podczas gdy on obserwował willę, ktoś bacznym okiem przypatrywał się jemu. Auto zniknęło w oddali, zostawiając za sobą obłoki kurzu ginącego w ciemnościach, a wewnątrz budynku cicho zaskrzypiała przesuwana kotara. Cień przemykający pustymi korytarzami miał ludzką twarz i przyprószone pierwszą siwizną włosy.

***

Nazywali ją gosposią już od wielu, wielu lat, więc zdążyła przywyknąć, a nawet to określenie polubić. Czuła się panią wielkiego domu, choć był on tak przeraźliwie cichy i pusty, w dodatku nie należał do niej. Słyszała ciszę, jej wszystkie ledwo zauważalne odgłosy — miarowe tykanie starego zegara, skrzypienie podłogi i stękanie zabytkowych mebli. Przechadzała się korytarzami i delektowała spokojem, by po kilku chwilach dotrzeć do kuchni, jej prawdziwego królestwa.
Gotowanie polubiła jeszcze jako młoda kobieta, a to za sprawą pewnego młodzieńca, który często przychodził do jej rodzinnego domu. Miała wówczas dwadzieścia sześć lat i była pewną kandydatką do staropanieństwa — społeczeństwo było wtedy okrutne. Mieszkała z rodzicami i nie wymagała od życia zbyt wiele, byle tylko mieć gdzie spać i do kogo rzec słowo. 
Długie godziny spędzała na sumiennym wypełnianiu wszelkich prac domowych, za co niejednokrotnie była karcona przez matkę, która wolała, by najstarsza córka podźwignęła się jeszcze z kolan i znalazła męża, nie wspominając już o miłości. Ona znosiła to wszystko dzielnie, wpuszczając te słowa jednym uchem, a drugim wypuszczając. Była zdecydowana celebrować własną samotność do końca. Sądziła, że nie potrzebuje mężczyzny — dopóki nie nadszedł ten pamiętny dzień.
Doskonale zachowała w umyśle widok jego świeżej i wesołej twarzy, gdy przekroczył próg ich drewnianej chaty. Akurat zamiatała podłogę, podrygując do wymyślonej melodii, którą nuciła pod nosem. Zazwyczaj się z tym kryła, by nie narazić się na krytykę matki czy siostry, ale w tamtym momencie była pewna, że nikt jej nie słyszał. A jednak...
Jego głos miał barwę karmelu, mogła to widzieć, słysząc go. Ciepła fala lepkiej mazi spłynęła po jej ciele, gdy przemówił i przestraszył ją do tego stopnia, że wypuściła miotłę z rąk. Stanęła, rażona niewidzialnym piorunem i dotarło do niej bardzo szybko, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Policzki zapłonęły, podobnie serce, a on spytał po prostu:
— Czy Angela jest w domu?
Od tamtej chwili minęło wiele lat, ale ona wciąż żywo reagowała na jego wspomnienie. Przychodził często, zbyt często. Jej serce fikało koziołki i wypatrywała za nim oczy, coraz bardziej załamana. Mogła dokładnie opisać momenty, w których jej siostra i on coraz bardziej się w sobie zakochiwali. Widziała to wszystko na własne oczy — pierwsze nieśmiałe spotkania ich dłoni, potem ust... namiętne pocałunki, które wymieniali pod osłoną ciemności, gdy w parną lipcową noc odprowadził ją z tańców... Dusza w niej upadała z każdym ich cichym westchnieniem, gdy oparta o wilgotną ścianę podsłuchiwała, jak po raz pierwszy się kochali. Dlaczego to nie mogę być ja? — myślała, przełykając gorzkie łzy. — Co ma ona, czego nie mam ja? Jest moją rodzoną siostrą, krwią z krwi. Mamy takie same włosy, figury... nawet oczy podobne. Jak to się stało, że ja kocham jego, a on kocha ją?
Wzięli ślub kilka miesięcy później, ona cała w dziewiczej bieli, a on przystojny jak młody bóg. Nikt nie zwracał uwagi na druhnę, w szczególności zaś na jej palce o paznokciach zdrapanych do krwi. Całe wesele jawiło jej się niczym farsa urządzona, by sprawić jej przykrość i ból, by z niej zadrwić. Wyła wewnątrz, uśmiechając się promiennie. Zajmowała się wszystkim, jak najlepsza z dobrych sióstr. Angela była taka szczęśliwa i taka... O, miała ochotę wybić jej oczy i wyrwać serce, aby przestała się tak czuć właśnie dzięki niemu!
Nadeszła już północ, a ona wciąż nie mogła się pogodzić z myślą, że on zamieszka w ich domu i będzie musiała oglądać go przez resztę życia i każdego dnia znosić ból rozgrzebywanych ran. Topiła smutek w alkoholu, dopóki nie straciła poczucia czasu i rzeczywistości. Rzuciła się w wir tańca i zabawy, a wszyscy zgromadzeni na weselu byli zdziwieni jej zachowaniem, ponieważ po raz pierwszy odsłoniła przed innymi swoją prawdziwą twarz. 
Rozpuściła włosy, pozwoliła sobie na szczery uśmiech i tańczyła, jakby zatrzymanie się groziło śmiercią. Ludzie potrząsali głowami w niedowierzaniu, tylko on jeden, siedzący za stołem młodych, patrzył jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Była piękna, bo była prawdziwa. Objawiła mu się dopiero wtedy, gdy już było za późno. Spojrzał na siedzącą obok dziewczynę w bieli, która nie odrywała od niego rozanielonego wzroku i znów na wirującą w tańcu rusałkę. Prawie złapał się za głowę, uświadamiając sobie, że popełnił błąd — poślubił nie tę siostrę, co trzeba!

***

— Gregor... — westchnęłam, prawie dławiąc się powietrzem. — Ja chyba jestem w szoku i nie sądzę, by moja obskurna kuchnia była dobrym miejscem na tego typu rozmowy...
Wysunęłam palce z jego włosów, które wcześniej ściskałam, by nakłonić go do mówienia prawdy. Nie tego się spodziewałam! Czego ty chcesz, dziewczyno — wołał oburzony głos w mojej głowie. — Bierz się za dzieło, skoro tak ładnie mówi, że cię kocha. Kocha cię, słyszysz? Ogłuchłaś? Zgłupiałaś? To Gregor, śliniłaś się do niego przez tyle dni, a teraz chcesz go odrzucić? Patrz jaki jest fajny, jaki przystojniak z niego. Gniewny, mroczny, pewny siebie facet, który ma problemy emocjonalne i zbzikowaną rodzinkę — jak w cholernym romansie! 
Musiałam potrząsnąć głową, by uciszyć tą pustą panienkę, którą byłam wewnątrz. Tu nie chodziło o to, jaki Gregor był, a jaki nie był. Tu chodziło o uczucia, a więc o poważne sprawy. Obserwowałam jego twarz, czekając na jakiś ruch. Zbyt długo miał tą fazę normalności, więc mogły nas dzielić tylko minuty od powrotu "starego" Gregora. No ładnie, podejrzewałam faceta, w którym byłam nieziemsko zadurzona, o chorobę psychiczną! Dlaczego, do ciężkiego licha, u wszystkich doszukiwałam się jakiejś ciemnej strony? Czy to dlatego, że Damian był świrem i miałam tą nieprzyjemność, by odczuć jego szaleństwo na własnej skórze? To wszystko było takie ciężkie, ta cała miłość! 
Ale Gregor... Widziałam jego twarz i była mi ona tak droga, nawet droższa od mojej własnej. Bicie jego serca, oddech — gdy czułam go blisko, czułam, że żyję. Brakowało mi go przez ten czas rozłąki tak niesamowicie, że to prawie bolało. Czy to naprawdę była miłość? — Tak, brawa dla ciebie, tępa strzało — zawołała moja niedobra wewnętrzna wersja. — To właśnie jest miłość, a teraz bierz go w czym stoi i nie waż się wypuścić!
 Przewrócił oczami, obejmując mnie ciaśniej i ściskając do utraty tchu. Poddałam się, gdy znów poczułam jego ciepłe wargi na swoich. Zauważył pewnie, że rozmowa ze mną w wielu przypadkach nie ma sensu, więc postanowił kontaktować się niewerbalnie. Kant stołu po raz kolejny wbił mi się w plecy, ale tym razem był to przyjemny ból, łagodzony jego dotykiem. Coś się we mnie odblokowało, zaczęłam odpowiadać na pocałunki coraz śmielej i po chwili rozpętała się prawdziwa wojna o to, kto kogo całował.
Nie podejrzewałam siebie o taką śmiałość, ale przylgnęłam do niego całym ciałem, zupełnie bezwstydnie czerpiąc zadowolenie z tego, jak reagował na moją bliskość. Nie pozwalałam mu o sobie zapomnieć. Przestał oddychać szybko, a zaczął dyszeć. Byłam podniecona do granic wytrzymałości i właśnie nosiłam się z zamiarem zawleczenia go do swojego pokoju, gdy trzasnęły drzwi wejściowe, zwiastując nam bardzo nieoczekiwany powrót Duni. 
— Ma wyczucie czasu, cholera jedna! — jęknęłam, odklejając się od Gregora, którego wyraz twarzy wskazywał, że był lekko nieobecny i nie bardzo rozumiał co się stało. Wyciągnął dłonie w moją stronę, ale odsunęłam się, dotykając piekących policzków. Oddychaj i udawaj, że nic nie było.
— Jaka szkoda — stwierdził Gregor, po czym przeczesał włosy dłonią, choć były już wystarczająco przeze mnie rozczochrane.
Staliśmy obok siebie, gdy moja przyjaciółka pozbywała się butów i kurtki, a później weszła do kuchni. Gdy tylko na nią spojrzałam, wiedziałam, że miała mi coś do powiedzenia. Stało się coś, i to coś ważnego.
— Przeszkodziłam w czymś, prawda? — spytała od razu, wcale nie onieśmielona tym faktem.
Potrząsnęłam głową, na co Gregor pokiwał i nagle usiadł ciężko na taborecie. Dunia zastygła w miejscu, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Postukałam palcami o blat, udając niewiniątko.
— Dobrze, że usiadłeś — zwróciła się wprost do niego, wyciągając dłoń, w której trzymała zwiniętą gazetę. — Tu jest coś, co mogłoby zwalić cię z nóg. Dosłownie.
Serce mi załomotało, nawet mocniej i szybciej, niż wtedy, gdy Gregor przyciskał mnie do siebie, jakby chciał byśmy stali się jednym ciałem — wiedziałam co musiała zobaczyć Dunia na pierwszej stronie, by w ogóle zwrócić na to uwagę. Ona nigdy nie czytała gazet!

