Efekt déjà vu był tak silny, że prawie zwalił mnie z nóg.
Stałam tam, pod bramą rezydencji, a mroźny i porywisty wiatr szarpał moje włosy, pozostawiając je w całkowitym nieładzie. Uniosłam drżącą dłoń w górę, nerwowo przebierając palcami - zadzwonić? Tupnęłam nogą i odwróciłam się od domofonu. Nie, nie zrobię tego! Po chwili jednak szybkim ruchem nacisnęłam guzik, a mosiężne skrzydło bramy powoli zaczęło się odsuwać.
Gosposia zadzwoniła z rana, a jej głos był pełen napięcia. Gregor nie otworzył drzwi. Bała się o niego. Bardzo to z jej strony miłe, tylko co ja miałam z tym wspólnego? Skoro nie wpuścił jej, to mnie tym bardziej nie wpuści! Byłam taka zła. TAKA ZŁA!
Ktoś kiedyś powiedział - życie daje nam kopniaki, lecz nie szanuje faktu, że leżącego się nie kopie. Miał rację, oj miał. Zamkniętego na cztery spusty Gregora też nie powinno się trącać, dopóki sam nie postanowi wyjść (a raczej wyjechać) ze swojej jaskini. Nie wiem skąd mi się wziął taki obraz, ale widziałam go właśnie jako takiego groźnego smoka, który tylko ryczy i zieje ogniem (serio tak pomyślałam?). Mój mózg nie miał się zbyt dobrze w ciągu ostatnich dni, a na poprawę się nie zanosiło, bo... no cóż, właśnie robiłam krok wprzód, tak naprawdę się cofając (przecież poprzedniego dnia zwiałam z rezydencji jakby się tam paliło). Postanowiłam wyłączyć wszelkie wewnętrzne głosy, racjonalne myślenie i bla bla bla...
Odgłos moich szybkich kroków niósł się echem po korytarzu, gdy pędziłam co tchu w stronę znanych mi już kuchennych drzwi. Popisowy poślizg na wypolerowanej posadzce nie dodał mi bynajmniej pewności siebie, ale jakimś sposobem zdążyłam uratować się przed upadkiem. Po co tym ludziom takie kafelki w górskiej zimowej rezydencji? Przecież takie miejsce powinno być ciepłe i przytulne, a nie rażące chłodem marmuru i nieprzyjemne. Szybko oceniłam straty - z ubitym łokciem mogłam dalej żyć, więc nie pozostało mi nic innego jak odszukanie gospodyni.
Była tam - bardzo przypominająca poczciwą, siwowłosą babcię. Gdy uchyliłam ciężkie drzwi mieszała coś w dużym, lśniącym garnku. Samo naczynie wyglądało na wielce kosztowne i mój anty-snobistyczny zmysł został podrażniony. Ciekawe czy w kibelku mają podgrzewaną deskę?!
- Jesteś wreszcie - odetchnęła, a w jej głosie słychać było autentyczną ulgę.
Po raz pierwszy się tak poczułam - jakbym była w czymś naprawdę dobra... jakbym była potrzebna. Szeroki uśmiech tej ledwo znanej mi kobieciny sprawił, że mój nastrój poprawił się diametralnie, a ciepła kuchnia wydała mi się jedynym przyjaznym miejscem w tym ogromnym, szarym domu.
Obserwowała mnie, gdy przemaszerowałam przez pomieszczenie i zajęłam miejsce przy drewnianym stole, tak jak ostatnio. Przesunęłam dłonią po gładkim blacie i podniosłam wzrok.
- Jesteś głodna?
