***
Zbudowali ci klatkę ze złota oraz diamentów
Najpiękniejsze miejsce, gdzie możesz się zestarzeć
Podarowali ci księżyc i poczęstowali kłamstwem
A wszystkim, czego chciałeś była wolność, by lecieć...
Najpiękniejsze miejsce, gdzie możesz się zestarzeć
Podarowali ci księżyc i poczęstowali kłamstwem
A wszystkim, czego chciałeś była wolność, by lecieć...
***
- Jego stan nie uległ poprawie od ostatnich dwudziestu czterech godzin - głos lekarza był cichy i zdecydowany. Miał wprawę w przekazywaniu tego typu diagnoz rodzinom pacjentów - robił to często, a w ostatnich czasach zdawało mu się, że nawet zbyt często.
Osoby zgromadzone przy dużym szpitalnym łóżku spojrzały w stronę leżącego na metalowym wyciągu młodego mężczyzny - wyprostowany i usztywniony, miał nogi obciążone kilkukilogramowymi odważnikami, a głowę otoczoną skórzaną uprzężą, co może wyglądało śmiesznie, gdyby tylko komukolwiek z rodziny tego nieszczęśnika było wtedy do śmiechu.
- Co to znaczy? - spytała opryskliwie młoda blondynka, zrywając się nagle ze swojego miejsca. - Mieliście go już wybudzać, a on ciągle śpi!
Lekarz westchnął w duchu - czy oni naprawdę sądzili, że chłopak, który dosłownie roztrzaskał się na ubitym śniegu wróci natychmiast do świata żywych? Przecież wciąż jeszcze był jedną nogą poza krawędzią... Cudem było to, że przeżył sam upadek i nie zginął na miejscu.
- Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej, jak już państwa informowałem. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, a teraz pozostaje tylko czekać.
Dziewczyna zamrugała szybko, poruszając głową z niedowierzaniem.
- Niby na co mamy czekać? Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy, widać było, że ledwo nad sobą panowała.
- Na ruch natury. Gregor za naszym pośrednictwem wyciągał w jej stronę dłoń, a teraz czekamy na to, czy ona tą dłoń pochwyci - odpowiedział spokojnie, wycofując się w stronę drzwi. - Proszę nie tracić wiary.
Patrzyli za nim, dopóki nie zniknął w głębi korytarza. Wszyscy byli do siebie podobni - młoda kobieta, która trzymała nieprzytomnego za rękę, matka, ojciec, a także stojąca trochę na uboczu starsza kobieta z kryształowymi paciorkami wplecionymi między drżące palce. Modliła się, szepcząc bezustannie jak mantrę znane na pamięć formułki. Spośród nich, to właśnie ona wyglądała na szczerze wzruszoną i całkowicie przerażoną. Blondynka, narzeczona Gregora, trzymała się na dystans, krążąc po szpitalnym pokoju.
W samym kącie pomieszczenia, na twardym krześle siedział najmłodszy z całej grupy chłopak i obserwował to wszystko zdezorientowanych wzrokiem człowieka, który nie całkiem rozumie otaczającą go sytuację. Jego oczy wyrażały strach i zdumienie. Chyba nie dotarło do niego jeszcze, że jego starszy brat mógł już nigdy się nie obudzić.
- Mogę jechać do domu? - spytał, podchodząc do ojca i szarpiąc go za rękaw. Pamiętał o tym, że w ostatnich dniach zaniedbał treningi i całe jego ciało aż rwało się, by do nich jak najszybciej powrócić. Nie mógł pomóc bratu w żaden sposób, tym bardziej siedząc bezczynnie, niezauważany przez nikogo.
- Jedź, ja jeszcze zostanę - tylko tyle miał mu do powiedzenia ojciec.
Wyszedł więc, a oni nawet nie odpowiedzieli na jego pożegnanie, jedynie starsza siostra, odzyskawszy zainteresowanie otoczeniem, zerwała się, by wyjść za bratem.
- Wrócę niedługo - rzuciła w przestrzeń.
Wpatrywali się w leżącego bez ruchu Gregora - starszego syna, dumę rodziny oraz... główne źródło pokaźnego już majątku. Co robić? - pytały ich spojrzenia. Jak żyć dalej po czymś takim? Miał być niesamowity sukces i nieśmiertelna chwała, a jeden podmuch górskiego wiatru obrócił wszystko w proch.
- Sponsor się wycofa, jestem tego pewna... - napięty kobiecy szept rozniósł się po pomieszczeniu, tłumiony jedynie cichym i rytmicznym odgłosem maszyny kontrolującej pracę serca Gregora. - Musimy pójść na ich propozycję. Jeśli... jeśli on się nie wybudzi, to... będzie nasz koniec.