środa, 30 kwietnia 2014

16




***

Zrobiło się gorąco.
Moje powieki były ciężkie i opadające, a mózg pracował na zwolnionych obrotach, jakby równoważąc zbyt szybko bijące serce. Czułam Gregora wszędzie — jego ręce badały moje ciało w sposób pewny i nieustępliwy. Nie żebym się jakoś specjalnie przed nim broniła... Głośne oddechy mieszały się w ciemności, a oprócz nich nie było słychać zupełnie nic. Dom był pusty i nic nie stało na przeszkodzie, byśmy mogli... ale jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju.
Przez warstwę podniecenia i ogromnej żądzy, jaką czułam, przedzierało się wspomnienie dawnych upokorzeń. Zamykałam oczy, by czuć jeszcze mocniej, ale wtedy dochodził do mnie głos rozsądku i to było najgorsze...
Nie mogę — westchnęłam, odpychając go po raz kolejny.
Jego mina nie należała do wesołych, gdy posłuchał mnie od razu i się wycofał. Zastygłam z rękami wyciągniętymi w jego stronę i patrzył na to, nie rozumiejąc moich intencji. Sama nie wiedziałam, co chciałam zrobić...
Przepraszam, jeśli byłem zbyt... — zastanowił się, szukając odpowiedniego słowa, ale nie dałam mu skończyć.
Nie... Nie! To moja wina... — oznajmiłam, poprawiając bluzkę i ruszyłam w stronę drzwi. — Przepraszam, muszę wyjść na chwilę. Odetchnąć, czy coś...
Szarpnęłam za klamkę z całkowicie niepotrzebną brutalnością i o mało co nie przyłożyłam sobie w głowę ramą drzwi, ale za to mogłam już swobodnie oddychać. Tak mi się tylko wydawało...
Pójdę z tobą — usłyszałam za plecami i prawie puściłam parę nosem. Czy on nie zrozumiał aluzji? Chciałam pobyć przez chwilę sama, żeby uspokoić galopujące serce.
Nie trzeba! 
Nic sobie z tych niezbyt uprzejmych słów nie robił i poszedł za mną. Zatrzymałam się u szczytu schodów i odwróciłam w jego stronę, by sprawdzić jakie miał zamiary. Wyglądał na zadowolonego z siebie. Chyba nie zamierzał... Nie, przecież to niemożliwe, żeby...
Chcę wyjść na zewnątrz — poinformował mnie całkowicie poważnie. Otworzyłam oczy szeroko, autentycznie zdumiona.
Nie możesz! — zawołałam, łapiąc go za łokieć.
Spojrzał na moją dłoń i nakrył ją swoją, rozgrzewając mi skórę.
Kto mi zabroni? — spytał zaczepnie, ściskając moje palce. — Może ty?
Mrugałam bardzo szybko, analizując jego słowa. Dobrze się bawił, widząc moją minę, bo na jego twarzy wciąż gościł ten sam zadowolony uśmiech. Chciał wyjść ze mną na podwórko... o świcie... na własnych nogach...
To będzie bardzo niemądre posunięcie z twojej strony — ostrzegłam go, jednak nie mogłam zrobić zupełnie nic, by go powstrzymać. Był panem we własnym domu i naraziłabym się na śmieszność, gdybym próbowała na siłę go od tego pomysłu odciągać.
Dlatego właśnie tak bardzo mnie to kręci — stwierdził, przewracając oczami i splótł swoje palce z moimi, ciągnąc mnie za sobą. Opierałam się jeszcze przez chwilę, ale niestety, tym razem również okazał się o wiele silniejszy.
Nie minęło dużo czasu, a my już zbiegaliśmy po schodach ciemnym korytarzem, mknąc w stronę wyjścia. To znaczy — Gregor biegł, wypuściwszy wcześniej moją dłoń z uścisku, a ja goniłam go co tchu z mocnym postanowieniem, że mogłam go jeszcze powstrzymać.
Zwolnij! — zawołałam, przeskakując pod dwa stopnie naraz.
Zatrzymał się gwałtownie, więc prawie na niego wpadłam. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyłam, bo chwycił mnie w pasie i ściągnął z ostatniego schodka, śmiejąc się głośno.
Nie marudź, Lenka. To tylko mały spacerek i mogę ci obiecać, że nikt nas nie zobaczy.
Oparłam dłonie na jego ramionach i zamachałam stopami, błagając niemo, by mnie puścił. Byłam zbyt ciężka i w ogóle co to za pomysły z jakimś podnoszeniem...
Ależ jesteś niedostępna! — syknął, robiąc trzy kroki, podczas gdy ja wciąż wierciłam się w jego ramionach, unikając kontaktu wzrokowego. — Wzięłaś przykład ze mnie? To nie jest dobry pomysł, jeśli chciałabyś znać opinię eksperta od odtrącania ludzi...
Szarpnęłam się ostatni raz i skapitulowałam. Otoczyłam jego szyję ramionami i pozwoliłam mu dźwigać mnie aż do wyjścia. Skoro czuł się taki rozbuchany i ogólnie bardzo na siłach do takich zabaw, to czemu nie? 
Zmieniłeś się — zauważyłam, lekko przyciskając usta do jego ucha, a on natychmiast znieruchomiał. 
Uścisk ramion zelżał i zsunęłam się w dół, z ulgą dotykając stopami bezpiecznej podłogi. Nie wypuścił mnie jednak... Musiałam podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy, a tam...
To źle czy dobrze? — spytał, wciąż trzymając mnie blisko siebie. Trudno było wyczytać cokolwiek z jego twarzy, bo był mistrzem ukrywania uczuć. 
Tylko te oczy, zazwyczaj ciemno brązowe, a w tamtym momencie prawie czarne, błyszczały lekko w mdłym świetle budzącego się dnia i dawały mi znak, że Gregor czuł i walczył ze sobą wewnętrznie jak każdy normalny człowiek.
Wszystko działo tak szybko — atmosfera stawała się gęsta i lepka od jakiegoś ciężkiego napięcia, które wkradło się między nas niczym sunący w powietrzu dym. Znów poczułam się przez niego osaczona, jak wtedy na górze, gdy odtrąciłam go po raz kolejny, choć wcale nie chciałam. Paraliżował mnie jego dotyk, spojrzenie i oddech, który doskonale słyszałam, zdając sobie sprawę jak był zdyszany i szybki. Chciałam nim oddychać... już zawsze.
Palce bezwiednie zaciskały mi się na jego koszulce, naśladując ruchy, które on sam wykonywał. Przyciągaliśmy się wzajemnie, badając własne reakcje. Zapomniałam o mruganiu, a oczu nie odrywałam od jego twarzy, która w tamtym momencie przesłoniła mi cały świat, nie po raz pierwszy.
Nie wiem — szepnęłam i to była najszczersza prawda.
Nie miałam pojęcia, czy wolałam go takiego, jakim się stał — bardziej wyluzowanego, a nawet zabawnego, świadomego własnego ciała, przez co był pociągający jak diabli i bardzo niebezpieczny, czy właśnie chciałam powrotu Gregora sprzed przemiany, tego nostalgicznego, tajemniczego faceta, który chował się w zaciszu czterech ścian, pilnie strzegąc swoich uczuć i sekretów.
Tamten Gregor był jak postać z baśni albo bohater kobiecych snów o kimś niedostępnym i zimnym, a równocześnie niepokojąco gorącym wewnątrz. Takim go poznałam i takim zapamiętałam, więc jego obecna postać zdawała mi się być zbyt... normalna. 
Może miałam zbytnio wybujałą wyobraźnię i należałam do tych skrajnie niepoprawnych romantyczek, ale Gregor był dla mnie jak mój własny bohater ciekawej, gotyckiej powieści, której akcję współtworzyłam. Przez te zimowe dni, które spędziłam w willi, wydawało mi się, że grałam w jakimś wyjątkowo pokręconym filmie... 
To przez ciebie — stwierdził, wytrącając mnie z tego ciągu myśli. — Zmieniłem się, bo poznałem kogoś, dla kogo warto wyjść z własnej skorupy i z kim mógłbym pokazać ludziom moją prawdziwą twarz.
Musiałam westchnąć, bo ta jego nagła wylewność mnie zawstydzała. Tego było zbyt wiele i za szybko... Moje kobiece serce, łase na komplementy i wyznania, nie wyrabiało z biciem w normalnym rytmie! Co on ze mną robił samymi tylko słowami?
Wciąż miałam w pamięci informację, z którą przybyłam tam późnym wieczorem — chciałam go ostrzec przed dziennikarzami, którzy prawdopodobnie węszyli w pobliżu jego domu, poszukując informacji.
Nie dziwiłam się temu, był przecież postacią publiczną, sławnym sportowcem, który znikł nagle i nie powracał przez długi czas — to było wystarczającym powodem do zainteresowania, zważywszy na to, że jego rodzina, będąca w jakimś sensie także czymś w rodzaju rzecznika prasowego, zwinęła się i zapadła pod ziemię.
 — Nie masz mi nic do powiedzenia? — naciskał, gdy przez dłuższą chwilę nie odezwałam się ani słowem. Schylił się, by widzieć mnie wyraźnie, a ja odwróciłam twarz.
Byłam całkowicie skołowana i ta sytuacja zaczynała mnie męczyć, choć sama nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież tego chciałam! Chciałam Gregora i marzyłam, by obdarzył mnie jakimś uczuciem, nawet przyjaźnią, a skoro on zaczynał wyjawiać mi takie rzeczy, to mogło świadczyć o tym, że wyświechtany frazes negujący istnienie przyjaźni damsko-męskiej był bardzo trafny.
Idziemy? — spytałam wreszcie, wskazując na drzwi.
To była dosyć brutalna zmiana tematu i próba zignorowania słów, które padły wcześniej. Zauważyłam cień, jaki przemknął mu po twarzy, ale to trwało tylko chwilkę. Uśmiechnął się znów, jakby nic się nie stało i wyminął mnie, zbliżając się do drzwi.
Niezdecydowane panie przodem.
Świtało już, gdy nieśmiało przekroczyłam próg i wydostałam się z domu pełnego tajemnic, które miałam już dawno wyjaśnić, a wciąż mi się to nie udawało. Mogłam wyczuć w chłodnym górskim powietrzu tą wspaniałą, wiosenną świeżość i wypełnić nią płuca, ale widok miny Gregora sprawił, że zapomniałam o oddechu.
Obserwował wszystko z lekko rozchylonymi wargami i szedł powoli przed siebie, a ja trzymałam się blisko. Widziałam niebo odbijające się w jego oczach i emocje wypływające z grymasu twarzy. Nie ukrywał niczego w tamtym momencie — schylił się i położył dłonie na kolanach, dotykając ich mocno. Zacisnął palce do tego stopnia, że aż pobielały mu kostki i puścił, prostując się. Odetchnął ciężko i rzucił mi puste spojrzenie, na którego widok aż podskoczyło mi serce. Chciałam go objąć, bo ta mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, ale nie zrobiłam tego. 
On dziękował, nie wiadomo komu, za to, że mógł wyjść na zewnątrz o własnych siłach. Horyzont nie był dla niego ograniczeniem, a jedynie wyzwaniem i wiedziałam, że najbardziej w tamtej chwili pragnął zerwać się do biegu i biec. Też tak czasami miałam...
Rzeczywiście, wkrótce zaczął biegać, ale w kółko, kreśląc odciskami butów duże okręgi na zapuszczonym trawniku. Czasami patrzył w dół, jakby chciał upewnić się, że to jego własne nogi go niosą. Musiałam otrzeć samotną łzę, która zakręciła mi się w oku — wyglądał jak mały chłopiec cieszący się pierwszym dniem wiosny, a nie mężczyzna, który nie mógł uwierzyć, że znów stąpa po świeżej trawie.
Lena, biegaj ze mną! — zawołał, a entuzjazm w jego głosie świadczył o tym, że zapomniał o moim wcześniejszym zachowaniu.
Pokręciłam głową, czując dziwny niepokój. Było już prawie całkiem jasno, choć na niebie wisiały ciężkie chmury, zwiastujące nadchodzącą niepogodę, ale to nie one sprawiały, że małe włoski na przedramionach stawały mi na baczność. Nie było mi zimno... czułam tylko strach. 
Rozglądałam się wokół, szukając śladów najmniejszego nawet podejrzanego ruchu. Nic nie znalazłam, była tylko cisza. Objęłam się ramionami i zeszłam ze schodków na trawnik, nie myśląc o niczym konkretnym, choć wciąż pozostawałam czujna.
Gregor bawił się jak małe dziecko albo pies spuszczony ze smyczy i nawet nie dopuszczał do siebie myśli o tym, jak dużo ryzykował. Dom stał na odludziu, to fakt, ale dla tych dziennikarskich hien dotarcie tam nie stanowiłoby przecież żadnego problemu. Mogli być wszędzie, choć było to mało realne o tak wczesnej porze. On o tym nie myślał, ponieważ... no tak, nie zdążyłam mu powiedzieć.
Możesz się zatrzymać? — krzyknęłam za nim, stając na środku trawnika.
Podbiegł do mnie i stanął na tyle blisko, że musiałam się zachwiać, robiąc krok do tyłu. Pachniał wiatrem, a jego oczy były niewątpliwe pełne zachwytu. Dostał zadyszki, ale nie przeszkodziło mu to w pocałowaniu mnie na kompletnym wydechu. Musiałam wciągnąć powietrze nosem, bo to było bardzo niespodziewane. Stanęłam na palcach, gdy przyciągnął mnie blisko, najbliżej jak się tylko dało i całował długo, namiętnie i z pasją, nie pozostawiając mi żadnych złudzeń — między nami było to coś, co nazywano chemią. Niezaprzeczalnie. 
Chciałbym powiedzieć ci coś ważnego... — szepnął mi prosto w usta, między kolejnymi spotkaniami naszych warg.
Ja tobie też! — zapewniłam od razu, ciesząc się, że wreszcie będę mogła przestrzec go, by był ostrożny.
Rozchylił powieki, trzymając moją twarz w dłoniach. Nie odrywał ode mnie wzroku, śledząc kontur ust, zarys policzków i znów zaglądając mi prosto w oczy. Był spięty, poczułam to niemal od razu. Ale dlaczego...
Trzask gałązki nie był zbyt głośny, ale jak dla mnie zupełnie wystarczający. Wyrwałam się z ramion Gregora i odwróciłam w tamtą stronę, czując jak panika wypełniała moje ciało, wystrzeliwując gdzieś z okolic brzucha. Tam ktoś był, mogłam sobie za to obciąć rękę!
Co ty wyprawiasz? — spytał, próbując znów mnie objąć, ale nie pozwoliłam mu, kładąc palec na wargach i nakazując milczenie.
Skupił się, rozumiejąc mnie bez słów. Oboje stanęliśmy wyprostowani, ale udając, że straciliśmy zainteresowanie. Wystarczyła minuta i w oddali rozległy się kolejne ciche trzaski. Ktoś skradał się za ścianą sosen, które porastały obrzeża placu, zastępując z jednej strony ogrodzenie. Byliśmy jak na widelcu — idealnie widoczni dla tego, kto się tam krył. Bezbronni w świetle poranka. Byłam bliska załamania, ale adrenalina krążąca mi w żyłach nie pozwalała na chwilę słabości. Musiałam być czujna.
Zarys ciemnej sylwetki ukrytej za jednym z drzew zauważyłam kątem oka i trąciłam Gregora, jednak on nie reagował. Odwróciłam się tylko na chwileczkę, by sprawdzić dlaczego mnie nie słuchał — patrzył w drugą stronę, gdzieś za kamienne ogrodzenie — a już sekundę później wiedziałam, że to był błąd. Ten ktoś zaczął biec, kompletnie się już nie maskując. Zdążyłam rozpoznać w nim mężczyznę, wysokiego i szczupłego, a wtedy rzuciłam się w pościg, widząc w jego dłoniach charakterystyczny sprzęt. Aparat, cholera jasna!
Biegłam co tchu, choć nie powinnam, biorąc pod uwagę to, że byłam tylko słabą kobietą i prawdopodobnie nie miałam szans, by go dogonić, a mogłam ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo. Gregor nie ruszył za mną — obejrzałam się i zobaczyłam, że pędził w drugą stronę, goniąc kogoś zupełnie innego. Musiało być ich dwóch.
Wypadłam za ogrodzenie i moim oczom ukazała się jedynie rozległa przestrzeń, a na horyzoncie światła i zabudowania odległego o kilka kilometrów miasta. Zmarszczyłam czoło, oddychając spazmatycznie i kuląc się pod wpływem kolki. Gdzie on się podział? Zapadł się pod ziemię? Cholera, byłam niemalże pewna, że mogłam go dogonić, bo zniknął mi z oczu jedynie na sekundę, gdy skręcił za róg i...
Co za spotkanie — syknął znajomy głos tuż przy moim uchu, a silne ramiona owinęły się wokół mnie, więżąc i ściskając.
Rozpoznałam go po zapachu wcześniej, niż po głosie. Boże, to był on — Damian. Czułam na plecach obudowę aparatu, który zapewne skrywał w swej pamięci haczyk na Gregora i również na mnie. Oddychaliśmy oboje w jednym rytmie, choć tylko ja dyszałam ze strachu.
Puszczaj! — pisnęłam, szarpiąc się jak wariatka.
Ogarnęła mnie panika i znów napłynęła ona z wnętrza, gdzie skrzętnie skrywana i upchnięta, oczekiwała na taką właśnie chwilę. Jego brudne łapska, które kiedyś mnie skrzywdziły. Ten ciężki oddech. Siła. 
Chciałam zwymiotować zaraz po tym, jak przechylił mi głowę do tyłu i brutalnie wpił się ustami w moje wargi, wsadzając język prawie do gardła. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Prawie zemdlałam, a później mnie puścił.
To dopiero początek — warknął, wytykając mnie palcem i oddalając się w kierunku zaparkowanego za rogiem samochodu. — Skończę ciebie i tego zakłamanego kochasia.
Płakałam, gdy nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a on po prostu zniknął wraz z rykiem silnika. Padłam na kolana, przygnieciona ciężarem wspomnień, wrażeń i zwykłego strachu. Nie, proszę. Nie on! Musiałam uciekać, i to ja najprędzej. Ukryć się. Najważniejsze jednak było odseparowanie się od Gregora — Damian wiedział i widział wszystko. Ostrzegł mnie, a wiedziałam, że nie zwykł rzucać słów na wiatr.
Coś ci zrobił? — zawołał przerażony Gregor, podbiegając do mnie i podnosząc na nogi. — Jesteś cała?
Pokiwałam głową, myśląc gorączkowo.
Nie dogoniłam tego faceta — westchnęłam, ukrywając twarz w jego ramieniu. — Odjechał.
Tym dotykiem żegnałam się z jego ciałem i bliskością. Wiedziałam, że muszę go zostawić, nie mówiąc zupełnie nic. Dla jego dobra... Trzymał mnie mocno, dopóki nie przestałam się trząść.
  — Już dobrze — powiedział, dotykając ustami moich włosów. — Ja też nie dogoniłem swojego. Lepiej wracajmy do środka, tutaj już nie jest bezpiecznie.
Długo przekonywałam go, by pozwolił mi odejść, choć oczywiście utwierdziłam go w przekonaniu, że wrócę jak najprędzej. Pożegnałam go i po raz kolejny uciekłam, tym razem na dłuższy czas.