Nie spodziewałam się takiego pytania, więc moja mina musiała być komiczna. Głodna? Ostatnie, co w tamtym momencie wpadłoby mi do głowy, to jedzenie. Żołądek podchodził do gardła, byłam spięta, a dłonie rosił mi zimny pot. Mimo tego, że kuchnia była przytulna, a gospodyni przyjazna, czułam, że coś wisiało w powietrzu. Może nie tak... coś było nie w porządku z tą willą i doskonale wiedziałam o tym od pierwszego razu, gdy tylko przekroczyłam jej próg. Ściany skrywały jakąś brudną tajemnicę, i to nie jedną. Miałam nosa do takich spraw! Ciekawiła mnie szczególnie przeszłość Gregora i jego związek z Sandrą. Nie wyglądała na bezinteresowną i wyzwoloną kobietę i dałabym sobie rękę uciąć, że była z nim tylko dla kasy. No bo co to za narzeczona, która zabiera nogi za pas, gdy jej facet jest w... takim stanie? Kompletnie tego nie ogarniałam. Wiadomo, bogacze... Rządzą się innymi prawami, mają swoje sprawy, ale gdybym była na jej miejscu, to wyważyłabym te cholerne drzwi, które zatrzasnął i byłabym przy nim, nie zważając na to, czy życzyłby sobie tego, czy też nie.
- Dobra zupka, jarzynowa. - Głos gosposi rozległ się tuż nad moją głową i mało co nie strąciłam miseczki, którą przede mną postawiła.
- Nie dam rady - wyjęczałam, śledząc parę buchającą z naczynia.
Żarcie, a co więcej, ciepłe żarcie - to było coś, czym biedna studentka wzgardzić nie mogła. Łakomie jak dziecko wpakowałam łyżkę do ust i aż zacisnęłam powieki. Dobra! Jak u mamy...
- Smakuje? - spytała, widocznie ukontentowana moimi pomrukami, które w połowie były wynikiem wspaniałego smaku zupy, a w połowie jej wysokiej temperatury.
Oczy zaszły mi łzami, ale nie zawracałam sobie tym głowy. Ważne, że dziwny ucisk żołądka minął, a w jego miejsce pojawiło się błogie uczucie pełności. Westchnąwszy głośno, oparłam plecy o ścianę i najnormalniej w świecie szeroko się uśmiechnęłam.
- Dziękuję - powiedziałam szczerze.
Nigdy nie wiadomo gdzie się trafi i kogo się spotka, a czasem takie przypadkowe znajomości mogą całkiem dobrze rokować na przyszłość - już wiedziałam gdzie mogę pójść w razie głodu. Ha, ha.
Gospodyni zawiązała biały fartuch w pasie i znów zaczęła krzątać się przy garnkach, a ja niechętnie zezowałam w stronę drzwi - musiałam w końcu wybrać się na górę, po to tam przyszłam. Ciekawe co robił Gregor? Czy wciąż oglądał scenę swojego upadku? Idioci, zostawili mu dostęp do sieci i komputer. Co miał ze sobą począć w pustym i ciemnym pokoju, gdy za oknem szalała śnieżyca, a jego stan wahał się między szokiem pourazowym a depresją? Co było z tymi ludźmi nie tak? Gdzie matka, narzeczona... ktokolwiek?
- Zaniesiesz mu?
Ciąg myśli przerwał mi cichy głos gospodyni, która trzymała w dłoniach srebrną tacę. No tak, zupka dla Gregorka. Ciekawe czy tym razem trafi w ścianę, czy może nie spudłuje? Zagryzłam wargę, zebrałam się w sobie i z całą godnością jaką tylko miałam zabrałam od niej tackę.
- Mam nadzieję, że zupa zdąży wystygnąć, zanim dostanę tą miską w głowę - wymamrotałam na pożegnanie.
W korytarzu panowała cisza, aż piszczało. Czułam chłód posadzki i zimnych ścian.
- Co tu się wydarzyło? - szepnęłam do siebie.
W tamtej chwili, gdy lawirując z pełną tacą po schodach pięłam się do góry, obiecałam sobie, że dowiem się wszystkiego. Dosłownie! Coś w tym domu bardzo śmierdziało i nie była to wcale jakaś droga pasta do polerownia podłogi.
Drzwi jego pokoju jawiły mi się niczym wrota piekieł, a nogi miałam jak z waty. Trzy kroki... dwa... jeden... Zapukałam. Odpowiedziała mi kompletna cisza.
Zmarszczyłam brwi, odkładając tacę na podłogę. Tym razem prawie załomotałam pięścią.
- Gregor? - głos lekko mi drżał.
Coś stuknęło wewnątrz, słyszałam to wyraźnie. Żył, a więc nie było tak źle. Ponowiłam pukanie, trochę ciszej.