Ostra, zimna biel ścian tej szpitalnej izolatki była naprawdę przygnębiająca. Sandra westchnęła głośno, poprawiając przerzedzone pasmo włosów o rozdwojonych końcówkach - oto, co dostała za chęć doprowadzenia Gregora do ołtarza! Stres i brak snu zrobiły swoje, czuła się taka zmęczona i brzydka.
- A co z Lucasem? - spytała, tym razem przyglądając się swoim paznokciom.
Jej niedoszła teściowa, Angelika, skrzywiła się, co pogłębiło tylko widoczne na twarzy zmarszczki. Zestarzała się o jakieś dziesięć lat w ciągu jedynie kilku dni. Tak samo ojciec Gregora, który wrócił do domu, by wreszcie wziąć prysznic i chociaż przez chwilę odetchnąć.
- Lucasa do tego nie mieszaj. On ma swoje sprawy, a zainteresowanie mediów jest ogromne... Nie chcę stracić jedynego syna - odpowiedziała, a przy ostatnich słowach załamał jej się głos.
Sandra dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co usłyszała.
- Przecież Gregor wciąż żyje... Masz dwóch synów.
Angelika podniosła spanikowany wzrok, a jej spojrzenie znieruchomiało. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Prawie... prawie powiedziała coś, czego nie powinna nawet wspominać przy łóżku ledwo żywego Gregora.
- Tak, oczywiście. Przepraszam, jestem bardzo śpiąca - wyjaśniła.
Obie czuwały przy jego łóżku już bardzo długo, a każda z nich miała ku temu swój powód - różny, choć wiele je łączyło.
Przeszłości nie da się wymazać - to, co zrobisz, wyjdzie na jaw. Wcześniej czy później i z lepszym lub gorszym skutkiem. Każde kłamstwo, najmniejszy nawet fortel wypłynie z ukrycia w czeluściach twojego umysłu niczym gęsta, czarna ropa. Nie ukryjesz się. Nie uciekniesz.
Sądziły, że są dobrymi ludźmi. To tylko zwykła ludzka słabość - tłumaczyła sobie Sandra. Ukrywam to, bo go kocham - mówiła z przekonaniem w myślach Angelika. Dwie kobiety Gregora, dwie tajemnice, jeden cel - żeby się nie dowiedział.
- Proszę, pojedź do domu - Sandra położyła dłoń na chudym, żylastym ramieniu Angeliki. - Zostanę z nim do rana, a wtedy mnie zmienisz.
Ich spojrzenia się skrzyżowały - mętne i zmęczone tej starszej, a przebiegłe i uważne młodszej. Miały dobry kontakt, mimo wszystko. W pewnym sensie były do siebie bardzo podobne. Specyficzna więź łączyła je od dawna, choć może nawet nie zdawały sobie z tego sprawy.
- Dobrze.
Angelika dźwignęła się z krzesła, rzuciwszy jeszcze jedno pełne poczucia winy spojrzenie w stronę Gregora i natychmiast wyszła.
Cisza, która zapanowała w pomieszczeniu była przeraźliwa. Sandra nie lubiła milczeć, więc zaczęła nucić jakąś zasłyszaną wcześniej piosenkę, zupełnie bez ładu i składu. Wstała i podeszła do okna, obserwując ciemne, zimowe niebo. Widok nie poprawił jej humoru - miasto błyszczało światłami, pulsowało ruchem samochodów i ludzi, a ona tkwiła tam, zamknięta w czterech ścianach sterylnej aż do bólu izolatki i czuła, że powoli traci rozum.
Na ramiona wystąpiła jej gęsia skórka, gdy delikatny powiew zimnego powietrza naruszył martwą atmosferę. Nie dosłyszała cichego świstu zamykanych drzwi, bo rytmiczne pikanie maszyn skutecznie odwracało jej uwagę. Poczuła czyjąś obecność w momencie, gdy silne męskie ramiona owinęły się wokół jej talii, a obejmujący ją mężczyzna wtulił twarz w jej szyję. Drgnęła, zaskoczona, choć wiedziała już kim był - znała jego zapach i uczucie, którego doznawała, gdy jej dotykał.
- Jesteś wreszcie - szepnęła z ulgą, unosząc dłoń do jego głowy. Wplotła palce w gęste włosy i pociągnęła lekko, z zadowoleniem przyjmując jego natychmiastową reakcję. Mruknął i mocniej przyparł ją do parapetu. Krew w niej zawrzała - tak, to było to... pożądanie, pasja. Zupełnie inaczej, niż przy... tamtym.
- Możemy to zrobić tutaj? - spytał chrapliwie, ściskając ją zaborczo.
Uśmiechnęła się zmysłowo, przeciągając jak kotka. Kochała w nim tą spontaniczność i prostotę wyrażania własnych potrzeb.