***

Po tym wszystkim nie miałam siły na nic. Wróciłam do mieszkania i podjęłam jedną z najważniejszych decyzji w moim życiu, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Najpierw jednak pozwoliłam Duni zmyć sobie głowę za to, że wcześniej wymknęłam się po kryjomu, narażając ją na wielkie nerwy i bóle żołądka (przecież nie mogła po prostu zadzwonić i spytać gdzie byłam). 
Postanowiłam przeciąć wirtualną pępowinę, która łączyła mnie z moim niedoszłym eksperymentalnym pacjentem i miłością życia w jednej osobie — zamknęłam się w sobie i wróciłam do normalności. Tak będzie lepiej — myślałam — dla niego i dla mnie. Dziennikarze powęszą i nie znajdując nic więcej wokół willi, dadzą sobie spokój. 
Niepokoiłam się, to fakt, tym incydentem z ukrywającym się w krzakach Damianem, który mógł, ale nie musiał uwiecznić Gregora chodzącego o własnych siłach. Wolałam nie wspominać własnej reakcji na jego osobę, choć ciężko mi było się przed tymi wspomnieniami obronić.
Gdybym tylko wtedy wykazała się większą życiową wiedzą i umiejętnością wybiegania myślami w przyszłość... Wciąż wracał mi przed oczy mój były facet i to jak uciekał, chroniąc aparat, i to jak mnie... pocałował. Dobrze, że Gregor pobiegł w drugą stronę, więc nie mógł tego widzieć. Nie był świadkiem tej burzy emocji, która musiała przetoczyć się przez moją twarz, bo na pewno tak było. Pocałunek wstrząsnął mną do głębi i jak za dotknięciem jakiegoś zaklęcia przypomniałam sobie wszystkie te chwile, dobre i złe, które ukształtowały mnie na osobę dorosłą i taką, jaką byłam, poznając Gregora.
Dałbym wiele, by móc cofnąć czas... ale to niemożliwe. Dunia musiała zauważyć jak bardzo byłam nieobecna i odległa myślami przez te kilkanaście dni po całkowitym porzuceniu Gregora. Ciekawe czy zastanawiała się nad powodem mojego rozkojarzenia... Nie pytała, a ja nie miałam zamiaru się zwierzać. To wszystko było jeszcze zbyt świeże i sama nie byłam pewna czy uda mi się wytrzymać w tym postanowieniu, które miało na celu jedynie jego ochronę. Damian wiedział już doskonale, że miałam coś wspólnego ze śledzonym przez niego sportowcem. Rozpoznał mnie... pocałował... Tam, w jego głowie, powstawał już na pewno jakiś plan. Szatański, jeśli miałabym zgadywać.