- Gregora już nie ma - dobiegł mnie stłumiony głos i aż zachłysnęłam się powietrzem.
Jego ton - zbolały, a jednak silący się na obojętność. Ten facet potrzebował pomocy, i to jak najszybciej!
- Mogę wejść? - spytałam nieśmiało, choć spodziewałam się negatywnej odpowiedzi.
Nie odzywał się przez ładnych parę sekund, więc mogłam dosłyszeć szum drzew dochodzący z zewnątrz - pewnie znów rozszalała się niezła śnieżyca. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać powrotu do mieszkania.
- Drzwi są otwarte - stwierdził lekceważąco.
Pacnęłam się w czoło - mogłam chociaż sprawdzić wcześniej, a nie od razu się do nich dobijać. Szybko zapomniałam o wszystkim, bo oto moim oczom ukazał się widok, którego tak bardzo się obawiałam. Znów było ciemno i mrocznie, a pomieszczenie rozświetlał jedynie biały strumień światła bijący od ekranu komputera. Moją uwagę przyciągnął zarys sylwetki i profil Gregora siedzącego na wózku - wciąż niewiele było widać, jednak więcej niż poprzednio. Był wysokim facetem, tyle mogłam stwierdzić.
Pozwoliłam swoim nogom by poniosły mnie wgłąb pokoju, a wewnętrzny głos rozsądku wciąż wzywał do ucieczki. Odłożyłam tacę na blat małego, nocnego stolika. Zupa mogła poczekać z dala od rąk Gregora.
- Co robisz? - spytałam, tłumiąc w sobie chęć zapadnięcia się pod ziemię, bo tak głupio to zabrzmiało.
- Tańczę salsę, nie widzisz? - prychnął, wciąż wpatrując się w ekran.
Podtrzymał rozmowę - kolejny sukces do odhaczenia na mojej liście.
- Nie powinieneś tego oglądać.
Ruchem głowy wskazałam na odtwarzany przez niego filmik - wysoka postać lecąca nad zeskokiem skoczni nagle wbiła się w śnieg, a połamane narty zawirowały w powietrzu. Makabryczna scena, a on wyświetlał to bez przerwy!
- Niby czemu? - Po raz pierwszy miałam doskonały widok na jego twarz, choć on wcale na mnie nie patrzył. Ostre rysy. Dumne. Tak jak myślałam.
- Bo to chore - wypaliłam i od razu w myślach wystawiłam sobie czerwoną kartkę.
Pamiętam dobrze, że z takimi ludźmi trzeba delikatnie, trzeba ich podejść, oswoić z sytuacją... Nie, no... powinnam chyba porzucić pomysł pracy w zawodzie psychologa, bo kompletnie się do tego nie nadawałam.
Wtedy dopiero poczułam na sobie ciężar jego spojrzenia. Nie ugięłam się pod nim, choć mało brakowało - miał ładne oczy. Wydawał się dumny i pewny siebie, nawet siedząc na wózku. Nie mrugał, a mnie oczy zaszły łzami, bo nie chciałam okazać słabości i odwracać wzroku jak jakaś rumieniąca się fanka. Profesjonalizm na pierwszym miejscu, zawsze.
- Jesteś młoda - stwierdził nagle z wyrzutem.
Kontakt wzrokowy się zerwał, starłam ściekającą po policzku łzę - jeszcze pomyślałby, że ryczę z litości... wtedy mógłby się wkurzyć i... dobrze, że miska z zupą była daleko od zasięgu jego ramion.
- Mam to uznać za komplement? - zdziwiłam się.
Oryginalny był z niego typ, pomijając tą całą otoczkę kalectwa i zamknięcia w wielkiej willi.
- Rób co chcesz - rzucił tylko, nie podjąwszy tematu.
Wydawało mi się, że w jego słowach zawarte było przyzwolenie na coś więcej. Być może podświadomie pozwalał mi bym się nim zajęła? Potrzebował towarzystwa - widziałam to w wyrazie jego twarzy - tylko nie chciał tego okazać. Taaa... bo komu? Przecież siedział tam całkiem sam.