- Nie wygłupiaj się. Może nas słyszy, a nie może się ruszyć? - spytała, mając na myśli leżącego niedaleko Gregora. - Wytrzymaj do jutra.
- Aż do jutra? - zdziwił się i nie dał rady uniknąć jęku zawodu. Miał miły głos, zawsze się nim rozkoszowała, zaraz po po innych jego przymiotach.
- Tak, przyjadę do ciebie zaraz rano. Muszę się wyspać.
Oboje parsknęli śmiechem na to stwierdzenie. Poczuła, że jego uścisk zelżał, więc powoli obróciła się na przywitanie łakomych ust, które natychmiast wpiły się w jej wargi. Zapomniała, że byli w szpitalu, a tuż obok leżał jej umierający narzeczony.
Nie liczyło się nic - tylko ten facet w jej ramionach. To nie była zwykła ludzka słabość, jak sobie wcześniej wiele razy tłumaczyła. Nie, to było coś zdecydowanie większego.
- Kocham cię, Thomas - wydyszała pomiędzy pocałunkami, tak bardzo złakniona jego ciała i... odpowiedzi.
Nie dostała jej - zareagował, ale inaczej, niż by się tego spodziewała. Posadził ją na parapecie i wziął to, czego chciał. Zawsze tak robił, a ona ulegała. Byle tylko to dostać... i oddać mu z nawiązką. Żeby nie zostawił jej tak szybko, jak zdobył.
Za jej plecami rozciągała się panorama nocnego miasta, gdzie zwykli ludzie w ich wieku śpieszyli się w wirażu codziennych obowiązków, braku pracy i pieniędzy. Oni byli inni... bogaci. Nie musieli się martwić takimi... codziennymi dramatami. Mieli swoje własne.
Nie mogli słyszeć coraz szybszego bicia serca Gregora, ani widzieć tego, że jego kończyny zaczęły drżeć lekko, poruszając obciążnikami. Nie mogli widzieć tego, że w pewnym momencie zaczął się wić i wyginać, jak w agonii.
Sandra i Thomas byli zbyt zajęci konsumowaniem swojego zakazanego związku, by w tamtym momencie być świadomymi czegokolwiek oprócz miejsca złączenia ich ciał.
Za jego plecami największy powód ich uczuciowego dramatu otworzył szeroko oczy i usłyszawszy dziwne, stłumione odgłosy, podniósł się chwiejnie, by ujrzeć coś, co spowodowało, że jakaś część jego serca na zawsze obumarła.
Minęło kilka kolejnych, ciężkich dni. Znów zgromadzili się wszyscy wokół jego łóżka, patrząc z coraz mniejszą nadzieją w oczach na rozciągnięte obciążnikami ciało. Wyglądał jakby spał, zdrowy i rumiany pod warstwą bandaży i blednących siniaków, ale wciąż się nie obudził.
Do wieczora zdążyli się znudzić swoim towarzystwem i ogólną monotonią panującą w szpitalu. Powoli cichły ożywione rozmowy, które wcześniej prowadzili, nieświadomi tego, że być może są słyszani. Wyczerpały się już tematy atakujących sponsorów, naglących zobowiązań i wciąż ubywających z rodzinnego konta pieniędzy.
Angelika podjęła w myślach decyzję, która mogła zaważyć na życiu jej syna... synów, a Sandra wciąż biła się z własnym umysłem i kiełkującym poczuciem winy, które skutecznie hamowało niesłabnące pożądanie jakie odczuwała. Już samo patrzenie na ten pamiętny parapet sprawiało, że się czerwieniła, więc usiłowała chować twarz, nieprzerwanie gapiąc się w okno.
Każdego z nich zmogła senna atmosfera, a gdy na zewnątrz zapadł kompletny, ciężki zimowy zmrok, wszyscy drzemali gdzie popadło. Dało się słyszeć donośne pochrapywania umęczonych ludzi wpadających w głęboki sen.
- Mamo...
Głos był tak słaby i cichy, że równie dobrze mógł być jedynie złudzeniem, lub przypadkowym pomrukiem zwiastującym chwilowy błąd aparatury monitorującej funkcje życiowe.
Śpiący na siedząco ojciec i brat nie zareagowali, tak samo jak wpatrzona w szybę jasnowłosa Sandra. Podniosły się za to głowy obu starszych kobiet, równocześnie i gwałtownie, jakby one same były kierowane nagłym, wewnętrznym impulsem. Spojrzały w stronę łóżka i starsza z nich, znów trzymająca różaniec w dłoni, zerwała się pierwsza.
- Woła mnie - szepnęła z naciskiem ta druga, młodsza i powstrzymała kobietę lodowatym wzrokiem.