***

Ciężko było mi w to uwierzyć, ale minęło już dwa tygodnie odkąd po raz ostatni widziałam Gregora. Starałam się nie myśleć o nim, ani nie zastanawiać się jak żył i czy miał co jeść. W ogromie wszystkich zdarzeń zapomniałam zapytać go o gosposię, która wcześniej mu gotowała. Twierdził, że tamtego pamiętnego wieczora byliśmy w willi sami — w takim razie gdzie się podziała ta dobrotliwa starsza pani, która kiedyś poratowała mnie przed ucieczką dobrą zupą i krzepiącym słowem?
Siedziałyśmy z Dunią w moim pokoju, milcząc i ogólnie tylko wegetując. Była sobota i nie miałyśmy ani siły, ani inwencji, by cokolwiek ze sobą zrobić. Obiecywałam sobie średnio co pół godziny, że przestanę gapić się w ścianę i ugotuję dla nas jakąś namiastkę obiadu, ale tamtego dnia nie miałam siły na nic więcej, niż kąpiel, którą odhaczyłam jeszcze wczesnym rankiem.
Przetarłam nieumalowane oczy, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Oczywiście, próbowałyśmy wybadać się nawzajem, która dłużej wytrzyma natrętne brzęczenie dzwonka. Dunia zerwała się w końcu na nogi i drapiąc się po rozczochranej głowie, poczłapała otworzyć. Przymknęłam powieki, prosząc w myślach, by była to jakaś sąsiadka, której zbywało obiadu i postanowiła się z nami podzielić. Tak bardzo nie chciało mi się gotować...
Boże! — krzyknęła Dunia, a ja niemal natychmiast zerwałam się na równe nogi, wyobrażając sobie przeróżne niestworzone rzeczy. 
Taki wrzask mógł oznaczać wszystko — od zawału serca po atak terrorystów, co całkiem prosto mogłoby przecież prowadzić do tego pierwszego. Poślizgnęłam się na gładkich panelach i prawie runęłam na podłogę, ratując się dosłownie w ostatniej chwili. Szybko doprowadziłam ciało do pionu i wypadłam na korytarz, jakby gonił mnie sam diabeł, a gdy wreszcie ujrzałam Dunię całą i zdrową, mogłam już zastygnąć w zdziwieniu tak jak ona, bo...
Boże!!! — powtórzyłam dosadniej jej wcześniejszą kwestię i kompletnie zbaraniałam.
Spodziewałabym się każdego — naćpanych dzieciaków przebranych za jakieś postacie z kreskówki, księdza z wizytą duszpasterską czy nawet mojej mamusi, ale nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, że w naszych drzwiach ujrzę właśnie jego!
Nie, no bez przesady. Dziś jestem tu tylko prywatnie — odparł uśmiechnięty Gregor, robiąc krok przez próg i z uwagą badając nasze reakcje. — Mogę wejść?
Nie sądziłam, że moje powieki były w stanie mrugać tak szybko — stałam tam i prawdopodobnie produkowałam nawet lekki wietrzyk, gdy nie mogłam uspokoić oczu, które jak na złość pokrywały się mgłą. To naprawdę był on!
 — Ale... Ale... — zająknęłam się, gdy Dunia zrobiła mu miejsce i wreszcie wkroczył na teren naszego mieszkania. — Ale...
Musiałam się wzdrygnąć, gdy zwrócił na mnie swoje spojrzenie, a było ono bardzo ciepłe i karmelowe, co naturalnie sprawiło, że odrobinę rozpłynęłam się wewnętrznie.
Ciii... — szepnął, nachylając się w moją stronę i palcem wskazującym  dotykając moich ust. — Nie warto się zapowietrzać tak od razu. Wszystko ci przecież wyjaśnię.
Wziął mnie pod ramię i pociągnął za sobą, taką kompletnie zdziwioną i zesztywniałą. Mogłabym spokojnie dostać angaż w nowej edycji filmów o Harrym Potterze, bo idealnie naśladowałam ofiarę petryfikacji...

***

Siedzieliśmy przy kuchennym stole — Dunia, ja... no i Gregor. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież wszyscy troje byliśmy w zbliżonym do siebie wieku, a on w zwykłych dżinsach, koszulce i bluzie spokojnie mógł uchodzić za studenta, a nie gwiazdę sportu, w dodatku ukrywającą się przed dziennikarzami.
Moje spojrzenie przeskakiwało od jednego do drugiego i wciąż nie mogłam uspokoić drżących dłoni. Niby nic, ot zwykła wizyta faceta, którego zdążyłam już poznać, i to dosyć dokładnie (fizycznie trochę też, z czego byłam niezmiernie zadowolona). 
Przecież gdybym była z nim w związku, to prędzej czy później musiałabym zaprosić go do siebie i przedstawić, chociażby Duni, nie wspominając już o rodzicach w innym kraju. Przerabiałyśmy to już z facetami mojego rudzielca i za każdym razem ona wyglądała na całkiem wyluzowaną i będącą w swoim żywiole... Tak, miała to wszystko obcykane i w małym paluszku.
Nie wiedziałam tylko dlaczego, w takim razie, przez bite piętnaście minut żadna z nas nie uczyniła zupełnie nic, oprócz gapienia się na naszego gościa spod rzęs i nerwowego kopania się pod stołem?
Macie może kawę? — spytał wreszcie, przerywając krępującą ciszę. 
Uniosłam brwi, a Dunia sapnęła pod nosem, wiercąc się na taborecie.
Kawę? — odparła, autentycznie zdumiona, jakby przemówił do niej w jakimś pradawnym języku.
Nie mam pojęcia co musiał sobie o nas pomyśleć, ale na pewno nie mogło to być nic dobrego. Myślałyśmy wolno, a zachowywałyśmy się, jakby dopadło nas nagłe i szybko postępujące upośledzenie.
Tak, kawę. To taki ciemny napój... Gorzki. Wiesz, kofeina i te sprawy.
Zerwałam się pierwsza, tak gwałtownie, aż zachybotał mój stołek. Nastawiłam wodę i z ulgą stanęłam plecami do nich, by ukryć mocno zaczerwienioną twarz. Otwierałam wszystkie szafki po kolei, bo nagle kompletnie wyleciało mi z głowy, gdzie trzymałyśmy słoik z kawą. Dłonie nadal mi drżały, ale mimo to miałam ochotę ryknąć głośnym śmiechem i rozładować sytuację.
Odrzuciłam włosy na plecy i poprawiłam bluzkę — nie dodało mi to odwagi, bo miałam na sobie zwykłą bokserkę, w dodatku lekko zaplamioną w okolicach biustu. Musiałam przewrócić oczami i wreszcie wyluzowałam — przecież nie mogłam się go spodziewać, a chyba nie wyobrażał sobie, że po domu nosiłam się godnie jak Kate Middleton!
Udało mi się jakoś zmielić ziarna w elektrycznym młynku i wsypać je do kubków, a później zalać wrzątkiem. Nawet nie zrobiłam sobie żadnej krzywdy. Czułam wielką ulgę, gdy stawiałam przed nimi parujące naczynia. Zdołałam chociaż przez chwilę robić coś, oprócz gapienia się na Gregora z otwartymi ustami.
Dobra — wymruczał, dmuchając lekko i uśmiechając się do mnie z dziwnym błyskiem w oku. Kącik jego ust powędrował do góry, gdy przytknął wargi do krawędzi kubka, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
Jego obecność była wystarczająco absurdalna, a w dodatku popijał sobie naszą zwykłą kawę z taniego marketu i twierdził, że mu smakowała. Miałam cholerne motyle w brzuchu i nawet nie próbowałam sobie wmówić, że było inaczej.
Właśnie! — Dunia trzasnęła się otwartą dłonią w czoło, na co aż podskoczyłam w miejscu, zrywając to dziwne połączenie wzrokowe z Gregorem. — Na śmierć zapomniałam o tych książkach... Musze już iść, mam nadzieję, że się nie pogniewacie — wyjaśniła, zrywając się z miejsca.
Odprowadziłam ją wzrokiem, choć nie trwało to długo, bo sekundę później wróciła się, by przeparadować z powrotem przez kuchnię i zatrzymać się dopiero przed naszym gościem.
Jestem Dunia — oznajmiła, podsuwając mu swoją dłoń prawie pod sam nos i zabawnie potrząsając głową, by jej włosy opadły na plecy. — Przez to wszystko zapomniałam się nawet przedstawić, a niektóre osoby nie kwapiły się, by mi o tym przypomnieć.
Potrząsnął jej ręką, wcześniej wstając, na co ja również wstałam, choć nie wiadomo po co. Odmaszerowała żwawo, znikając nam z oczu. Oparłam się o kant stołu w obawie, że padnę na podłogę jak długa, gdy tylko na mnie spojrzy.
Wygląda na miłą — stwierdził, znów zwracając na mnie swój wzrok. — Długo się znacie?
Usiadł, ale ja wciąż stałam. Rozparł się na tyle wygodnie, na ile mógł, zważywszy na to, że siedział na twardym, wąskim stołku, a plecami dotykał lodówki. Wyglądał na wyluzowanego, zadowolonego... Dotarło do mnie, co mi w tej jego pozie nie pasowało — prezentował się jak zwykły chłopak, którym oczywiście nie był.
Gregor — zaczęłam, badając piskliwość mojego głosu. — Dlaczego tu jesteś?
Otworzył usta i zamknął je, wyglądając na lekko wytrąconego z równowagi. Nie spuszczałam z niego oczu, by zauważyć każdy, nawet najmniejszy ruch mięśni twarzy, który podpowiedziałby mi, że Gregor coś ukrywał. Bo musiał... Przecież nie mógł opuścić willi zupełnie bez powodu, wiedząc, że byliśmy obserwowani. Tamten poranek, gdy odważył się wyjść tylko na chwilę...
Może nie chciałem już dłużej być sam? — odpowiedział, wstając.
Całkowicie odruchowo podniosłam dłonie w górę w geście obrony, choć oczywiście nie zamierzałam go odpychać. Obszedł stół i objął mnie w pasie, odtrącając na boki moje ręce.
To śmieszne — westchnęłam, wpatrując się w materiał jego koszulki. — Nie powinieneś wychodzić z domu.
Czułam ciepło dłoni na moich plecach i miałam ochotę wygiąć się pod tym dotykiem jak zadowolona kotka. Zawsze gdy był blisko, mój mózg zamieniał się w galaretkę, podobnie jak nogi.
Może stęskniłem się za pewną małą niewdzięcznicą, która wiecznie mi ucieka? — kontynuował, zdecydowanie opierając mnie o blat stołu.
Jego usta smakowały tęsknotą, ale całował jakby z lekką niepewnością. Wargi ocierały się o moje bardzo powoli i z rozmysłem doprowadzały mnie do gorączki, która gwałtownie zaczęła wzrastać, gdy wreszcie dotknął ich czubkiem języka.
Wymruczałam coś niewyraźnie i sama  nie bardzo zdawałam sobie sprawę z wydawanych przez siebie odgłosów. Mogłam tylko stać tam i czuć, a później przybić piątkę tym, którzy opisywali prawdziwe głębokie pocałunki jako prawie zwalające z nóg. Gdyby mnie nie trzymał, to dawno już upadłabym na podłogę, by wić się i prosić o więcej. 
Więcej Gregora...
Jak szybko potrafił zamienić mnie, lekko zgorzkniałą już życiowo dziewczynę, w drżącą galaretkę za pomocą samych tylko ust. No i dłoni... A co by było, gdyby... zaangażował się jeszcze bardziej?
Musimy pozostać przyjaciółmi — zdołałam wydyszeć, gdy zaczął zajmować się moją szyją, odsuwając na bok włosy. Nie myślałam jasno. Wcale nie myślałam!
Doskonale poczułam, w którym momencie dotarł do niego sens i równocześnie absurdalność moich słów. Zesztywniał natychmiast na całym ciele, a ja się spięłam. Podniósł głowę i wbił we mnie pełne irytacji spojrzenie. Ups. Co też mi przyszło do głowy, by przerywać mu w takim momencie? Przecież mogło być bardzo miło, no i ten kuchenny blat...
Ale ja nie chcę być twoim przyjacielem! — powiedział z naganą, unosząc głos, a mięśnie jego przedramion napięły się wokół mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. — Nawet jakbym chciał, to... — zabrakło mu słowa, podczas gdy ja już prawie traciłam oddech. —... Nie chciałbym nim być.
Nie zwróciłam uwagi na to, że to, co powiedział, było zupełnie bez sensu. Oddychaliśmy szybko, a nasze żebra stykały się ze sobą prawie boleśnie, gdy ścisnął mnie jeszcze mocniej.
Byłaś ze mną wtedy, gdy najbardziej potrzebowałem oparcia. Nadal jesteś... Nie przestraszyłaś się, widząc, że bywam momentami odrobinę stuknięty. Nie pozwolę ci mnie zostawić teraz, gdy już wyzdrowiałem, słyszysz?
Trochę zaskoczył mnie ton jego głosu i ta moc, która była ukryta w tych słowach. Nie spodziewałam się, że mógł zdobyć się na taką odwagę i przybyć do mojego mieszkania tylko po to, by mi po raz kolejny ogłosić swoją niechęć do naszej przyjaźni.
Nie mogę... — chciałam powiedzieć, że brakowało mi tchu i nie mogłam oddychać, ale natychmiast mi przerwał, łapiąc mnie za ramiona i potrząsając.
Nie opuszczaj mnie! — zawołał i w tych trzech słowach zawarł wszystkie swoje emocje i całe uczucie, którym mnie darzył. Odkrył się kompletnie, tak jak wtedy, gdy klęczeliśmy oboje na podłodze, otoczeni odłamkami szkła i jego pucharami, a on płakał w moje ramię. To był ten sam Gregor, a równocześnie ktoś zupełnie inny...
Jego dłonie kurczowo zaciśnięte na moich ramionach, jego ciało oddające swój żar mojemu, jego oczy patrzące prosto w moje, jakby chciały znaleźć wejście do mej duszy — poczułam to wszystko w jednym momencie i zrozumiałam. Odgadłam co ukrywał, ale nie wypowiedziałam tego na głos. Byłam ciekawa czy sam zamierzał mi to wyznać.
Nie zrobię tego — obiecałam, wyswobadzając się z uścisku jego ramion i obejmując go. — Nawet gdybym miała przez to cierpieć jak nigdy dotąd.
Stałam na palcach, oddychając jego zapachem i czując jak szybko biło mu serce. Pogładziłam jego włosy, odchylając się do tyłu, by spojrzeć mu w twarz. Trzymał mnie kurczowo, jakbym była jego jedynym oparciem i ratunkiem, choć z nas dwojga to ja byłam tą niższą i bezbronną istotą.
Dlaczego przyszedłeś? — spytałam, mówiąc wolno i z naciskiem. 
Wsunęłam mu palce we włosy i pociągnęłam lekko, zaznaczając, że byłam z nim zupełnie poważna i oczekiwałam szczerej odpowiedzi. Musiał mi to wyznać, cokolwiek ukrywał. Wiedziałam, że coś się stało... po prostu to czułam!
Patrzył mi prosto w oczy i znów dało o sobie znać to dziwne i niezrozumiałe połączenie, które odczuwaliśmy względem siebie. Wiedziałam, że mi nie skłamie. Mogłam wyczytać w jego twarzy wszystko, a kłamstwo już w szczególności, dlatego, gdy przełknął ciężko i rozchylił wargi, byłam pewna, że usłyszę prawdę, choć nie takiej prawdy się spodziewałam.
Zakochałem się w tobie — powiedział, tak po prostu, odrobinę ciszej. — Dlatego przyszedłem, chrzaniąc tych wszystkich dziennikarzy i całą moją popierdoloną rodzinę!