- Czyli mam sobie pójść? - spytałam zaczepnie, ciekawa jego reakcji.
Szybki ruch ramion. Obojętny. Ooo, nie tak łatwo ze mną, panie Schlierenzauer. Wycofywałam się, głośno tupiąc nogami. Gdy dotarłam do drzwi i objęłam dłonią zimny metal klamki, on wciąż siedział bez ruchu. Nacisnęłam. Rozległ się cichy zgrzyt i...
- Nie idź jeszcze - poprosił, po czym szybko się odwrócił, chowając spłoszony wzrok.
Poprosił...
Ktoś kiedyś powiedział - życie daje nam kopniaki, lecz nie szanuje faktu, że leżącego się nie kopie. Miał rację, oj miał. Zamkniętego na cztery spusty Gregora też nie powinno się trącać, dopóki sam nie postanowi wyjść (a raczej wyjechać) ze swojej jaskini. Nie wiem skąd mi się wziął taki obraz, ale widziałam go właśnie jako takiego groźnego smoka, który tylko ryczy i zieje ogniem (serio tak pomyślałam?). Mój mózg nie miał się zbyt dobrze w ciągu ostatnich dni, a na poprawę się nie zanosiło, bo... no cóż, właśnie robiłam krok wprzód, tak naprawdę się cofając (przecież poprzedniego dnia zwiałam z rezydencji jakby się tam paliło). Postanowiłam wyłączyć wszelkie wewnętrzne głosy, racjonalne myślenie i bla bla bla...
Odgłos moich szybkich kroków niósł się echem po korytarzu, gdy pędziłam co tchu w stronę znanych mi już kuchennych drzwi. Popisowy poślizg na wypolerowanej posadzce nie dodał mi bynajmniej pewności siebie, ale jakimś sposobem zdążyłam uratować się przed upadkiem. Po co tym ludziom takie kafelki w górskiej zimowej rezydencji? Przecież takie miejsce powinno być ciepłe i przytulne, a nie rażące chłodem marmuru i nieprzyjemne. Szybko oceniłam straty - z ubitym łokciem mogłam dalej żyć, więc nie pozostało mi nic innego jak odszukanie gospodyni.
Była tam - bardzo przypominająca poczciwą, siwowłosą babcię. Gdy uchyliłam ciężkie drzwi mieszała coś w dużym, lśniącym garnku. Samo naczynie wyglądało na wielce kosztowne i mój anty-snobistyczny zmysł został podrażniony. Ciekawe czy w kibelku mają podgrzewaną deskę?!
- Jesteś wreszcie - odetchnęła, a w jej głosie słychać było autentyczną ulgę.
Po raz pierwszy się tak poczułam - jakbym była w czymś naprawdę dobra... jakbym była potrzebna. Szeroki uśmiech tej ledwo znanej mi kobieciny sprawił, że mój nastrój poprawił się diametralnie, a ciepła kuchnia wydała mi się jedynym przyjaznym miejscem w tym ogromnym, szarym domu.
Obserwowała mnie, gdy przemaszerowałam przez pomieszczenie i zajęłam miejsce przy drewnianym stole, tak jak ostatnio. Przesunęłam dłonią po gładkim blacie i podniosłam wzrok.
- Jesteś głodna?
Nie spodziewałam się takiego pytania, więc moja mina musiała być komiczna. Głodna? Ostatnie, co w tamtym momencie wpadłoby mi do głowy, to jedzenie. Żołądek podchodził do gardła, byłam spięta, a dłonie rosił mi zimny pot. Mimo tego, że kuchnia była przytulna, a gospodyni przyjazna, czułam, że coś wisiało w powietrzu. Może nie tak... coś było nie w porządku z tą willą i doskonale wiedziałam o tym od pierwszego razu, gdy tylko przekroczyłam jej próg. Ściany skrywały jakąś brudną tajemnicę, i to nie jedną. Miałam nosa do takich spraw! Ciekawiła mnie szczególnie przeszłość Gregora i jego związek z Sandrą. Nie wyglądała na bezinteresowną i wyzwoloną kobietę i dałabym sobie rękę uciąć, że była z nim tylko dla kasy. No bo co to za narzeczona, która zabiera nogi za pas, gdy jej facet jest w... takim stanie? Kompletnie tego nie ogarniałam. Wiadomo, bogacze... Rządzą się innymi prawami, mają swoje sprawy, ale gdybym była na jej miejscu, to wyważyłabym te cholerne drzwi, które zatrzasnął i byłabym przy nim, nie zważając na to, czy życzyłby sobie tego, czy też nie.