Ruszyła w stronę łóżka oraz migających w półmroku kontrolek sprzętu, w który było ono wyposażone i po chwili trzymała już bezwładną dłoń chłopaka.
Objęła wzrokiem jego wymizerowaną i obitą twarz - miał otwarte oczy i usta, a spierzchnięte wargi drgały nieznacznie, jakby chciał coś powiedzieć, a nie mógł. Zacisnęła palce, nieświadomie wbijając mu panokcie w skórę.
- Mów do mnie, Gregor!
Jej wcześniejszy ruch zaalarmował dziewczynę, która także zbliżyła się do leżącego, ale trzymała się na uboczu, obserwując wszystko spod uniesionych brwi. Wyglądała na całkowicie zdezorientowaną i niepewną, a ręce trzęsły się jej niemiłosiernie. Prawdopodobnie po raz pierwszy miała do czynienia z taką tragedią, albo... nie spodziewała się, że Gregor jednak się obudzi.
- Nie zasypiaj! - zawołała matka, szarpiąc nieco zbyt mocno dłoń syna, w której wciąż umieszczony był plastikowy wenflon. - Wołajcie lekarza!
Podczas, gdy najstarszy wybiegł z pomieszczenia, pozostali znów otoczyli łóżko i z wielkim niepokojem patrzyli na walczącego ze snem Gregora, który z całych sił usiłował przedostać się przez barierę własnego organizmu, zbyt zranionego, by powrócić do rzeczywistości.
Obudził się na dobre już trzy dni później i tym samym wprawił lekarzy w osłupienie, bo w swoich kalkulacjach spisali go na straty, a także wzbudził westchnienia ulgi u swoich najbliższych, ponieważ oni także stracili wszelką nadzieję.
Przyjmował uściski i pocałunki, odwzajemniał je i wyglądał coraz lepiej. Pozwolono nawet, by mógł podnieść się lekko do pozycji siedzącej, wsparty poduszkami.
Jego narzeczona nie odstępowała łóżka ani na krok, czujna i dziwnie nieobecna myślami, a on głaskał jej dłoń delikatnie, dodając otuchy, a wewnątrz swojego umysłu zwyczajnie... krzywił się z najwyższą odrazą.
Patrzył na nią - dziewczynę, która trwała przy nim przez tak wiele lat, za co podziwiali ją nie tylko członkowie rodziny, ale też dziennikarze i fani. Jakież to poświęcenie być w związku z gwiazdą sportu! Tyle pokus, tyle możliwości zdrady, tyle plotek, a ona wciąż przy nim...
Chciało mu się płakać... albo nie, bo tak naprawdę chciał... po prostu zwymiotować. Oni wszyscy byli tylko złudzeniem. Wszyscy, nawet matka, po której nigdy się czegoś takiego nie spodziewał. Ojciec, jego największy kibic i mentor. Najgorsze było jednak to, że w jednej chwili runął mit Thomasa - dobrego przyjaciela.
Myśleli, że spał, pogrążony w śpiączce i dzielili nad nim jego pieniądze...
Myśleli, że ich nie widział i nie słyszał...
Myśleli, że tylko oni potrafią grać...
Mylili się.
- Lucas? Lucas Schlierenzauer?
Siedzący w studiu telewizyjnym ekspert skoków zimowych uniósł brwi, całkowicie zdumiony. Kojarzył nazwisko, i to doskonale, ale imię młodszego brata austriackiej mega gwiazdy skoków kompletnie nic mu nie mówiło. Wiedział, że ten młodzian trenował jakąś dyscyplinę, ale jaką? Ile miał lat? Cóż za gafa!
- Dokładnie tak. Lucas, który jak się teraz okazuje, potrafi skakać na nartach - odparł rozemocjonowany redaktor, rozkładając ręce w geście zdziwienia. - Zapowiada nam się iście historyczny przewrót w skokach narciarskich.
Starszy człowiek potarł czoło. Co mówić? Co mówić?! Kompletnie go zaskoczyli. Przecież ten Lucas dopiero był małym dzieckiem i wcale nie wspominało się o nim jako o skoczku. Dlaczego teraz... w takich okolicznościach? Kiedy jego rodzony brat cudem wyszedł z potwornego upadku i kompromitacji na igrzyskach? No tak... rzeczywiście. Pieniądze same nie popłyną, skoro główne ich źródło zniknie nagle z areny międzynarodowych zmagań.
- Doprawdy? Przepraszam, ale ten fakt jest dla mnie odrobinę... nowy - wymamrotał, zapominając, że śledziło go uważne oko kamery, a transmisję na żywo oglądało przed ekranami parę milionów ludzi.