poniedziałek, 24 marca 2014

15



***

Stała się jego obsesją, odkąd tylko ujrzał jej twarz. Wcześniej urzekły go głos, dobroć i nieśmiałość bijące od niej, niczym łuna światła, ale dopiero, gdy pozwolił sobie spojrzeć na nią, tak prawdziwie spojrzeć, poczuł, że w jego wnętrzu zaszła jakaś zmiana.
Nie była podobna do Sandry, choć skojarzenia nasuwały mu się same ze względu na jasne włosy, i to właśnie dlatego nie mógł zbyt długo na nią patrzeć. Miał serce w strzępach, nie potrzebne mu były jego szaleńcze podrygi, więc dlaczego w tamtym momencie ten zraniony mechanizm pracował na zdecydowanie wyższych obrotach, niż zazwyczaj?
Bał się tego chaosu myśli i uczuć, bał się tej ładnej twarzy i oczu, które przewiercały go na wylot, jakby chciały wydrzeć mu wszystkie, tak skrzętnie skrywane, tajemnice.
Chciał zostać sam, a równocześnie nie mógł pozwolić jej odejść — była jego łącznikiem ze światem zewnętrznym, dawała poczucie, że życie poza willą toczyło się dalej, a nie stało w tym miejscu, w którym jego się zatrzymało.
Nie miał pojęcia jak postępować — starał się tonować swój gniew, by jej nie wystraszyć, ale zwyczajnie mu się to nie udawało. Agresja gnieżdżąca się gdzieś wewnątrz jego ciała była zbyt silna, a ochota, by wreszcie się jej pozbyć zbyt wielka. Złościł się bezustannie, zazwyczaj na samego siebie i własną bezsilność. Mógł go zrozumieć ten, kto kiedykolwiek doświadczył niemocy chodzenia.
Dni mijały, czas przelatywał mu przed nosem, a on nie mógł zrobić zupełnie nic. Promykiem nadziei w tej monotonnej szarości dni była ona — Lena, ciekawska i uparta samozwańcza psycholożka.
Śmiał się gorzko pod nosem — jak małe doświadczenie mogła mieć ta młoda blondynka i jak wielką odwagę, by się do nich zgłosić. Nie miał pojęcia co skłoniło jego matkę do zatrudnienia Leny. Czy zobaczyła w niej coś wyjątkowego, jak on sam? Czy może pazerny wzrok, skierowany wyłącznie na forsę, nie zarejestrował, że ta dziewczyna była młodsza nawet od niego?
Tego miał się nie dowiedzieć, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Cieszył się na jej widok, choć reagował zgoła odmiennie. To instynkt samozachowawczy, tak silny od czasu pobytu w szpitalu, kazał mu wystrzegać się innych ludzi. Każdy mógł mieć wobec niego złe zamiary, skoro własna rodzina sprzedała go za szeleszczące papierki, bez mrugnięcia okiem.
Co jeśli ona też chciała pieniędzy? Dlaczego miał jej zaufać? Nie znał jej, a mimo to ogarniało go dziwne uczucie, że nie byłaby zdolna do fałszu. To było jak nieme porozumienie między nimi — wyczuwał, że musiała kiedyś cierpieć, skoro wróciła do niego, pomimo tego, że był bezużytecznym wrakiem człowieka.
Jej ciepły uśmiech, który nie obejmował oczu, bo te zostawały przez cały czas odrobinę przerażone. Jej dotyk, który parzył mu skórę. Jej... wszystko. 

***
 
Każdy się czegoś boi. Nie ma od tego żadnego wyjątku, a i ja miałam sporo strachów, mniejszych i większych, z których najbardziej przerażający był lęk przed samotnością.
Tak, znałam ją doskonale, pomimo młodego wieku. Wiedziałam co to znaczy być całkowicie samą w tłumie ludzi, uciekać przed ciekawskimi spojrzeniami i kryć się we własnej skorupie, by nie odczuwać krytyki.
Dlatego właśnie tak doskonale rozumiałam Gregora, gdy już wszystko mi wyznał — jak mógł żyć dalej w całkowitej normalności po takim zdarzeniu, jakim był jego upadek na oczach milionów ludzi? Nie był w stanie wyjść z podniesioną głową, by stawić czoła innym, którzy tylko czekali na jego potknięcie, po to, by obalić legendę.
My — zwykli ludzie — już tacy jesteśmy. Zazdrośni. Podziwiamy sportowców i ludzi sukcesu, a w głębi duszy nienawidzimy ich za to, że mają lepiej w życiu, zapominając o tym, że nie dostali tego z góry i za darmo.
Gregor postanowił udawać kalekę ze strachu przed światem zewnętrznym, bo nie chciał w swoim życiu normalności — on jej nie znał. Okres dojrzewania był w jego przypadku niezwykle pogmatwany, podporządkowany karierze. Wydawało mu się, że był królem świata na wysokim tronie, aż tu nagle spadł z niego i boleśnie się potłukł.
Gdy wyznał mi całą prawdę — siedzieliśmy na zimnej podłodze, między jego trofeami i okruchami szkła z rozbitej gabloty — nie mogłam uwierzyć w to, co mówił. Chciałam obdarzyć go całkowitym zaufaniem, bo tak podpowiadało mi serce, ale moja podejrzliwa kobieca natura wciąż zapalała czerwone światło, które migało mi przed oczami, nakazując, bym była ostrożna.
Czegoś mi nie mówił... Ukrywał coś. Widziałam to w jego wzroku, gdy opowiadał o Sandrze i rodzicach. Ich relacje nie były normalne, wiedziałam to już wcześniej, ale patrząc w jego oczy widziałam cień, który mnie przerażał. On ich nienawidził. Prawdziwie nienawidził...
***

 Wracałam do mieszkania całkowicie pogrążona w myślach, więc nie mogłam zauważyć niczego dziwnego w swoim otoczeniu. Brnęłam do przodu, powłócząc nogami w tym, co jeszcze ze śniegu pozostało, a wspomnienie Gregora klęczącego przy mnie na zimnej, brudnej posadzce było wciąż bardzo żywe. 
Otaczały mnie odgłosy wielkiego miasta, ludzie śpieszyli gdzieś przed siebie, okolica tętniła życiem — ciekawe co robił w tym czasie Gregor? Czy patrzył przez okno swojego pokoju na świat, siedząc na wózku tam, gdzie go zostawiłam?
Musisz tu zostać i udawać, że wciąż nie wróciłeś do sprawności — powiedziałam mu, gdy już skończyliśmy zacierać ślady po ostatnich wydarzeniach. — Twoja matka może wrócić lada chwila. Lepiej, żeby zastała sprawy takimi, jakie były.
Nie mam pojęcia skąd wzięła się u mnie taka żyłka do kombinowania — może był to zwykły odruch w reakcji na to, czego się dowiedziałam? Było tego sporo, a może nawet zbyt wiele, bym mogła taką prawdę łatwo dźwignąć. 
Łkał w moich ramionach i był to pierwszy raz, gdy widziałam kogoś w takim stanie, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie miałam styczności z prawdziwie zrozpaczonym mężczyzną. Nie wstydził się tego... a może był do tego stopnia załamany, że było mu wszystko jedno?
Nie zdawałem sobie sprawy, że takie coś może się przydarzyć właśnie mnie... — wyznał, ukrywając twarz w dłoniach —... ale stało się, choć wciąż to do mnie nie dociera.
Głaskałam jego włosy, policzki... Do oczu cisnęły mi się łzy, ale tłumiłam je, chciałam być silna i wspomóc go tak, jak potrafiłam najlepiej. 
Miałem wszystko, a teraz nie mam zupełnie nic! — podniósł głos, więc odsunęłam się nieco, by zajrzeć mu w oczy.
To nieprawda — oświadczyłam z mocą, podnosząc się na równe nogi i ciągnąc go za sobą, choć protestował.
Szklane odłamki raniły mu dłonie, gdy opierał ciężar ciała na dłoniach, kuląc się na podłodze. Stanowczo pociągnęłam go za koszulkę, ale skapitulował dopiero po dłuższej chwili. Wyprostował się, górując nade mną o głowę, a to ja czułam się w tamtym momencie wyższa i silniejsza.
Posłuchaj mnie — zwróciłam się do niego, dźgając palcem w ramię. — Nie jesteś nikim! Dopiero teraz jesteś sobą, Gregor. Dopiero teraz możesz naprawdę żyć. Nie spieprz tego, użalając się nad przeszłością. Nie warto!
Długo tylko na mnie patrzył... Bałam się, jak zareaguje, bo w momencie, gdy te słowa opuściły moje usta poczułam, że nie byłam wobec niego zbyt delikatna. Chciałam nim wstrząsnąć! Pokazać, że Sandra i rodzice to nie jedyne osoby w jego życiu. 
Przecież... byłam jeszcze ja. Gdyby zechciał dzielić ze mną swoje problemy, poświęciłabym się bez reszty. Byłam kobietą. Byłam zakochana i... zdolna do największych poświęceń...
Obserwował mnie, gdy wychodziłam. Obejrzałam się tylko raz, a widok jego wysokiej sylwetki znów skulonej na wózku dotknął mnie gdzieś w głębi duszy do tego stopnia, że tylko siłą woli powstrzymałam się od powrotu.
 Musiałam skupić myśli i oderwać się choć na chwilę od tego ponurego domu. Ciągnęło mnie do mieszkania, bo przecież ktoś tam na mnie czekał. Dunia... musiała być nieziemsko wkurzona! Już wcześniej dawała mi znać, że irytowało ją to moje przesadne zaangażowanie w sprawę Gregora, choć nie wiedziała o tym prawie nic! Jej informacje, to był tylko wierzchołek góry lodowej, bo do dna ja sama miałam bardzo daleko.
Śpieszyło mi się, żeby ją zobaczyć, ale miałam do pokonania jeszcze kawał drogi. Spowalniały mnie te ponure myśli, troska o Gregora i... coś jeszcze. O tym, że ciemny samochód słynnej niemieckiej marki nie był tylko przypadkowym pojazdem jadącym w tym samym kierunku przekonałam się, gdy było już za późno.
Usłyszałam donośny ryk silnika dochodzący z ulicy po mojej prawej stronie, więc odruchowo się obejrzałam — właśnie wtedy oślepiło mnie jasne i ostre światło flesza, który błysnął mi prosto w twarz. 
Kilka głośnych trzasków później zatrzymałam się gwałtownie na chodniku, patrząc za odjeżdżającym samochodem. Nie było jeszcze na tyle ciemno, bym nie rozpoznała twarzy fotografa, a to odkrycie zmroziło mi krew w żyłach! Doskonale kojarzyłam te ciemne włosy i pewny siebie uśmieszek, gdy wychylił się przez szybę, by mi pomachać.
Musiałam złapać się za gardło, bo oddech uwiązł mi tam w bolesnym skurczu — podświadomie prosiłam jakąś siłę wyższą, żeby pozwoliła mi się mylić. To nie mógł być on! Jak mnie znalazł w obcym kraju? Dlaczego właśnie w takim momencie?
Dusiłam się na środku chodnika, a mój umysł storpedowały wspomnienia, w tym także to najświeższe, pochodzące z wieczora, w którym wybrałyśmy się z Dunią do klubu. Ten uśmiech... dotarło do mnie skąd go znałam, a świadomość tego, że nie rozpoznałam wtedy człowieka, który prawie zniszczył mi życie, była porażająca.
Co ty robisz w Austrii? — szepnęłam w dal, gdzie zniknęły już dawno światła samochodu, a wraz z nimi Damian, mój były chłopak i dociekliwy dziennikarz w jednej osobie. 