- Dobra zupka, jarzynowa. - Głos gosposi rozległ się tuż nad moją głową i mało co nie strąciłam miseczki, którą przede mną postawiła.
- Nie dam rady - wyjęczałam, śledząc parę buchającą z naczynia.
Żarcie, a co więcej, ciepłe żarcie - to było coś, czym biedna studentka wzgardzić nie mogła. Łakomie jak dziecko wpakowałam łyżkę do ust i aż zacisnęłam powieki. Dobra! Jak u mamy...
- Smakuje? - spytała, widocznie ukontentowana moimi pomrukami, które w połowie były wynikiem wspaniałego smaku zupy, a w połowie jej wysokiej temperatury.
Oczy zaszły mi łzami, ale nie zawracałam sobie tym głowy. Ważne, że dziwny ucisk żołądka minął, a w jego miejsce pojawiło się błogie uczucie pełności. Westchnąwszy głośno, oparłam plecy o ścianę i najnormalniej w świecie szeroko się uśmiechnęłam.
- Dziękuję - powiedziałam szczerze.
Nigdy nie wiadomo gdzie się trafi i kogo się spotka, a czasem takie przypadkowe znajomości mogą całkiem dobrze rokować na przyszłość - już wiedziałam gdzie mogę pójść w razie głodu. Ha, ha.
Gospodyni zawiązała biały fartuch w pasie i znów zaczęła krzątać się przy garnkach, a ja niechętnie zezowałam w stronę drzwi - musiałam w końcu wybrać się na górę, po to tam przyszłam. Ciekawe co robił Gregor? Czy wciąż oglądał scenę swojego upadku? Idioci, zostawili mu dostęp do sieci i komputer. Co miał ze sobą począć w pustym i ciemnym pokoju, gdy za oknem szalała śnieżyca, a jego stan wahał się między szokiem pourazowym a depresją? Co było z tymi ludźmi nie tak? Gdzie matka, narzeczona... ktokolwiek?
- Zaniesiesz mu?
Ciąg myśli przerwał mi cichy głos gospodyni, która trzymała w dłoniach srebrną tacę. No tak, zupka dla Gregorka. Ciekawe czy tym razem trafi w ścianę, czy może nie spudłuje? Zagryzłam wargę, zebrałam się w sobie i z całą godnością jaką tylko miałam zabrałam od niej tackę.
- Mam nadzieję, że zupa zdąży wystygnąć, zanim dostanę tą miską w głowę - wymamrotałam na pożegnanie.
W korytarzu panowała cisza, aż piszczało. Czułam chłód posadzki i zimnych ścian.
- Co tu się wydarzyło? - szepnęłam do siebie.
W tamtej chwili, gdy lawirując z pełną tacą po schodach pięłam się do góry, obiecałam sobie, że dowiem się wszystkiego. Dosłownie! Coś w tym domu bardzo śmierdziało i nie była to wcale jakaś droga pasta do polerownia podłogi.
Drzwi jego pokoju jawiły mi się niczym wrota piekieł, a nogi miałam jak z waty. Trzy kroki... dwa... jeden... Zapukałam. Odpowiedziała mi kompletna cisza.
Zmarszczyłam brwi, odkładając tacę na podłogę. Tym razem prawie załomotałam pięścią.
- Gregor? - głos lekko mi drżał.
Coś stuknęło wewnątrz, słyszałam to wyraźnie. Żył, a więc nie było tak źle. Ponowiłam pukanie, trochę ciszej.
- Gregora już nie ma - dobiegł mnie stłumiony głos i aż zachłysnęłam się powietrzem.
Jego ton - zbolały, a jednak silący się na obojętność. Ten facet potrzebował pomocy, i to jak najszybciej!