- Proszę się nie martwić, bo to świeża sprawa. Sam jestem w szoku - redaktor ratował sytuację, nawet nie dając po sobie poznać, że coś poszło nie tak. - Tak się składa, że mieliśmy już fenomenalnego Gregora, a teraz, po jego nagłym zniknięciu, dostajemy kolejną wspaniałą maszynkę do wygrywania z domu Schlierenzauer!
Ekspert wciąż nie mógł w to uwierzyć, a wraz z nim wielu kibiców skoków narciarskich w Austrii, i nie tylko. Kim był młodszy brat Gregora i dlaczego nagle okazało się, że jednak umiał skakać? Skąd ta sensacja, no i najważniejsze - gdzie w tym czasie podziewał się sam Gregor i co się z nim działo?
Lekarz westchnął w duchu - czy oni naprawdę sądzili, że chłopak, który dosłownie roztrzaskał się na ubitym śniegu wróci natychmiast do świata żywych? Przecież wciąż jeszcze był jedną nogą poza krawędzią... Cudem było to, że przeżył sam upadek i nie zginął na miejscu.
- Wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej, jak już państwa informowałem. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, a teraz pozostaje tylko czekać.
Dziewczyna zamrugała szybko, poruszając głową z niedowierzaniem.
- Niby na co mamy czekać? Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy, widać było, że ledwo nad sobą panowała.
- Na ruch natury. Gregor za naszym pośrednictwem wyciągał w jej stronę dłoń, a teraz czekamy na to, czy ona tą dłoń pochwyci - odpowiedział spokojnie, wycofując się w stronę drzwi. - Proszę nie tracić wiary.
Patrzyli za nim, dopóki nie zniknął w głębi korytarza. Wszyscy byli do siebie podobni - młoda kobieta, która trzymała nieprzytomnego za rękę, matka, ojciec, a także stojąca trochę na uboczu starsza kobieta z kryształowymi paciorkami wplecionymi między drżące palce. Modliła się, szepcząc bezustannie jak mantrę znane na pamięć formułki. Spośród nich, to właśnie ona wyglądała na szczerze wzruszoną i całkowicie przerażoną. Blondynka, narzeczona Gregora, trzymała się na dystans, krążąc po szpitalnym pokoju.
W samym kącie pomieszczenia, na twardym krześle siedział najmłodszy z całej grupy chłopak i obserwował to wszystko zdezorientowanych wzrokiem człowieka, który nie całkiem rozumie otaczającą go sytuację. Jego oczy wyrażały strach i zdumienie. Chyba nie dotarło do niego jeszcze, że jego starszy brat mógł już nigdy się nie obudzić.
- Mogę jechać do domu? - spytał, podchodząc do ojca i szarpiąc go za rękaw. Pamiętał o tym, że w ostatnich dniach zaniedbał treningi i całe jego ciało aż rwało się, by do nich jak najszybciej powrócić. Nie mógł pomóc bratu w żaden sposób, tym bardziej siedząc bezczynnie, niezauważany przez nikogo.
- Jedź, ja jeszcze zostanę - tylko tyle miał mu do powiedzenia ojciec.
Wyszedł więc, a oni nawet nie odpowiedzieli na jego pożegnanie, jedynie starsza siostra, odzyskawszy zainteresowanie otoczeniem, zerwała się, by wyjść za bratem.
- Wrócę niedługo - rzuciła w przestrzeń.
Wpatrywali się w leżącego bez ruchu Gregora - starszego syna, dumę rodziny oraz... główne źródło pokaźnego już majątku. Co robić? - pytały ich spojrzenia. Jak żyć dalej po czymś takim? Miał być niesamowity sukces i nieśmiertelna chwała, a jeden podmuch górskiego wiatru obrócił wszystko w proch.
***
- Sponsor się wycofa, jestem tego pewna... - napięty kobiecy szept rozniósł się po pomieszczeniu, tłumiony jedynie cichym i rytmicznym odgłosem maszyny kontrolującej pracę serca Gregora. - Musimy pójść na ich propozycję. Jeśli... jeśli on się nie wybudzi, to... będzie nasz koniec.
Ostra, zimna biel ścian tej szpitalnej izolatki była naprawdę przygnębiająca. Sandra westchnęła głośno, poprawiając przerzedzone pasmo włosów o rozdwojonych końcówkach - oto, co dostała za chęć doprowadzenia Gregora do ołtarza! Stres i brak snu zrobiły swoje, czuła się taka zmęczona i brzydka.
- A co z Lucasem? - spytała, tym razem przyglądając się swoim paznokciom.
Jej niedoszła teściowa, Angelika, skrzywiła się, co pogłębiło tylko widoczne na twarzy zmarszczki. Zestarzała się o jakieś dziesięć lat w ciągu jedynie kilku dni. Tak samo ojciec Gregora, który wrócił do domu, by wreszcie wziąć prysznic i chociaż przez chwilę odetchnąć.