***

Nawet nie próbuj tam wracać, słyszysz? — wydarła się Dunia, gdy zdołała już wciągnąć mnie po schodach do mieszkania, a nie było to łatwe, bo moje kończyny odmawiały posłuszeństwa w reakcji na wielki szok jaki przeżyłam. — Co ten drań ci zrobił? Czy to ta sucha dziwka? Zatłukę oboje, jeśli będzie trzeba!
Powoli się uspokajałam, usiłując pogłębić zbyt płytki oddech. Dużo wysiłku kosztowało mnie nawet pozbycie się butów, kilka razy wpadałam na ścianę, miotając się z własną słabością. Nie mogłam w to uwierzyć — Damian mnie śledził,  nie było innego wytłumaczenia! Dunia wcale mi nie pomagała, bo kierowała swoją złość w całkowicie błędnym kierunku.
Nic mi nie zrobili — uspokoiłam ją, choć pozostałości brudu i zaschniętej krwi mogły świadczyć zupełnie inaczej. — To nie o nich chodzi.
Zmarszczyła czoło, niczego nie rozumiejąc.
Lena, nie było cię kawał czasu, nie dawałaś znaku życia, a teraz wracasz ledwo żywa, cała brudna i ze łzami w oczach. Co ja mam sobie myśleć?
Dotknęłam jej ramienia, kiwając głową w stronę kuchni i tam też się skierowałyśmy. Zawsze uspokajało mnie siedzenie w tym małym, ciasnym pomieszczeniu — sprawiało wrażenie ciepłego i bezpiecznego. Tego mi było trzeba w tamtym momencie, bo czułam, że moja sytuacja stawała się coraz bardziej pogmatwana. Pomijając Gregora i niepokojącą rezydencję pełną tajemnic, miałam wielkie problemy, bo przeszłość — ta ciemna i straszna — zaczęła wypełzać z czeluści wspomnień, wyciągając w moją stronę swoje wielkie łapska.
Chciałabyś może usłyszeć ciekawą, choć smutną historię? — spytałam, patrząc jej prosto w oczy, gdy przysiadła na stołku naprzeciwko, krzyżując pod sobą nogi. 
Zgodziła się, a ja zaczęłam mówić. Skończyłam, gdy na zewnątrz zrobiło się już całkiem jasno — Dunia nie powiedziała ani słowa, przytuliła mnie tylko najmocniej jak umiała i za to byłam jej niezmiernie wdzięczna.

***

Myślisz, że przyjechał za tobą i teraz będzie cię prześladował? — spytała wreszcie, gdy z niewyraźną miną zalewała dla nas kawę. 
Za oknem świeciło piękne słońce, cała okolica budziła się do życia, tylko my dwie bardziej przypominałyśmy zombie, niż zwykłe studentki, które powinny zbierać się na zajęcia.
Pokręciłam głową. Nie, on miał znacznie gorsze zamiary i wiedziałam to już wtedy, gdy zobaczyłam jego uśmiech. Musiał śledzić mnie wcześniej, i to było najbardziej przerażające — czy wywęszył już z kim się zadawałam? Przecież był młodym, dociekliwym dziennikarzem. Ile czasu potrzebował, by dodać dwa do dwóch i zrozumieć, że miał pod nosem cholerną sensację?
Myślę, że jemu chodziło o Gregora, nie o mnie — poinformowałam moją przyjaciółkę, a kubki, które niosła w dłoniach zatrzęsły się niebezpiecznie, kilka kropel kawy skapnęło na podłogę.
Ale jak to? — zdziwiła się, z ulgą odstawiając naczynia na stół. — Skąd mógłby wiedzieć, że masz coś wspólnego ze sparaliżowanym skoczkiem narciarskim?
Spojrzałam na nią z naciskiem, ale zrozumiała dopiero po chwili. Smutek zagościł na jej twarzy, a ustąpiło zdziwienie.
Ojej — westchnęła, pocierając blade policzki. — Czyli jest taka możliwość, że on wcale nie wiedział o twoich znajomościach i dowiedział się przypadkiem, węsząc w sprawie Gregora?
Przyznałam jej rację.
Co teraz zrobisz? — spytała, przysuwając mi mój kubek.
Zacisnęłam dłonie na gorącej porcelanie i trzymałam tak długo, dopóki ból nie zelżał. Podniosłam wzrok, a w głowie miałam zupełną pustkę. No właśnie, co miałam zrobić?
Tym razem na pewno nie popełnię tego samego błędu, co kiedyś — odparłam z mocą, biorąc duży łyk kawy, a wrzątek poparzył mi język i gardło. Zacisnęłam powieki i wytrzymałam. — Nie ucieknę przed nim, jak wtedy. Już nie jestem tą małą, zlęknioną dziewczynką, którą mógł zniszczyć swoimi słowami.
Dunia uśmiechnęła się niepewnie i poklepała mnie po ramieniu, dając wsparcie, choć doskonale widziałam ten strach czający się gdzieś w głębi jej oczu. Nie wierzyła w moje wojownicze nastawienie po tym, co jej wyjawiłam. Przecież kobieta w starciu z mężczyzną, i to takim, jakim był Damian, nie miała żadnych szans. 
Nie zamierzałam się poddać. Wiedziałam, że ktoś miał u mnie mały dług wdzięczności i moją nadzieją było to, że pan mroczny i obrażony na cały świat z tego długu się wywiąże.