- Mogę wejść? - spytałam nieśmiało, choć spodziewałam się negatywnej odpowiedzi.
Nie odzywał się przez ładnych parę sekund, więc mogłam dosłyszeć szum drzew dochodzący z zewnątrz - pewnie znów rozszalała się niezła śnieżyca. Nawet nie próbowałam sobie wyobrażać powrotu do mieszkania.
- Drzwi są otwarte - stwierdził lekceważąco.
Pacnęłam się w czoło - mogłam chociaż sprawdzić wcześniej, a nie od razu się do nich dobijać. Szybko zapomniałam o wszystkim, bo oto moim oczom ukazał się widok, którego tak bardzo się obawiałam. Znów było ciemno i mrocznie, a pomieszczenie rozświetlał jedynie biały strumień światła bijący od ekranu komputera. Moją uwagę przyciągnął zarys sylwetki i profil Gregora siedzącego na wózku - wciąż niewiele było widać, jednak więcej niż poprzednio. Był wysokim facetem, tyle mogłam stwierdzić.
Pozwoliłam swoim nogom by poniosły mnie wgłąb pokoju, a wewnętrzny głos rozsądku wciąż wzywał do ucieczki. Odłożyłam tacę na blat małego, nocnego stolika. Zupa mogła poczekać z dala od rąk Gregora.
- Co robisz? - spytałam, tłumiąc w sobie chęć zapadnięcia się pod ziemię, bo tak głupio to zabrzmiało.
- Tańczę salsę, nie widzisz? - prychnął, wciąż wpatrując się w ekran.
Podtrzymał rozmowę - kolejny sukces do odhaczenia na mojej liście.
- Nie powinieneś tego oglądać.
Ruchem głowy wskazałam na odtwarzany przez niego filmik - wysoka postać lecąca nad zeskokiem skoczni nagle wbiła się w śnieg, a połamane narty zawirowały w powietrzu. Makabryczna scena, a on wyświetlał to bez przerwy!
- Niby czemu? - Po raz pierwszy miałam doskonały widok na jego twarz, choć on wcale na mnie nie patrzył. Ostre rysy. Dumne. Tak jak myślałam.
- Bo to chore - wypaliłam i od razu w myślach wystawiłam sobie czerwoną kartkę.
Pamiętam dobrze, że z takimi ludźmi trzeba delikatnie, trzeba ich podejść, oswoić z sytuacją... Nie, no... powinnam chyba porzucić pomysł pracy w zawodzie psychologa, bo kompletnie się do tego nie nadawałam.
Wtedy dopiero poczułam na sobie ciężar jego spojrzenia. Nie ugięłam się pod nim, choć mało brakowało - miał ładne oczy. Wydawał się dumny i pewny siebie, nawet siedząc na wózku. Nie mrugał, a mnie oczy zaszły łzami, bo nie chciałam okazać słabości i odwracać wzroku jak jakaś rumieniąca się fanka. Profesjonalizm na pierwszym miejscu, zawsze.
- Jesteś młoda - stwierdził nagle z wyrzutem.
Kontakt wzrokowy się zerwał, starłam ściekającą po policzku łzę - jeszcze pomyślałby, że ryczę z litości... wtedy mógłby się wkurzyć i... dobrze, że miska z zupą była daleko od zasięgu jego ramion.
- Mam to uznać za komplement? - zdziwiłam się.
Oryginalny był z niego typ, pomijając tą całą otoczkę kalectwa i zamknięcia w wielkiej willi.
- Rób co chcesz - rzucił tylko, nie podjąwszy tematu.
Wydawało mi się, że w jego słowach zawarte było przyzwolenie na coś więcej. Być może podświadomie pozwalał mi bym się nim zajęła? Potrzebował towarzystwa - widziałam to w wyrazie jego twarzy - tylko nie chciał tego okazać. Taaa... bo komu? Przecież siedział tam całkiem sam.
- Czyli mam sobie pójść? - spytałam zaczepnie, ciekawa jego reakcji.
Szybki ruch ramion. Obojętny. Ooo, nie tak łatwo ze mną, panie Schlierenzauer. Wycofywałam się, głośno tupiąc nogami. Gdy dotarłam do drzwi i objęłam dłonią zimny metal klamki, on wciąż siedział bez ruchu. Nacisnęłam. Rozległ się cichy zgrzyt i...