- Lucasa do tego nie mieszaj. On ma swoje sprawy, a zainteresowanie mediów jest ogromne... Nie chcę stracić jedynego syna - odpowiedziała, a przy ostatnich słowach załamał jej się głos.
Sandra dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co usłyszała.
- Przecież Gregor wciąż żyje... Masz dwóch synów.
Angelika podniosła spanikowany wzrok, a jej spojrzenie znieruchomiało. Wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Prawie... prawie powiedziała coś, czego nie powinna nawet wspominać przy łóżku ledwo żywego Gregora.
- Tak, oczywiście. Przepraszam, jestem bardzo śpiąca - wyjaśniła.
Obie czuwały przy jego łóżku już bardzo długo, a każda z nich miała ku temu swój powód - różny, choć wiele je łączyło.
Przeszłości nie da się wymazać - to, co zrobisz, wyjdzie na jaw. Wcześniej czy później i z lepszym lub gorszym skutkiem. Każde kłamstwo, najmniejszy nawet fortel wypłynie z ukrycia w czeluściach twojego umysłu niczym gęsta, czarna ropa. Nie ukryjesz się. Nie uciekniesz.
Sądziły, że są dobrymi ludźmi. To tylko zwykła ludzka słabość - tłumaczyła sobie Sandra. Ukrywam to, bo go kocham - mówiła z przekonaniem w myślach Angelika. Dwie kobiety Gregora, dwie tajemnice, jeden cel - żeby się nie dowiedział.
- Proszę, pojedź do domu - Sandra położyła dłoń na chudym, żylastym ramieniu Angeliki. - Zostanę z nim do rana, a wtedy mnie zmienisz.
Ich spojrzenia się skrzyżowały - mętne i zmęczone tej starszej, a przebiegłe i uważne młodszej. Miały dobry kontakt, mimo wszystko. W pewnym sensie były do siebie bardzo podobne. Specyficzna więź łączyła je od dawna, choć może nawet nie zdawały sobie z tego sprawy.
- Dobrze.
Angelika dźwignęła się z krzesła, rzuciwszy jeszcze jedno pełne poczucia winy spojrzenie w stronę Gregora i natychmiast wyszła.
Cisza, która zapanowała w pomieszczeniu była przeraźliwa. Sandra nie lubiła milczeć, więc zaczęła nucić jakąś zasłyszaną wcześniej piosenkę, zupełnie bez ładu i składu. Wstała i podeszła do okna, obserwując ciemne, zimowe niebo. Widok nie poprawił jej humoru - miasto błyszczało światłami, pulsowało ruchem samochodów i ludzi, a ona tkwiła tam, zamknięta w czterech ścianach sterylnej aż do bólu izolatki i czuła, że powoli traci rozum.
Na ramiona wystąpiła jej gęsia skórka, gdy delikatny powiew zimnego powietrza naruszył martwą atmosferę. Nie dosłyszała cichego świstu zamykanych drzwi, bo rytmiczne pikanie maszyn skutecznie odwracało jej uwagę. Poczuła czyjąś obecność w momencie, gdy silne męskie ramiona owinęły się wokół jej talii, a obejmujący ją mężczyzna wtulił twarz w jej szyję. Drgnęła, zaskoczona, choć wiedziała już kim był - znała jego zapach i uczucie, którego doznawała, gdy jej dotykał.
- Jesteś wreszcie - szepnęła z ulgą, unosząc dłoń do jego głowy. Wplotła palce w gęste włosy i pociągnęła lekko, z zadowoleniem przyjmując jego natychmiastową reakcję. Mruknął i mocniej przyparł ją do parapetu. Krew w niej zawrzała - tak, to było to... pożądanie, pasja. Zupełnie inaczej, niż przy... tamtym.
- Możemy to zrobić tutaj? - spytał chrapliwie, ściskając ją zaborczo.
Uśmiechnęła się zmysłowo, przeciągając jak kotka. Kochała w nim tą spontaniczność i prostotę wyrażania własnych potrzeb.
- Nie wygłupiaj się. Może nas słyszy, a nie może się ruszyć? - spytała, mając na myśli leżącego niedaleko Gregora. - Wytrzymaj do jutra.
- Aż do jutra? - zdziwił się i nie dał rady uniknąć jęku zawodu. Miał miły głos, zawsze się nim rozkoszowała, zaraz po po innych jego przymiotach.
- Tak, przyjadę do ciebie zaraz rano. Muszę się wyspać.