***

Odczekałam całe trzy dni, zanim znów udałam się w znajomym kierunku. Nie była to droga łatwa, bo wciąż miałam w pamięci błysk flesza, który mógł się powtórzyć w każdym momencie. Oglądałam się często, ale tym razem okolica była cicha i prawie pusta. Nic dziwnego, dochodziła już prawie jedenasta... w nocy.
Tak, chyba upadłam na głowę, żeby spacerować o takiej porze w pojedynkę i kusić licho. Młoda, samotna dziewczyna nie powinna robić takich rzeczy, ale ja byłam zbyt skupiona na Gregorze, by martwić się o samą siebie.
Musiałam go ostrzec i spytać o radę. Prosić o pomoc nie zamierzałam, choć liczyłam na niego w głębi duszy. Miałam nadzieję, że pozbierał się już na tyle, by normalnie rozmawiać.
Lekki wiosenny wietrzyk zawiewał mi wciąż jeszcze wilgotne pasma na twarz, więc nerwowo przeczesywałam je palcami. Ogarnęłam się w wielkim pośpiechu i wymknęłam z mieszkania, zanim Dunia zdążyłaby zauważyć moją nieobecność. Życzyłam jej dobrej nocy, idąc pod prysznic i nie miała pojęcia, że tak szybko spod niego wyszłam.
Jesteś skończoną idiotką, Lena — powiedziałam sobie pod nosem, gdy moim oczom ukazał się tak dobrze już znany budynek, skryty w nocnym cieniu. — Nigdy nie zmuszałaś się do niepotrzebnego chodzenia, a teraz przeszłaś kilka kilometrów, jakby to był przyjemny spacerek!
Wciąż jeszcze dumałam nad własną głupotą, gdy kładłam dłoń na mosiężnej klamce wejściowych drzwi. Ufff, było otwarte. Uchyliłam je najciszej jak się dało i postawiłam stopę w ciemnym korytarzu, wdychając coraz lepiej mi znany zapach tego domu.
Na kogo mogłam trafić? Gdyby wrócili jego rodzice, to czy drzwi nie byłyby zamknięte na noc? Tylko ktoś bardzo niedoświadczony życiowo mógł spać spokojnie w otwartym domu! 
Pokręciłam głową, przesuwając się w głąb korytarza i błądząc w ciemności. Nie mogłam sobie przypomnieć gdzie znajdował się włącznik światła, więc wygrzebałam z kieszeni komórkę i rozjaśniłam nieco otoczenie.
Kroczyłam po schodach, usiłując narobić jak najmniej hałasu. W miarę mijania kolejnych stopni opanowywało mnie dziwne uczucie — jakby coś wierciło mi w brzuchu dziurę! Nie mogłam się doczekać, by zobaczyć go, gdy spał. Miałam ochotę położyć się obok i czuć go przy sobie, spokojnego i łagodnego we śnie.
Musiałam zagryźć wargę, by nie stękać z tęsknoty, gdy byłam już coraz bliżej tych drzwi. Wystarczyło nacisnąć klamkę... trzy kroki, może cztery w ciemności i już mogłabym dotknąć jego ramienia, by przekonać się, że był tam, tak bardzo samotny.
Deski podłogi skrzypiały jak na złość, a ja zaciskałam powieki, wyciągając przed siebie dłonie. Pochyliłam się i poczułam pod palcami miękkość materaca, gładkie prześcieradło i... chłód. 
Sięgnęłam dalej, spinając się wewnątrz, bo nie wiedziałam na co trafią moje dłonie. Nic. Łóżko było całkowicie puste i takie też mi się ukazało, gdy wróciłam w stronę wejścia i zapaliłam światło.
Gregora nie było, a mogłam być prawie pewna, że nie kładł się tamtej nocy. Gdzie się podział w takim razie? Może stało mu się coś złego? Panika ogarnęła mnie całkowicie, gdy sprawdzałam łazienkę, walcząc z trwogą przy wciskaniu włącznika świateł. Tam też go nie było... całe szczęście.
Całkowicie nieświadomie zaczęłam obgryzać paznokcie. Czyżby wyjechał? Ale jak i gdzie? Może rodzice namówili go, by wyjechał razem z nimi i zrobił to, znikając bez słowa pożegnania? Jeśli tak, to...
Naiwna idiotko! — skarciłam się, opadając z sił.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi — mocniej, niż było trzeba — i zbiegłam na dół, przeskakując po dwa stopnie naraz. Głupia, głupia, głupia! Nie zdążyłam jeszcze opuścić rezydencji, a już układałam w głowie plan powrotu do normalności — przyłożyć się do nauki i nadrobić zaległości, zmienić kolor włosów, zadbać o siebie...
... a później wyjedz w cholerę do pieprzonej Afryki i zaszyj się w buszu, bo kolejny facet wpuścił cię w maliny!
Poślizgnęłam się na płytkach, co miałam w zwyczaju i nie było to nic niezwykłego, tym razem także utrzymałam się na nogach, ale... moją uwagę przyciągnął hałas, który rozległ się gdzieś pod moimi nogami.
Pochyliłam głowę, nasłuchując. Co do licha? Włamywacze? Lena, ty skończona kretynko, zostaniesz zamordowana w cudzym domu na własne życzenie! 
Odgłosy były dziwne, metaliczne, jakby ktoś uderzył młotkiem w rurę, albo coś podobnego. Włoski na rękach stanęły mi dęba, więc obciągnęłam rękawy cienkiej bluzy. Zrobiło się się zimno. Tak, to był strach. Mimo własnej wielkiej bezmyślności, którą mogłam złudnie uważać za odwagę, bałam się, i to okropnie! Tak, jak tylko samotna dziewczyna w ciemności mogła się bać. 
Mamo, wybacz, jeśli będziesz tą, która zidentyfikuje moje ciało — wymamrotałam, ruszając w poszukiwaniu drzwi do piwnicy.
Mogłam jedynie parsknąć pod nosem, śmiejąc się z własnej głupoty, gdy wstąpiłam do kuchni po miotłę i zaciskając na niej dłonie, kroczyłam dalej. Był to nerwowy śmiech, którym dodawałam sobie odwagi. 
Znalazły się i szukane drzwi — małe, niepozorne i w panujących ciemnościach prawie niezauważalne.Położyłam palce na klamce, modląc się w duchu, żeby okazały się zamknięte — wtedy zwiałabym jak najszybciej, zostawiając to wszystko w cholerę!
Pociągnęłam i oślepiło mnie światło — poniżej rozciągały się drobne schodki prowadzące w dół. Jasny otwór rzucał mi wyzwanie, a ja — nie myśląc wiele — tą rzuconą rękawicę podniosłam.
Miotła widziała mi się karabinem, którym w razie potrzeby mogłabym rozkwasić całą bandę złodziei, morderców czy nawet terrorystów. Trzymałam ją w pogotowiu, napinając mięśnie do granic wytrzymałości. Po karku spłynęła mi kropelka potu, a serce waliło jak dzwon w południe.
Hałas powtórzył się po raz kolejny — mogłam rozpoznać go trochę lepiej. Gdzieś już takie słyszałam! Dunia wydzierała mnie na siłownię kilka razy, gdy dopiero zaczęłam studia i dążyłam do szybkiego schudnięcia, bo większość osób na roku była ode mnie szczuplejsza. To właśnie tam słyszałam takie odgłosy — tak brzmiała sztanga odkładana na miejsce!
Złodzieje ćwiczący ponoszenie ciężarów w domu Gregora? Czy ja naprawdę byłam aż taka głupia, żeby to sobie wyobrazić? Tak, zdecydowanie. Niestety...
Jakie było moje zdziwienie, gdy wreszcie dotarłam na sam dół i nieśmiało wychyliłam głowę zza ściany, obejmując wzrokiem wnętrze — to była wielka, podziemna siłownia!
Ściany całe w lustrach sięgających sufitu, mnóstwo maszyn i przyrządów, w kącie jakieś materace... Przestałam nawet mrugać, gdy w centrum tego wszystkiego ujrzałam znajomą sylwetkę, odwróconą do mnie plecami.
Mogłam podziwiać z ukrycia jego ciało — tak szczupłe i silne zarazem — oraz  wspaniałe mięśnie pleców, które poruszały się widocznie pod obcisłym materiałem koszulki. Zagryzłam wargę z wrażenia i zmarszczyłam brwi, uśmiechając się pod nosem — dlaczego musiał być tak imponujący, gdy już porzucił wózek?
Gregor stękał boleśnie, a na jego ramionach trzęsła się duża sztanga, wyposażona w ciężkie obciążniki. Przeklinał cicho ale żarliwie, usiłując podnieść ją aż do całkowitego wyprostu. Nie udawało mu się wcale...
Przyrząd uderzył o podłogę z takim brzdękiem, że aż musiałam zatkać uszy, wypuszczając miotłę z rąk. Upadła tuż przede mną, a ja podniosłam przerażony wzrok, bo nie chciałam, by tak szybko dowiedział się o mojej obecności.
Lena? — spytał, wkładając w wypowiedzenie mojego imienia tyle uczucia, że zatrzymałam się natychmiast, bo jeszcze sekundę wcześniej byłam gotowa do ucieczki.
Ja... ja... nie chciałam. Przepraszam, pójdę sobie... — jąkałam się, błądząc dłońmi po ścianie. Mózg kazał iść, nogi nie słuchały. Serce tym bardziej robiło swoje.
Co ty tu robisz? — spytał, zgrabnie przeskakując porzuconą sztangę i stojącą mu na drodze ławeczkę. — Już myślałem, że nie przyjedziesz!
Nastąpiła w nim kolejna zmiana. Słyszałam to w jego lekko zdyszanym głosie i widziałam w energicznych ruchach, gdy podbiegł, zatrzymując się ledwo centymetry ode mnie. Był całkowicie inny, niż jeszcze trzy dni wcześniej — jego oczy błyszczały zdrowym blaskiem, po smutku i żalu nie został ani ślad! Nie miałam pojęcia jak zareagować, ani jak się do niego odezwać. Przecież dopiero co płakał w moich ramionach!
Przyszłam — odparłam elokwentnie, bijąc się w myślach po twarzy na wszystkie możliwe sposoby. — Przyszłam, żeby zobaczyć co u ciebie słychać...
Na piechotę? — spytał zdumiony, a gdy pokiwałam głową, wstrząsnęła nim złość.
Jesteś całkiem niemądra! — skarcił mnie, marszcząc czoło. — Dlaczego łazisz sama po nocy? Życie ci niemiłe?
Mogłam zamrugać tylko, bo jak zwykle wpadłam w pułapkę jego ciemnych oczu. Tak szybko zmieniał się ich wyraz — od radosnych po zrozpaczone, od obojętnych po całkowicie złe.
Nie wiem co wyczytał z mojej twarzy, ale po chwili wyciągnął ramiona i zamknął mnie w uścisku, dusząc odrobinę. Zacisnęłam powieki, oddychając ciężko. To było... niespodziewane.
Przepraszam, nie złoszczę się na ciebie — wyjaśnił, rozluźniając uścisk. — Obiecaj mi, że nie będziesz się samotnie szlajać po ulicach, bo to niebezpieczne.
Pokiwałam głową, wciąż w lekkim szoku spowodowanym jego bliskością. Tamte pocałunki były jakby stłumione smutkiem i bólem, więc niewiele z nich pamiętałam, ale moje pragnienia pozostały wciąż takie same, jeśli nie większe. Byłam ciekawa co czuł on...
Oddalił się w stronę sprzętów, zostawiając mnie całkowicie zdezorientowaną. Ogłupiło mnie ciepło jego ciała i zapach, dotyk ramion i ulga, że wreszcie znów go widziałam. Czy ona miał tak samo? Mogłabym przysiąc, że tamte chwile w pokoju z trofeami mogły dawać mi nadzieję na to, że on też coś do mnie czuł. Przecież nawet powiedział...
Jak ci się podoba moja prywatna siłownia? — spytał wesoło, poruszając brwiami i przeczesując palcami włosy. Obserwowałam jak bardzo potrafił je rozczochrać, bo były już stanowczo zbyt długie. Porzuciłam własne rozkminy i skupiłam się na tym, z czego był widocznie bardzo dumny.
Jest wspaniała — zachwyciłam się trochę na pokaz. Sam widok tych sprzętów nieco mnie przerażał.
Lubisz ćwiczyć? Będziesz ćwiczyć razem ze mną? — entuzjazm w jego głosie mnie zadziwiał. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim normalnego, młodego faceta, a nie jakiegoś cierpiącego, zmęczonego życiem staruszka.
Nie czekając na odpowiedz, podszedł do mnie znów i ku mojemu całkowitemu zdziwieniu jednym zdecydowanym ruchem... rozsunął mi bluzę. Spojrzałam na niego wielkimi oczami, chwytając za jej poły i pokazując tym samym, że wolałam sama ją z siebie ściągnąć.
Jego mina była jak pokerowa maska. Skołowana, to za mało powiedziane, by określić moje samopoczucie w tamtym momencie. Gdzie się podział Gregor wiecznie użalający się nad sobą i swoją przeszłością?
Postanowiłeś trenować? — spytałam, odtwarzając w pamięci jak obiecywałam mu pomoc w powrocie do całkowitej sprawności. Traktowałam własne słowa jak pocieszenie w trudnych chwilach i nie sądziłam, że je zapamiętał, a co więcej — wziął na poważnie.
Tak! — zawołał, biorąc ode mnie bluzę i odkładając ją na bok. — Ćwiczę już trzeci dzień i... cholera, znów to czuję, wiesz?! To niesamowite!
Musiałam się uśmiechnąć, bo widok jego szczęśliwej twarzy sprawił, że moje serce podskoczyło, a w brzuchu odżyło stado motyli, które zawsze tak ostro wyśmiewałam. Gregor odzyskał cel w życiu, przeszłość zostawiając w oddali.