- Nie idź jeszcze - poprosił, po czym szybko się odwrócił, chowając spłoszony wzrok.
Poprosił...
No wreszcie powróciłaś! :D
OdpowiedzUsuńStęskniłam się! Poważnie?!?!
Stęskniłam się za Tobą, za bohaterką i za tym wyrafinowanym, chłodnym Schlirim :D
Pochłonęłam tak szybko rozdział, że idę czytać raz jeszcze!
Widać, że Gregor lubi jej towarzystwo, aż mi to trochę przypomina TAJEMNICZY OGRÓD! :D
Bo czuję, że dzięki niej stanie na nogi! A z tą salsą to sobie wyobraziłam jak z kulami wywija bioderkami xD
Hej, hej :P
UsuńTajemniczy ogród? Już raz mi o tym wspominałaś, ale mam jedynie mgliste pojęcie jaka tam była fabuła :) Nie wiem jak można się za mną stęsknić :P Dziękuję za komentarz :* Aha, z tym wstaniem na nogi to nie tak łatwo. Niektórzy mają tam nieco na sumieniu :D
Nie kochana, ja ci wspominałam o innym filmie.
UsuńA "TAJEMNICZY OGRÓD" było o chorym chłopcu, który miał nigdy nie stanąć na nogi ;)
Oj uwierz, mi uwierz, można się za Tobą stęsknić, więc na przyszłość nie każ mi tak długo czekać na kolejne rozdziały :*
Spoko, spoko z tym wstawaniem to mi się nie spieszy!
Gregor wywijający salsę nadal siedzi mi w głowie xD
Ahaaaa :D
UsuńNie no, nasz Gregor to już nie chłopiec, toż to mężczyzna :P Gdybyś tylko słyszała jak złośliwie w tym momencie sapie moja współlokatorka - ona próbuje zasnąć, bo jutro wstaje o dziewiątej rano, a ja zawzięcie klikam, choć muszę się zerwać po szóstej :P To dlatego te rozdziały mi idą jak krew z nosa - brak czasu i ten troll nieopodal zakopany w pierzynę :P
Ty się może przeprowadź do mnie, co?
UsuńWzajemnie byśmy się dopingowały do pisania.
I powiedz temu trollowi, że sama wstaję jutro o 8 rano i nie sapię tak :P
Nie mów mi czy chłopaczyna czy mężczyzna, bo mam dzisiaj takie myśli, że aż wstyd je wypowiadać na głos xD
Haha, już ja wiem co by z tego wyszło - napisałybyśmy wspólnie konkurencję dla Pięćdziesięciu twarzy Grey'a, tytuł byłby uderzająco podobny, może Pięćdziesiąt twarzy Gregora :P To jest myśl, hę?
UsuńEj!!!!!!!!
UsuńAle to wcale nie głupi pomysł!
Dajemy maleńka, nie będziemy gorsze, co?!
"50 twarzy Gregora" pasuje mu jak ulał xD
Ha ha :D
UsuńDobra, praca zbiorowa, a co! Już go widzę z tym pejczem w dłoni :D
Omg, ty wiesz, że ja również?! :D
UsuńA jeszcze jak będzie miał na sobie luźne spodnie dresowe czy choćby od pidżamy i ta goła klata i gra na fortepianie i takie ostre jak brzytwa spojrzenie na bogu ducha winną pannę X, która nie jest świadoma, że w jego głowie już się rysuje obraz, jak ją bierze przed fortepianem?