Oboje parsknęli śmiechem na to stwierdzenie. Poczuła, że jego uścisk zelżał, więc powoli obróciła się na przywitanie łakomych ust, które natychmiast wpiły się w jej wargi. Zapomniała, że byli w szpitalu, a tuż obok leżał jej umierający narzeczony.
Nie liczyło się nic - tylko ten facet w jej ramionach. To nie była zwykła ludzka słabość, jak sobie wcześniej wiele razy tłumaczyła. Nie, to było coś zdecydowanie większego.
- Kocham cię, Thomas - wydyszała pomiędzy pocałunkami, tak bardzo złakniona jego ciała i... odpowiedzi.
Nie dostała jej - zareagował, ale inaczej, niż by się tego spodziewała. Posadził ją na parapecie i wziął to, czego chciał. Zawsze tak robił, a ona ulegała. Byle tylko to dostać... i oddać mu z nawiązką. Żeby nie zostawił jej tak szybko, jak zdobył.
Za jej plecami rozciągała się panorama nocnego miasta, gdzie zwykli ludzie w ich wieku śpieszyli się w wirażu codziennych obowiązków, braku pracy i pieniędzy. Oni byli inni... bogaci. Nie musieli się martwić takimi... codziennymi dramatami. Mieli swoje własne.
Nie mogli słyszeć coraz szybszego bicia serca Gregora, ani widzieć tego, że jego kończyny zaczęły drżeć lekko, poruszając obciążnikami. Nie mogli widzieć tego, że w pewnym momencie zaczął się wić i wyginać, jak w agonii.
Sandra i Thomas byli zbyt zajęci konsumowaniem swojego zakazanego związku, by w tamtym momencie być świadomymi czegokolwiek oprócz miejsca złączenia ich ciał.
Za jego plecami największy powód ich uczuciowego dramatu otworzył szeroko oczy i usłyszawszy dziwne, stłumione odgłosy, podniósł się chwiejnie, by ujrzeć coś, co spowodowało, że jakaś część jego serca na zawsze obumarła.
***
Minęło kilka kolejnych, ciężkich dni. Znów zgromadzili się wszyscy wokół jego łóżka, patrząc z coraz mniejszą nadzieją w oczach na rozciągnięte obciążnikami ciało. Wyglądał jakby spał, zdrowy i rumiany pod warstwą bandaży i blednących siniaków, ale wciąż się nie obudził.
Do wieczora zdążyli się znudzić swoim towarzystwem i ogólną monotonią panującą w szpitalu. Powoli cichły ożywione rozmowy, które wcześniej prowadzili, nieświadomi tego, że być może są słyszani. Wyczerpały się już tematy atakujących sponsorów, naglących zobowiązań i wciąż ubywających z rodzinnego konta pieniędzy.
Angelika podjęła w myślach decyzję, która mogła zaważyć na życiu jej syna... synów, a Sandra wciąż biła się z własnym umysłem i kiełkującym poczuciem winy, które skutecznie hamowało niesłabnące pożądanie jakie odczuwała. Już samo patrzenie na ten pamiętny parapet sprawiało, że się czerwieniła, więc usiłowała chować twarz, nieprzerwanie gapiąc się w okno.
Każdego z nich zmogła senna atmosfera, a gdy na zewnątrz zapadł kompletny, ciężki zimowy zmrok, wszyscy drzemali gdzie popadło. Dało się słyszeć donośne pochrapywania umęczonych ludzi wpadających w głęboki sen.
- Mamo...
Głos był tak słaby i cichy, że równie dobrze mógł być jedynie złudzeniem, lub przypadkowym pomrukiem zwiastującym chwilowy błąd aparatury monitorującej funkcje życiowe.
Śpiący na siedząco ojciec i brat nie zareagowali, tak samo jak wpatrzona w szybę jasnowłosa Sandra. Podniosły się za to głowy obu starszych kobiet, równocześnie i gwałtownie, jakby one same były kierowane nagłym, wewnętrznym impulsem. Spojrzały w stronę łóżka i starsza z nich, znów trzymająca różaniec w dłoni, zerwała się pierwsza.
- Woła mnie - szepnęła z naciskiem ta druga, młodsza i powstrzymała kobietę lodowatym wzrokiem.
Ruszyła w stronę łóżka oraz migających w półmroku kontrolek sprzętu, w który było ono wyposażone i po chwili trzymała już bezwładną dłoń chłopaka.
Objęła wzrokiem jego wymizerowaną i obitą twarz - miał otwarte oczy i usta, a spierzchnięte wargi drgały nieznacznie, jakby chciał coś powiedzieć, a nie mógł. Zacisnęła palce, nieświadomie wbijając mu panokcie w skórę.
- Mów do mnie, Gregor!