***

Pracowałam, angażując wszystkie ważniejsze mięśnie swojego niewyćwiczonego ciała, albo tylko udawałam, że pracuję. Robiliśmy wszystko w ciszy, ale nie czułam się jakoś specjalnie spięta z powodu jego obecności. Nie zwracał na mnie większej uwagi, skupiony na własnym odbiciu w lustrze, gdy podnosił ciężkie rzeczy, napinając mięśnie.
Próbowałam powstrzymać się od gapienia lub chociażby zerkania w jego kierunku. Chciałam być dobrą wspólniczką ćwiczeń, a nie tylko zwykłą dziewczyną, której poziom hormonów zwiastował iście nastoletnie szaleństwo. Ogarnij się, albo uzna cię za kolejną rozbuchaną fankę! Tak, musiałam skupić się na robocie! Tylko jak, skoro już po godzinie opadałam z sił, a małe włoski przykleiły mi się do czoła?
Odpoczęłam chwilę, czego on wcale nie zauważył, wciąż siłując się ze swoją ciężką koleżanką. Zdążyłam ochłonąć i podejść do nowego przyrządu, którego jeszcze nigdy nie miałam okazji podziwiać.
Stopy położyłam w wyznaczonych miejscach, dłońmi opierając się o wąskie drążki, idealnie dopasowujące się do mojego chwytu. Musiałam lekko się pochylić, przez co wyginałam kręgosłup. Napięły się mięśnie moich ud i ramion. To było... całkiem fajne!
Podniosłam uradowany wzrok, by przejrzeć się w lustrze i właśnie wtedy spotkałam spojrzenie Gregora, odbijające się tuż za moimi plecami. Natychmiast zerknęłam w bok, zawstydzona, ale nie na długo. Ciekawskie oczy same wróciły w tamto miejsce i znów to samo — jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, moje im zawtórowały.
Może potrzebujesz pomocy? — spytał, a ciemniejsza część mojej kobiecej duszy wywaliła jęzor na zewnątrz, oblizując się lubieżnie.
Radzę sobie — bąknęłam szybko, zeskakując z przyrządu, bo ta pozycja była dla mnie zbyt odważna, biorąc pod uwagę to, że miałam za plecami faceta.
Jak uważasz.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc spacerowałam tylko, przyglądając się wyposażeniu sali. Na ścianie zauważyłam małą fotografię przedstawiającą trójkę dzieci w otoczeniu traw i kwiatów, uchwycone podczas zabawy. Uśmiechnęłam się tylko, nie pytając o nic, bo jednego z chłopców natychmiast rozpoznałam.
Musisz mieć wielkie powodzenie... u mężczyzn — usłyszałam i byłam prawie pewna, że zmylił mnie słuch. 
Spojrzałam na niego w lustrze, nie odwracając się, by nie zauważył moich płonących policzków, gdy dotarł do mnie sens tych słów. Miał dziwny głos i patrzył na mnie... cholera, już dawno nikt tak na mnie nie patrzył! Może nawet jeszcze nigdy w ten sposób...
Nie sądzę — odpowiedziałam natychmiast, ciągnąc koszulkę w dół, by jak najbardziej się zakryć. — Dlaczego niby miałoby tak być?
Musiałam odwrócić się twarzą w jego stronę, bo stare kompleksy dawały o sobie znać — w głębi duszy nadal byłam tą odrobinę zbyt pulchną nastolatką, którą chłopcy wyśmiewali na szkolnych korytarzach. Nie chciałam, żeby mnie oglądał i oceniał. Pewnie śmiał się w myślach... on, który miał tak perfekcyjne ciało sportowca.
Zdziwiła mnie jego mina — wyglądał na... niepewnego? Podniósł dłonie i zaczął kreślić w powietrzu jakieś kształty, a ja zbaraniałam, coraz bardziej zdenerwowana.
Masz... no wiesz... — jąkał się, formując coś podobnego do klepsydry, a ja zaczerwieniłam się już po same cebulki włosów i nerwowo zaciskałam palce, chcąc znaleźć się choć na chwilę gdzieś bardzo daleko.
Nabijasz się, prawda? — spytałam ze źle maskowanym smutkiem, rozglądając się za bluzą. — Myślisz, że jesteś zabawny czy coś?
Starym zwyczajem próbowałam zakryć się koszulką jak najszczelniej, bo nagle poczułam, że obrosłam dodatkowym tłuszczem, choć od ponad dwóch lat należałam już do grona tych zdrowo szczupłych osób. Starałam się zapomnieć przeszłe czasy, ale to wszystko było zbyt silnie zakorzenione w mojej pamięci. Nie byłam wysoka i chuda jak przykładowo... tylko Sandra.
Nie! — wyjaśnił, podchodząc bliżej. — To miły widok, wierz mi. Mało rzeczy na tym świecie jest w stanie przyciągnąć mój wzrok na dłużej... a im dłużej patrzę na ciebie, tym bardziej mi się podobasz.
Odbiło mu, czy jak? Co się z nim stało i gdzie był Gregor cierpiący na ból istnienia? Nie miałam pojęcia czy wolałam go jako tego starego, czy nowego. To się stało zbyt szybko i niespodziewanie, ta kolejna przemiana. 
Musiałam wykrzesać z siebie wiele samozaparcia, gdy stanął przede mną, hipnotyzując wzrokiem. Cholerny czaruś! Zawrócił mi w głowie ten wariat ciemnooki i omdlewałam trochę wiedząc, że za kilka sekund prawdopodobnie miałam wylądować w jego ramionach.
Gregor — wymamrotałam, walcząc z nim głupio i odpychając od siebie, choć tak szczerze mówiąc, to miałam ochotę przewrócić go na podłogę i bardzo samolubnie wykorzystać. — Przestań, jest późno.
Co? — spytał rozbawiony, nie zwracając uwagi na moje opory. — Jest już raczej wcześnie, jeśli chcesz być taka dokładna.
O, nie! Gdzie się ładował z tymi rękami? Nie byłam jeszcze gotowa na takie poczynania, choć prawie traciłam rozum, prosząc w myślach, żeby się nie krępował.
Krzyknęłam cicho ze zdziwienia, gdy uniósł mnie i posadził na czymś twardym. Nie zdążyłam zauważyć czy był to może parapet, czy coś innego, bo objął palcami moją brodę i zmusił mnie, bym spojrzała mu w oczy.
Wiem, że czujesz to samo, co ja... To napięcie między nami — szepnął z wargami tuż przy moich. — Tego nie można pomylić z niczym innym.
Oddychałam przez nos, broniąc się przed całkowitym zapomnieniem. Już raz uwierzyłam swojemu ciału i facetowi, który bardzo źle je potraktował. Nie mogłam drugi raz popełnić tego samego błędu. Nie chciałam znów tak dotkliwie cierpieć.
Czuję — wyznałam mimowolnie, bo byłam całkowicie ogłupiona jego bliskością. — Nie mogę...
Wtulił twarz w moją szyję i miałam nadzieję, że nie byłam tak bardzo zgrzana jak mi się wydawało. Cholera, akurat w takim momencie! Musiałam go jakoś odepchnąć... albo nie, lepiej przyciągnąć go bliżej, bo to w końcu takie przyjemne... Ratunku!
Jestem już całkowicie sprawny i czekałem na to, odkąd po raz pierwszy usłyszałem twój głos, Lena. Nie odtrącaj mnie — mruczał mi do ucha, brzmiąc bardzo, ale to bardzo przekonująco.
Objął dłońmi moje biodra, przysuwając mnie bliżej siebie. Nie myślałam już jasno — nic dziwnego, że te panienki tak się do niego wcześniej garnęły, skoro umiał tak mówić w takim momencie...
Gregor, ja nie jestem twoją fanką! — wysapałam, znajdując ostatki sił, by go od siebie odsunąć.
Jego twarz zastygła w wyrazie zdziwienia pomieszanego z... urazą? Prawdopodobnie przyzwyczajony był dostawać wszystko w trybie natychmiastowym. Nie ze mną takie numery, panie skoczku wszech czasów.
Nigdy mi to do głowy nie przyszło — wyjaśnił, unosząc dłonie przed siebie w obronnym geście. — Chciałem ci tylko... udowodnić, że zajmujesz sporą część moich myśli. Tęskniłem za tobą, gdy odeszłaś. Czułem się bardzo samotny i...
Wiedział, jak rozczulić moje głupie, naiwne serce. Zeskoczyłam z... półki na obciążniki i szybko go objęłam, całkowicie platonicznie, a przynajmniej próbowałam. 
Przykro mi, że musiałeś siedzieć tu sam. Chcesz pogadać? — pytałam, bojąc się, że niechcący uruchomiłam w nim mechanizm powrotu do do starej, biernej postawy.
Chodźmy do pokoju — poprosił, wyciągając w moją stronę dłoń i dając mi wybór. Nie myślałam długo, tylko tę dłoń chwyciłam.

***


Jakie to pokrętne uczucie... — odezwał się cicho, gdy zaraz za mną wszedł do środka. Uniosłam brwi i odwróciłam się, by widzieć jego twarz. —... z jednej strony chciałbym cię chronić przed całym światem, bo jesteś mi dziwnie bliska, pomimo tego, że ledwie cię znam, a z drugiej... mam ochotę zrobić ci krzywdę...
Przełknęłam ślinę, nie całkiem rozumiejąc co mógł mieć na myśli — chciałby mnie chronić, a później skrzywdzić? To było kompletnie bez sensu. Nagle opuściła mnie cała odwaga i pewność, jakie czułam wcześniej. Chciałam go pocieszyć, a on znów coś kombinował.
Zatrzymał się w drzwiach, by uczynić krok do przodu, a te zamknęły się za nim z cichym trzaskiem. Śledził ich ruch, po czym powoli zwrócił na mnie swoje ciężkie spojrzenie. Przechylił głowę odrobinę w bok, przyglądając mi się przekornie i robiąc kolejny krok w moim kierunku. Całkowicie odruchowo zaczęłam się cofać, wyciągając dłonie za siebie w poszukiwaniu oparcia.
Mógłbyś... mógłbyś nie patrzeć na mnie w taki sposób? — poprosiłam, a głos drżał mi niczym wprawiona w ruch struna. Nie panowałam nad własnym ciałem widząc, że się zbliżał.
Uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo, kącik jego ust powędrował w górę. Oczy mu błyszczały, a z mojej perspektywy wydawały się bardzo ciemne, prawie całkiem czarne.
Jaki sposób? — spytał, chyba celowo zniżając głos.
Mój oddech znacznie przyśpieszył w reakcji na ten szczególny ton oraz na bliskość, bo dzieliły nas już tylko centymetry. Był ode mnie sporo wyższy. Wiedziałam, że był też silny. Podobało mi się to.
Jakbyś chciał mnie zjeść, czy coś — mój szept poniósł się po pomieszczeniu niczym ulotne westchnienie, a ja natychmiast się zawstydziłam. To nie miało żadnego sensu, choć przyciąganie, które czułam, musiał czuć i on. Mówił o nim już wcześniej.
Może i chciałbym... — zawiesił głos, gdy moje plecy dotknęły zimnej ściany. —... jak sądzisz?
Nie mogłam się już dłużej cofać, więc uniosłam brodę wysoko, stawiając czoła temu zmienionemu Gregorowi, który najwidoczniej miał wobec mnie bardzo nieczyste zamiary. Walczyłam z silną pokusą wyjścia naprzeciw własnym pragnieniom, które wzmogły się jeszcze bardziej, gdy dowiedziałam się, że był całkowicie sprawny.
Na swoje usprawiedliwienie nie miałam kompletnie nic — podobał mi się już wcześniej, jeszcze na wózku, gdy tak gniewnie próbował mnie od siebie odepchnąć. Nie byłam już małą dziewczynką i umiałam nazwać własne pragnienia, a po tym jak zachowywał się on, mogłam stwierdzić, że jego były dokładnie takie same.
Podszedł na tyle blisko, że nie dzieliło nas już nic, poza warstwą ubrań. Unieruchomił mnie, dotykając dłonią mojego brzucha, a ja wciągnęłam powietrze, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Widziałam dokładnie miejsca, które trafiła pięść Thomasa, wciąż jeszcze sine. Sama nie wiem dlaczego, ale te obrażenia dodawały mu tylko uroku.
Chrzanić to, idę na całość! — pomyślałam w momencie, w którym powiódł palcem po mojej dolnej wardze, naciskając lekko, a później zmysłowo otarł się o nią ustami, prosząc o pozwolenie, które natychmiast dostał...