Albo lepsze!?! Seks przed zawodami, wyobrażasz sobie zsunięty kombinezon?! xD
No bez jaj, to byłoby niezłe opowiadanie na cały blogger o skoczku!!! ;)
Obok Złośliwca kochanego! ma się rozumieć! :D
UsuńPrzy tym fragmencie o spuszczonym kombinezonie wymiękłam i chylę czoła Twojej pomysłowości :D Może zaprzestańmy tych wizji tutaj, bo nas dziewczyny okrzyczą za takie zboczeństwa :P
UsuńAle widzisz niezły duet by z nas był ;)
UsuńKto wie może wkrótce ją zrealizujemy? :>
Ta historia jest piękna. Tak bardzo różni się od tych wszystkich, które czytam. Jak ona opisuje ten pokój i jego oglądającego cały czas swój upadek to zawsze mnie serducho ściska. Gregor wreszcie wykazał odrobinę chęci. Zobaczymy jak się akcja potoczy :) Pozdrawiam. Życzę weny, czasu i możliwości spokojnego pisania :*
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak mi miło, gdy czytam takie słowa :) Wena jest, a i chęci nie brakuje. Czas znajduję w nocy, tylko otoczenie trochę protestuje :/
UsuńDziękuję za komentarz :*
To jest genialne. Aż mnie zatkało, jak czytałam. Geeeenialne.
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za komentarz :*
UsuńBoże to opowiadanie jest genialne :) Dobrze że je znalazłam :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że jak tylko będzie okazja i wena to dodasz rozdział
Dziękuję, mogę nawet i dzisiaj :P
UsuńFascynuje mnie ta historia, fascynuje mnie ten Gregor i fascynuje mnie ta cała tajemnicza otoczka.
OdpowiedzUsuńZachowanie Schlierenzauera ( tak to się pisze?) jest ciekawe- z jednej strony odrzuca wszystkich ludzi, nawet najbliższych, chce żyć w odosobnieniu, a jednocześnie aż bije od niego chęć poczucia bliskości, czy takiej zwykłej, ludzkiej rozmowy. Genialnie to opisujesz, bo aż przechodzą mnie ciarki, przy tym jak wchodziła do "jamy smoka".
Życzę Ci duuuużo weny :) I przy okazji, jeśli miałabyś ochotę to zapraszam do mnie na coś nowo powstałego diabel-rogaty.blogspot.com
Witaj :)
UsuńDziękuję za komentarz i mam nadzieję, że weny mi nie zabraknie. Odwiedzę Twój nowy blog, tego możesz być pewna. Pozdrawiam :)
Nie lubię Gregora, a jednak w twoim opowiadaniu nawet mnie zaintrygował. Taki zimny i wyrachowany a z drugiej strony mały, zagubiony chłopiec. Ciekawi mnie czy Lena w końcu do niego dotrze... :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. :D Czekam już na następny. Powodzenia w pisaniu!
Pozdrawiam! :*
Gregora ciężko lubić. Ja przekonałam się do niego dzięki Megi i jej opowiadaniu :) Być może w prawdziwym życiu także maskuje swoje zagubienie tą całą zbytnią pewnością siebie? Kto wie? :P
UsuńDzięki za komentarz.
Pozdrawiam :*
O jaaaaa czuję się Inspiracją i wyróżniona, że dzięki mnie! :D
UsuńA jakże! ;)
UsuńTo opowiadanie jest cudowne *_* Groszę dodawaj tu reguralnie rozdziały,bo jak nie to umrę z tęsknoty :/ :D Rozdział świetny. Mama Gregora taka milutka,kochająca gotować... Też chce taką xD Moja to tak "posprzątaj pokój,odejdź od tego komputera" Haha. Akcja idzie bardzo po woli. Niech on jej da szanse. To fajna dziewczyna ;) Pozdrawiam i weny :* Wpadnij do mnie: roksiandaustria.blogspot.com . Opow.też o Gregu.
OdpowiedzUsuńTo nie mama Gregora, a gospodyni :) Nie doczytałaś dokładnie. Akcja musi iść powoli, bo ja tak chcę i będą takie flaki z olejem, niestety :) Dziękuję za komentarz. Byłam już i u Ciebie :)
UsuńAha ,sorki :) Bo ja czytałam o 23:00 to byłam już trochę zmęczona :D Nie mam nic przeciwko powolnej akcji ;D Tylko błagam wrzucaj często rozdziały , przy najmniej raz w tygodniu bo umrę z tęsknoty :D Jestem za twoim i Megi pomysłem na wspólną książkę :D :) Jak coś to wpadnij na Toma,jeśli go lubisz. Link jest pod postem na opow. o Gregu. Pozdro :*
Usuń