Jej wcześniejszy ruch zaalarmował dziewczynę, która także zbliżyła się do leżącego, ale trzymała się na uboczu, obserwując wszystko spod uniesionych brwi. Wyglądała na całkowicie zdezorientowaną i niepewną, a ręce trzęsły się jej niemiłosiernie. Prawdopodobnie po raz pierwszy miała do czynienia z taką tragedią, albo... nie spodziewała się, że Gregor jednak się obudzi.
- Nie zasypiaj! - zawołała matka, szarpiąc nieco zbyt mocno dłoń syna, w której wciąż umieszczony był plastikowy wenflon. - Wołajcie lekarza!
Podczas, gdy najstarszy wybiegł z pomieszczenia, pozostali znów otoczyli łóżko i z wielkim niepokojem patrzyli na walczącego ze snem Gregora, który z całych sił usiłował przedostać się przez barierę własnego organizmu, zbyt zranionego, by powrócić do rzeczywistości.
***
Obudził się na dobre już trzy dni później i tym samym wprawił lekarzy w osłupienie, bo w swoich kalkulacjach spisali go na straty, a także wzbudził westchnienia ulgi u swoich najbliższych, ponieważ oni także stracili wszelką nadzieję.
Przyjmował uściski i pocałunki, odwzajemniał je i wyglądał coraz lepiej. Pozwolono nawet, by mógł podnieść się lekko do pozycji siedzącej, wsparty poduszkami.
Jego narzeczona nie odstępowała łóżka ani na krok, czujna i dziwnie nieobecna myślami, a on głaskał jej dłoń delikatnie, dodając otuchy, a wewnątrz swojego umysłu zwyczajnie... krzywił się z najwyższą odrazą.
Patrzył na nią - dziewczynę, która trwała przy nim przez tak wiele lat, za co podziwiali ją nie tylko członkowie rodziny, ale też dziennikarze i fani. Jakież to poświęcenie być w związku z gwiazdą sportu! Tyle pokus, tyle możliwości zdrady, tyle plotek, a ona wciąż przy nim...
Chciało mu się płakać... albo nie, bo tak naprawdę chciał... po prostu zwymiotować. Oni wszyscy byli tylko złudzeniem. Wszyscy, nawet matka, po której nigdy się czegoś takiego nie spodziewał. Ojciec, jego największy kibic i mentor. Najgorsze było jednak to, że w jednej chwili runął mit Thomasa - dobrego przyjaciela.
Myśleli, że spał, pogrążony w śpiączce i dzielili nad nim jego pieniądze...
Myśleli, że ich nie widział i nie słyszał...
Myśleli, że tylko oni potrafią grać...
Mylili się.
***
Siedzący w studiu telewizyjnym ekspert skoków zimowych uniósł brwi, całkowicie zdumiony. Kojarzył nazwisko, i to doskonale, ale imię młodszego brata austriackiej mega gwiazdy skoków kompletnie nic mu nie mówiło. Wiedział, że ten młodzian trenował jakąś dyscyplinę, ale jaką? Ile miał lat? Cóż za gafa!
- Dokładnie tak. Lucas, który jak się teraz okazuje, potrafi skakać na nartach - odparł rozemocjonowany redaktor, rozkładając ręce w geście zdziwienia. - Zapowiada nam się iście historyczny przewrót w skokach narciarskich.
Starszy człowiek potarł czoło. Co mówić? Co mówić?! Kompletnie go zaskoczyli. Przecież ten Lucas dopiero był małym dzieckiem i wcale nie wspominało się o nim jako o skoczku. Dlaczego teraz... w takich okolicznościach? Kiedy jego rodzony brat cudem wyszedł z potwornego upadku i kompromitacji na igrzyskach? No tak... rzeczywiście. Pieniądze same nie popłyną, skoro główne ich źródło zniknie nagle z areny międzynarodowych zmagań.
- Doprawdy? Przepraszam, ale ten fakt jest dla mnie odrobinę... nowy - wymamrotał, zapominając, że śledziło go uważne oko kamery, a transmisję na żywo oglądało przed ekranami parę milionów ludzi.
- Proszę się nie martwić, bo to świeża sprawa. Sam jestem w szoku - redaktor ratował sytuację, nawet nie dając po sobie poznać, że coś poszło nie tak. - Tak się składa, że mieliśmy już fenomenalnego Gregora, a teraz, po jego nagłym zniknięciu, dostajemy kolejną wspaniałą maszynkę do wygrywania z domu Schlierenzauer!
Ekspert wciąż nie mógł w to uwierzyć, a wraz z nim wielu kibiców skoków narciarskich w Austrii, i nie tylko. Kim był młodszy brat Gregora i dlaczego nagle okazało się, że jednak umiał skakać? Skąd ta sensacja, no i najważniejsze - gdzie w tym czasie podziewał się sam Gregor i co się z nim działo?